„Pytanie, czy chcemy żyć w gospodarce rynkowej czy socjalistycznej, jest złym pytaniem. Właściwe pytanie brzmi: jaki zestaw reguł chcemy wprowadzić, aby osiągnąć maksimum dobrobytu dla wszystkich ludzi?” – od takiej konstatacji zaczyna się książka “Prosperity for All: How to Prevent Financial Crises” (w wolnym tłumaczeniu: “Dostatek dla wszystkich. Jak zapobiegać kryzysom finansowym”).

Jej autorem jest Roger E. A. Farmer, emerytowany profesor University of California (UCLA). Podczas swojej długiej kariery akademickiej pracował na University of Pennsylvania, The European University Institute oraz University of Toronto. W ostatnich latach był współpracownikiem Banku Anglii. Jest członkiem amerykańskiego Econometric Society oraz National Bureau of Economic Research, redaktorem pisma “International Journal of Economic Theory”.
Rządowe interwencje

Swą jakże kontrowersyjną publikację Farmer rozpoczyna od słusznej skądinąd uwagi, że obecnie obowiązujący model gospodarczy nie zawsze pozwala na efektywne wykorzystanie zasobów. Dowód? Na przykład 50-procentowe bezrobocie wśród młodych Greków. „Nie zadajmy pytań normatywnych typu: czy ten model redystrybujcji jest sprawiedliwy. Zadawajmy pytania pozytywne, np. w jaki sposób zaprojektować instytucje, które będą alokować środki w maksymalnie efektywny sposób” – przekonuje Farmer.

Według Farmera historia pokazuje, że władze polityczne i monetarne potrafią podjąć odpowiednie decyzje i uruchomić właściwe mechanizmy w celu zapobieżenia kryzysowi lub złagodzenia jego skutków. Za przykład podaje on Employment Act z 1946 roku (w którym amerykański Kongres zobowiązał rząd do prowadzenia polityki gospodarczej mającej na celu utrzymanie pełnego zatrudnienia) oraz politykę inflation targeting nowozelandzkiego banku centralnego wdrożoną w 1990 roku.

Reklama

Idąc tym tropem, Farmer nie waha się zaproponować… rządowych interwencji na rynku kapitałowym. Ale nie takich, jakie znamy do tej pory pod postacią tzw. QE (quantitative easing). Autor „Prosperity for All” uważa, że rządy powinny utworzyć państwowe fundusze inwestycyjne (sovereign wealth funds, SWF) dysponujace niemal nieograniczonymi zasobami kapitału (po stronie pasywów byłyby krótkoterminowe obligacje skarbowe), które stale handlowałyby na rynku akcji. Złożona z ekspertów rada finansowa kierowałaby polityką inwestycyjną takich podmiotów, a celem tejże polityki byłoby nie tylko zapobieganie kryzysom (czyli skup akcji, gdy rośnie nerwowość na rynku), ale i bańkom spekulacyjnym (czyli sprzedaż, gdy akcje zbyt mocno drożeją).
Skąd tak radykalny pomysł

Farmer wskazuje, że duże wahania cen akcji to nie jest wynik tego, co dzieje się z firmami i ich biznesem w sferze fundamentalnej, tylko działania „zwięrzęcych instynktów” inwestorów. Tymczasem to, co dzieje się z cenami walorów spółek ma wielkie znaczenie dla realnej gospodarki. Farmer zwraca uwagę, że – przynajmniej na rynku amerykańskim – wzrost rynku giełdowego o około 10 proc. wiąże się zazwyczaj ze spadkiem bezrobocia o około 3 proc. i odwrotnie.

Dlaczego tak się dzieje? „Nastroje i wierzenia ludzi jako uczestników życia gospodarczego odgrywają kluczową rolę. Jeśli ludzie czują się bogaci, to stają się bogatymi. I odwrotnie – jeśli uważają, że przyjdzie kryzys i zbiednieją, zazwyczaj tak się dzieje, na zasadzie samospełniającej się przepowiedni” – tłumaczy Farmer. Gdy ludzie widzą, że ich oszczędności – na kontach emerytalnych, rachunkach maklerskich, w banku – rosną, to czują się pewniej i więcej wydają, a to wspomaga gospodarkę.

To dlatego, według Farmera, rządy powinny nie dopuszczać do głębokich przecen na rynku akcji – konieczne jest utrzymywanie dobrych nastrojów i pewności siebie wśród uczestników życia gospodarczego.

Autor „Prosperity for All” uważa więc, że manipulowanie giełdą jest drogą do stanu pełnego zatrudnienia, który to stan wcale nie jest czymś z kategorii science fiction. Cały jeden rozdział swojej książki Farmer poświęca na zmierzenie się z zagadnieniem konceptu naturalnej stopy bezrobocia Miltona Friedmana i Edmunda Phelpsa. Siłuje się intelektualnie jednak nie tylko z przedstawicielami szkoły chicagowskiej czy austriackiej (twierdząc, że powrót do standardu złota jest po prostu niemożliwy), ale także tradycyjnej i nowej szkoły keynesowskiej („krzywa Philipsa jest jak planeta Vulcan, stworzona w teorii po to, by wyjaśnić trajektorię Merkurego – problem w tym, że w praktyce nikt jej nie widział” – pisze z humorem Farmer).

Mimo że Farmer – w osobnych podrozdziałach i dodatkach, które niecierpliwy czytelnik może pominąć – stara się usprawiedliwić i wyjaśnić swoją teorię również na gruncie matematyki, wydaje się, że w jego książce brakuje poważnego namysłu nad konsekwencjami wprowadzenia proponowanego rozwiązania.

By bardziej obrazowo przedstawić swoją teorię, Farmer używa metafory z balonem. Tłumaczy, że gdy balon (gospodarka i giełda) wymyka się spod kontroli, nie należy przekłuwać go, tylko zamontować układ sterowania (narzędzia takie, jak SWF), za pomocą którego zmniejszy się przepływ gazu, a zatem i wielkość płomienia, co pozwoli spokojnie sprowadzić go na ląd. Pozostając w tej konwencji można napisać, że Farmer nie bierze pod uwagę takich zdarzeń jak błąd pilota balonu, popsucie się układu sterowania czy pojawienie się czynników zewnętrzynych, które spowodują katastrofę przy lądowaniu.

Czy spółki prywatne rzeczywiście chciałyby pozykiwać kapitał poprzez giełdę, gdyby największym (i niemal wszechmocnym) inwestorem na rynku były państwowe fundusze? Jeśli nie chciałyby – gdzie i w jaki sposób zaczęłyby poszukiwać pieniędzy i jakie byłyby tego konsekwencje?

Czy prywatni inwestorzy chcieliby kupować akcje spółek giełdowych, gdyby wiedzieli o istnieniu wszechmocnego państwowego gracza stabilizującego ceny akcji? Jeśli działalność sovereign wealth funds odstraszyłaby od giełdy kapitał spekulacyjny, to gdzie by on powędrował (bo, że gdzieś chciałby „zaparkować”, to jest oczywiste)? Czy pojawienie się baniek spekulacyjnych na innych rynkach niż giełdowy byłoby korzystne dla gospodarki? A może i na tamtych rynkach rząd musiałby interweniować (skupując złoto, nieruchomości i Bóg wie co jeszcze)?

Na te pytania w książce emerytowanego profesora UCLA odpowiedzi nie znajdujemy. W ogóle nie znajdujemy tych pytań. Wydaje się, że zbyt szybko autor „Prosperity for All” odtrąbił sukces polityki pieniężnej spod znaku QE – przecież od uruchomienia pierwszego programu tego typu minęło ledwie 8 lat. Obiektywnie ocenić jego skutki będzie można dopiero za 80 lat.

„Prosperity for All” to świetnie napisana książka (z poglądami Farmera można się nie zgadzać, ale jakże klarownie są one opisane!) wpisująca się w modę na rosnący interwencjonizm i etatyzm. „Nie ma czegoś takiego jak wolny rynek. Są tylko mniej lub bardziej uregulowane systemy gospodarcze” – pisze Roger E. A. Farmer. Owszem. Tylko skąd ta absolutna pewność, że im więcej regulacji, tym lepszy efekt?

Publikacja Farmera na początku zdenerwuje, ale koniec końców zachwyci zwolenników ekonomii spod znaku Johna Maynarda Keynesa. Być może stanie się też kultowa wśród fanów Michała Kaleckiego i Kazimierza Łaskiego – znanych XX-wiecznych polskich ekonomistów, którzy twierdzili, że dla dobra społeczeństwa i gospodarki państwo może (i powinno) się zadłużać bez końca (i bez miary). Tymczasem zwolennikom szkoły austriackiej czy chicagowskiej najpierw zjeży ona zapewne włosy na głowie, po czym jej autor w ich oczach stanie się kolejnym przykładem hayekowskiej zgubnej pychy rozumu i niekończących się poszukiwań utopijnego świata opływającego w dostatek i bezpieczeństwo…

Autor: Piotr Rosik