Wiceszef MSZ był pytany w radiowej "Trójce" o zapoczątkowany 16 grudnia spór w Sejmie, a także o decyzję KE, by na ostatnim przed świętami spotkaniu zająć się Polską.

Szymański zaznaczył, że jeśli KE uważa, że jest to konieczne, by wyrażać opinię dotycząca Polski, musi brać pod uwagę fakt, że w ten sposób może być postrzegana jako strona sporu politycznego.

Na pytanie, że być może Komisja Europejska musi zająć się Polską w związku z "próbą puczu", odparł: "Jeżeli byśmy wyszli z takiego założenia, że mamy do czynienia z chwiejnością demokracji, że prawa opozycji są w sposób trwały podważane, to oczywiście byłyby powody. Ja takiego przekonania nie mam. Myślę, że nikt na poważnie nie jest w stanie przeprowadzić takiego wnioskowania i postawić kropkę nad i, że w Polsce mamy do czynienia z jakimś trwałym problemem" - powiedział Szymański.

Szymański uważa, że w Polsce mamy do czynienia ze sporem politycznym. "On jest wyrażany w taki sposób, w jaki jest wyrażany. Opozycja wybiera sobie instrumenty, sposoby wyrażania się takie, jakie chce na własną odpowiedzialność. Myślę, że KE powinna brać pod uwagę fakt, by odnosić się do prawdziwych okoliczności, by nie ulegać żargonowi czy też narracji politycznej, która siłą rzeczy w każdym parlamencie jest rozbujana" - dodał.

Reklama

W ubiegłym tygodniu prezes PiS Jarosław Kaczyński pytany o ocenę wydarzeń w Sejmie i wokół niego 16 grudnia, odpowiedział: "Trzeba to nazwać wprost: to była próba puczu".

16 grudnia w Sejmie posłowie opozycji zablokowali sejmową mównicę po wykluczeniu z obrad przez marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego posła PO Michała Szczerby; wówczas została ogłoszona przerwa. Obrady Sejmu zostały wznowione przez marszałka w Sali Kolumnowej, tam odbyły się głosowania, m.in. nad budżetem na 2017 r. Niektórzy z posłów opozycji weszli do Sali Kolumnowej, ale nie brali udziału w głosowaniach, twierdzili, że nie było w nich kworum i że były one nielegalne.

21 grudnia Komisja Europejska podjęła decyzję o przesłaniu do Polski dodatkowych rekomendacji w związku z niewypełnieniem przez władze w Warszawie dotychczasowych wskazań dotyczących rozwiązania kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego. Wiceszef KE Frans Timmermans przyznał, że KE może uruchomić procedurę opisaną w art. 7. traktatu, mimo że na razie się na to nie zdecydowała. "Prędzej czy później, jeśli nie znajdziemy rozwiązania, trzy instytucje (KE, PE i Rada UE - PAP) będą działały" - ocenił. Przy jednomyślnej zgodzie wszystkich państw członkowskich procedura art. 7. może prowadzić do pozbawienia kraju głosu w Radzie UE.

Wiceszef KE poinformował wówczas, że kolegium komisarzy nie omawiało podczas środowej debaty ostatnich wydarzeń, w tym protestów w Polsce i okupowania sali sejmowej przez opozycję, bo KE skupiła się na sytuacji TK. Zastrzegł jednak, że komisarze, podobnie jak inni obywatele Europy, dostrzegają sytuację i widzą "gorącą debatę" w Polsce. "Ludzie wychodzą na ulice, bo obawiają się ograniczenia ich swobody i chcą wyrazić swoje odczucia. To jest prawo demokracji. Śledzimy to" - zaznaczył.

Artykuł 7. umożliwia w ostateczności nałożenie sankcji na kraj członkowski, w tym zawieszenie prawa głosu tego kraju. Wymaga to jednak jednomyślnego uznania przez przywódców państw unijnych (bez kraju, którego dotyczy problem), że zasady rządów prawa są naruszane. (PAP)