Ministerstwo Kultury przyznaje, że przed zakupem nie została przeprowadzona żadna, nawet szacunkowa wycena. Jak wynika z informacji resortu przekazanych DGP, przy transakcji opierano się na dotychczasowych szacunkach Muzeum Narodowego w Krakowie, według których kolekcja jest warta od 2,5 mld do 3 mld zł.

Szacunki tej instytucji pochodzą jednak z połowy lat 90., a w dodatku są bardzo niedokładne. – Wyceniając starodruki z XVI w., przyjęto, że każdy wart jest 800 zł, niezależnie od stanu czy wartości dzieła. A dość wspomnieć, że jest wśród nich np. pierwodruk „De revolutionibus” Mikołaja Kopernika z biblioteki Króla Zygmunta Augusta – mówi prof. Marian Wołkowski-Wolski, były prezes zarządu Fundacji xx. Czartoryskich. – Nie ma więc wątpliwości, że wartość kolekcji jest o wiele większa i że została ona sprzedana za ułamek wartości – dodaje. I przekonuje, że wykupując kolekcję z rąk fundacji, państwo zrobiło fatalny interes.

– Pieniądze wydano bezcelowo, w sposób całkowicie nieuzasadniony – uważa prof. Wolski. – Po pierwsze, zbiory znajdowały się w depozycie Muzeum Narodowego w Krakowie, czyli w instytucji bezpośrednio podległej ministrowi kultury. Po drugie, były pod opieką kustoszy i konserwatorów, więc są w znakomitym stanie. Po trzecie, polskie prawo i tak uniemożliwiało zbycie tej kolekcji czy wywiezienie najmniejszego jej elementu bez zgody stosownych władz – argumentuje były prezes fundacji. W jego ocenie te 100 mln euro można było dużo lepiej spożytkować, gdyby przeznaczono je na powiększenie zbiorów publicznych o nowe dzieła zakupione na zagranicznych aukcjach.

Innego zdania jest dr Wojciech Szafrański z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. – To najlepiej wydane publiczne pieniądze w historii. Jestem pewien, że gdyby każdy z poprzednich rządów miał okazję wykupić kolekcję Czartoryskich za ułamek jej wartości, postąpiłby dokładnie tak samo – uważa prawnik. Zwraca jednocześnie uwagę, że państwo i tak ponosiło koszty jej utrzymania. – Tak samo, jak korzyści z jej udostępniania – ripostuje prof. Wolski. Podkreśla on, że fundacja nie pobierała pieniędzy z tytułu biletów, wypożyczeń krajowych czy umów licencyjnych. Wszystko i tak trafiało do państwa. – Jedyne przychody fundacji pochodziły z umów zagranicznych. Fundacja pobierała opłaty w wysokości 1 proc. wartości ubezpieczenia, z czego 10 proc. szło na Muzeum Narodowe w Krakowie – dodaje.

Reklama

O tym, że zakup kolekcji był bardzo dobrym ruchem, jest przekonany z kolei prof. Kamil Zeidler z Uniwersytetu Gdańskiego, który zauważa, że przepisy antywywozowe, przynajmniej w odniesieniu do części kolekcji, można było ominąć. – Ponadto przejście własności zbiorów na własność Skarbu Państwa daje gwarancję, że zawsze będą one publicznie dostępne. Nie będzie to uzależnione od dobrej woli fundacji – argumentuje prof. Zeidler.

>>> Polecamy: Więcej mieszkań pod wynajem i wzrost cen. Oto prognozy dla rynku mieszkaniowego