Gdybym nie myślał o sobie, że jestem genialny, że wszystko mogę, już dawno popełniłbym samobójstwo – mówi jeden z moich rozmówców. Stracił wszystko, co budował przez lata, lecz się nie poddaje. Idzie do przodu, wymyśla, tworzy. – Kiedy jadę ferrari przez miasto, to czuję ich wzrok. Gdyby mogli, podrapaliby mi oczyma karoserię, ale to mnie tylko nakręca – zwierza się inny. – Nie spuszczaj wzroku, podnoś głowę. Wtedy tłum się będzie przed tobą rozstępował, niczym fale Morza Czerwonego przed Mojżeszem. I nie będziesz musiał używać siły, bo twoje ego będzie przed tobą kroczyło niczym taran – wykłada swoje credo życiowe następny. Egotycy? A może fajni ludzie, zwycięzcy.
Pojęcie „ego” nie ma u nas dobrych konotacji. Wyrażenia pochodzące od niego – choćby egoista lub egocentryk – mają pejoratywne znaczenie. Ego kojarzy się też z narcyzmem. Bo kultywujemy narzekanie i pełne hipokryzji umniejszanie swoich zalet i zasług, zaś ci z nas, którzy mają dobre zdanie o sobie, często są uznawani za dziwaków. Za tych, którym się przewróciło w głowie. Albo wręcz za jednostki z zaburzoną osobowością. Chcielibyśmy odnieść sukces, ale zamiast podziwiać tych, którym się udało wdrapać na szczyt, zamiast ich naśladować, wolimy ich sukcesy deprecjonować. Kłamiemy: nie zależy mi, najważniejsza w życiu jest skromność i pokora, zadowalam się małym i tak dalej.
Polacy są mistrzami świata w samobiczowaniu się. Na komplementy odpowiadamy zwykle umniejszaniem swoich zasług. – Świetnie ci idzie w biznesie. – Eee, ledwo przędę. – Dobry tekst napisałaś. – A tam, same banały. Znacie to? Tak nas wychowano. Siedź w kącie, nie wywyższaj się, przytakuj. Tyle że bez wypielęgnowanego ego nie ma sukcesu. Nie ma postępu. Bez wiary w siebie nie jesteśmy w stanie przejść przez minowe pole porażek. Nie poprowadzimy firmy, nie stworzymy wielkiego dzieła, nie porwiemy ludzi, nie wygramy wojny.
Reklama