Nagrania wideo z ostatniego weekendu z Warszawy wyglądają znajomo dla każdego, kto był w Kijowie podczas tzw. „rewolucji godności” – pisze w felietonie dla Bloomberga Leonid Bershidsky.

Protestujący w stolicy Polski również dzierżyli w rękach unijne flagi, ogrzewali się przy ogniskach oraz śpiewali patriotyczne pieśni. Jednak wydarzenie to nie oznacza końca prawicowego nacjonalistycznego rządu, pomimo głosów protestujących, że Polska należy do obozu rosnących „nieliberalnych demokracji”.

Rządzące Prawo i Sprawiedliwość, znane pod skrótem PiS, wywołało ostatni kryzys poprzez ogłoszenie nowych zasad wstępu dziennikarzy do Sejmu. Nowe prawo ogranicza liczbę żurnalistów mających dostęp do Sejmu do dwóch na każdą redakcję oraz blokuje im dostęp do głównego budynku parlamentu. Począwszy od przyszłego roku dostęp reporterów do Sejmu będzie ograniczony do wydzielonego centrum medialnego, gdzie politycy będą mogli udzielać wypowiedzi – oznacza to, że dziennikarze będą oni mogli wybierać z kim przeprowadzić wywiad oraz oglądać na żywo sesji posiedzeń parlamentu i spotkań komisji.

Po tym jak poseł opozycji wystąpił w weekend w Sejmie z transparentem z napisem „wolność prasy”, marszałek usunął go z obrad, po czym politycy opozycji zablokowali mównicę, trzymając w rękach materiały z podobnymi do kolegi hasłami. To była pierwsza tego typu sytuacja w historii postkomunistycznego polskiego parlamentaryzmu. PiS-owska większość oraz grupa populistycznych posłów spoza tej partii odpowiedziała w równie nietradycyjny sposób, przenosząc obrady do Sali Kolumnowej i natychmiast głosując ws. dwóch ustaw – budżetu na 2017 rok (bez uwzględnienia setek poprawek zaproponowanych przez opozycję) oraz obniżenia emerytur dla byłych funkcjonariuszy komunistycznych służb.

PiS prowadzi mocną politykę naprawiania „błędów” przeszłości i wprowadzania zmian, które są postrzegane jako próby przepisywania na nowo historii. Partia chce na przykład pośmiertnego pozbawiania stopnia generalskiego byłego dowódcę PZPR-u Wojciecha Jaruzelskiego. PiS próbuje także wymazać z podręczników historii byłego lidera Solidarności Lecha Wałęsę, który był jedną z wiodących postaci w procesie obalania komunizmu w Polsce. Ponieważ Wałęsa żyje, miał kilka cierpkich słów pod adresem Pis-u, nazywając jego przedstawicieli „zdrajcami” oraz „uczniami” tłumiących wolność komunistów.

Reklama

PiS, który po raz pierwszy od czasu przywrócenia w Polsce demokracji ma samodzielną większość w parlamencie, rzeczywiście czasami działał w taki sposób, jak gdyby inne partie nie istniały. Rok temu wstrząsnął Trybunałem Konstytucyjnym, zwiększając własną kontrolę nad jedyną gałęzią władzy, nad którą nie piastował pieczy w wyniku wyborczej wygranej. Potem dokonał silnych personalnych zmian w publicznych mediach, które zamieniły je w propagandowe narzędzie – coś co stało się oczywiste w zeszły weekend, gdy relacjonowały one w pogardliwy sposób protesty za pośrednictwem głównej publicznej stacji TVP (w związku ze zmianami w dostępie mediów do Sejmu oraz blokadą jednej z sal parlamentu przez opozycję – przyp. red.).

Głosowanie nad budżetem w oddzielnej sali podczas protestów opozycji było dla liberalnych partii ukoronowaniem strasznego roku, zapowiedziały one, że nie uznają podpisu prezydenta Andrzeja Dudy pod tą ustawą. Niektórzy ich zwolennicy byli zdeterminowani do tego stopnia, by spędzić całą noc przed budynkiem Sejmu, próbując powstrzymać polityków Pis-u przed jego opuszczeniem, co doprowadziło do interwencji policji starającej się „oczyścić” przejście. Protesty ciągnęły się przez cały weekend. Nie są to jednak jeszcze manifestacje na skalę tych, które miały miejsce podczas obalania komunizmu w 1989 roku, a nawet nie tak silne jak te, które zmusiły w październiku polski rząd do rezygnacji z planów zaostrzenia prawa aborcyjnego.

>>> Polecamy: Służbowe wydatki podane jak na tacy. Zapadł wyrok

Wielu Polaków jest rozczarowanych działaniami Pis-u po uzyskaniu władzy. Polska jest silnie prounijnym krajem, a jej niedawne doświadczenia z nieliberalnym reżimem były bardziej opresyjne od podobnych tego typu, które miały miejsce w innych wschodnioeuropejskich państwach, takich jak Węgry, Czechy oraz Słowacja. Jeśli dzisiaj doszłoby do kolejnych wyborów, to PiS nie zdobyłby samodzielnej większości. Według sondaży nadal byłby największą partią w parlamencie, zdobywając jedną trzecią lub nieco powyżej wszystkich głosów. Liberalne partie nie byłyby w stanie stworzyć koalicji, która pokonałaby PiS; utrzymuje ono wielu swoich zwolenników dzięki realizacji wyborczych obietnic takich jak zwiększenie społecznych świadczeń dla rodzin i cofnięcie reformy podnoszącej wiek emerytalny, która została wprowadzona przez poprzedni liberalny rząd.

Kraje Europy Wschodniej takie jak Węgry i Polska są testowymi przypadkami dla reszty zachodniego świata. Jeśli nacjonalistyczne siły dojdą do władzy w starych unijnych demokracjach, mogą ją utrzymać, jeśli przejmą kontrolę nad gospodarką, jak zrobił premier Viktor Orban na Węgrzech, i wprowadzą zmiany korzystne dla biedniejszych wyborców. PiS może nie mieć aż tak dużo szczęścia. Wzrost gospodarczy w Polsce spowolnił w ostatnich miesiącach, a szorstkie relacje polskiego rządu z UE mogą przyczynić się do dalszego pogorszenia sytuacji: Polska mimo wszystko pozostaje głównym odbiorcą unijnych dotacji.

Lider Pis-u Jarosław Kaczyński rozumie to. „Rzeczpospolita” zacytowała w poniedziałek jego wypowiedź, w której podkreśla, że rząd nie powinien koncentrować się „najpierw na reformach mających na celu repolonizację gospodarki, a dopiero później na zatroszczeniu się o wzrost gospodarczy”, Dodał, że „nikt nie zapewni nam wzrostu, musimy sami o niego zawalczyć, musimy rozwijać się w tempie ok. 4 proc. rocznie”.

Gospodarcze spowolnienie wzmocniłoby opozycję bardziej niż pogarda Pis-u dla dziennikarzy oraz jego próby upolityczniania historii. Jak dotąd polski rząd nie zrobił wystarczaj co dużo, by rozwścieczyć Polaków w takim stopniu, by zareagowali jak Ukraińcy 3 lata temu. Wszyscy nacjonaliści powinni jednak obserwować wydarzenia mające miejsce w Polsce: nawet jeśli nie wygrają wyborów, ich nauka nie pójdzie na marne. Będą jednak obserwowani oraz napotkają na opór. Całkowite przejęcie władzy może nie być łatwe, nawet po tak przekonywującym wyborczym zwycięstwie jakie miało miejsce w przypadku Pis-u w zeszłym roku. By uzyskać poczucie bezpieczeństwa nacjonalistyczne partie będą musiały też zatroszczyć się o gospodarkę.

>>> Czytaj także: Warszawa to nie Kijów, czyli dlaczego nie będzie u nas Majdanu