Szef Baidu Robin Li wyraził niedawno na konferencji nadzieję, że utalentowani pracownicy, którzy nie będą dłużej mile widziani w USA „wyemigrują do Chin i pomogą temu państwu odegrać istotniejszą rolę na scenie globalnej innowacyjności”.

Nie powinien zbytnio podsycać swoich oczekiwań. Niezależnie od tego, jaka naprawdę okaże się polityka imigracyjna Trumpa – zamiary Li zostaną zniweczone przez biznesowych decydentów, z którymi ma spotkać się w tym tygodniu – Chiny nie będą w najbliższym czasie wabić zagranicznych talentów z sektora tech. Trudności z jakimi będzie zmagał się Li niosą też naukę dla innych państw, które mają nadzieję stać się „dolinami krzemowymi” przyszłości: rywalizacja o globalne talenty zostanie zdominowana przez kraje, które propagują kulturę otwartości – na nowe idee i nowych ludzi – która definiuje od dekad amerykańską branże technologiczną.

Chiny wydają się być na pierwszy rzut oka logicznym kierunkiem dla utalentowanych pracowników z branży technologicznej. Rząd od lat oferuje liczne zachęty, które mają skłonić ich do wyboru tamtejszych uniwersytetów oraz firm. Chińska populacja internetowa jest największa na świecie, a tamtejszy rynek e-commerce doświadcza boomu. Budżety na publiczne i prywatne badania rosną w szybkim tempie. Chiny notują ostatnio także stabilny wzrost odsetka osób, które zdobyły dyplom zagranicznej uczelni i zdecydowały się na powrót do Państwa Środka.

Czego więc tu nie lubić?

Reklama

Największym problemem jest rządowa kontrola Internetu. Utrudnienia dla programistów wykraczają daleko poza niemożność oglądania treści z Youtuba podczas przerwy na kawę. Kontrola sieci przekłada się na brak dostępu do kluczowych bibliotek oprogramowania oraz narzędzi. W 2013 roku Chiny zablokowały Githuba, narzędzie o globalnym znaczeniu służące do magazynowania danych i jako platforma do współpracy, które jest dostępne w trybie open-source. Zmusiło to tym samym programistów do obejścia ograniczenia. Używanie VPN-ów do „przechytrzenia” blokady jest jedną z najpopularniejszych opcji. Jednak korzystanie z niego wpływa na spowolnienie przesyłania i pobierania plików oraz utrudnia współpracę. Utrudnienie to może prowadzić też do utraty bezpieczeństwa: w 2015 roku setki chińskich programistów zdecydowało się na wykorzystanie zainfekowanych programów na iOS-a, zamiast spędzania całych dni na pobieranie legalnych wersji oprogramowania od Apple’a.

Jednak cierpią nie tylko programiści. Wśród objętych kontrolą stron znajduje się między innymi Google Scholar, internetowe narzędzie, które indeksuje łatwo dostępne zrecenzowane wyniki badań, materiały konferencyjne, książki oraz inne materiały badawcze. Narzędzie Google’a stało się kluczowe dla naukowców z całego świata, więc chińscy badacze, nawet jeśli posługują się VPN-em, mają problemy z korzystaniem z niego. Sytuacja stała się tego lata do tego stopnia tragiczna, że kilka państwowych serwisów informacyjnych opublikowało skargi pochodzące od chińskich środowisk akademickich. W nacjonalistycznym Globar Times napisały one błagalnym tonem: „mamy nadzieję, że rząd rozluźni nadzór nad naukowymi źródłami”.

>>> Polecamy: KE rozbiła zmowę Sony, Sanyo, Panasonica i Samsunga

Łączny wpływ wszystkich wskazanych ograniczeń jest znaczący. Chińscy naukowcy nie są w stanie rywalizować z kolegami z innych państw, co jest jednym z powodów, dla których Państwo Środka ma problemy ze sprowadzaniem zagranicznych uczonych do swoich uniwersytetów. Programiści, którzy nie mogą korzystać ze stron i narzędzi dostępnych na świecie, są skazani na tworzenie oprogramowania skierowanego wyłącznie na chiński rynek.

Prowadzi to do konkretnych skutków. Będące największym sukcesem chińskie innowacje – serwisy typu WeChat, czyli tamtejsza największa sieć społecznościowa – od dawna nie mogą „zaczepić” się poza granicami Chin, gdzie „kwitną” konkurencyjne sieci. Prowadzi to do wyodrębnienia się podziału na chiński i globalny Internet, co ma łatwe do przewidzenia konsekwencje. WeChat, który dominuje w Chinach, ma miesięcznie 846 mln użytkowników, natomiast Facebook, który jest zablokowany w Państwie Środka – 1,79 mld. Każdy pracownik z branży technologicznej łatwo wykalkuluje, do którego świata chce należeć.

Co gorsza, Chiny wymagają od zagranicznych technologicznych firm dążących do wejścia na tamtejszy rynek różnych ustępstw, które mogą prowadzić do utraty bezpieczeństwa, wartości marki oraz własności intelektualnej. Z ostatniego badania przebywających w Chinach członków American Chamber of Commerce wynika, że „trzy czwarte respondentów odczuwa, że zagraniczne firmy są mniej mile widziane w tym kraju niż wcześniej”. Ciepłe słowa Robina Lee należy odłożyć na bok, zagraniczni pracownicy mogą obawiać się złego traktowania, szczególnie jeśli wezmą pod uwagę długoletnią niechęć Chin do imigracji.

Najbardziej istotne z punktu widzenia poruszonego tutaj problemu jest to, że pracownicy szukający nowego domu po Palo Alto mają obecnie wiele innych ciekawych miejsc do odwiedzenia. Jedną z najszybciej rozwijających się i najbardziej dynamicznych startupowych scen są Indie. Południowo-wschodnia Azja, która ma 280 mln użytkowników sieci, dysponuje w dużej mierze nieskrępowaną internetową kulturą, która jest wspomagana przez rządowe wsparcie dla startupów. Kanada kusi technologicznych pracowników z USA łatwiejszym dostępem do wiz, przyjaznym dla biznesu środowiskiem oraz tolerancyjną kulturą.

Kraje i firmy z całego świata rywalizują o przyciągnięcie pracowników, których ma zamiar „wykopać” Trump. Aby to zrobić, będą musiały przekonać talenty, że są mile widziane, a ich idee są zrozumiałe i nie stanowią zagrożenia. To lekcja zarówno dla Trumpa, jak też Chin.\