Agencja Reutera pisze, że Tillerson swą wypowiedzią "wytyczył kurs na potencjalnie poważną konfrontację z Pekinem". Powiedział m.in., że budowanie tam przez Chiny sztucznych wysp i umieszczanie na nich obiektów wojskowych "przypomina zabranie przez Rosję Krymu".

Zapytany, czy popiera bardziej agresywną postawę wobec Chin, Tillerson opowiedział się za wysłaniem Pekinowi wyraźnego sygnału, że budowanie sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim musi zostać wstrzymane i że Chinom nie zezwoli się na dostęp do tych wysp.

Reuters odnotowuje, że Tillerson nie sprecyzował, co można by zrobić, żeby zablokować dostęp Chin do tych wysp.

Chiny uważają Wyspy Paracelskie i archipelag Spratly za własne terytoria, z czego ma wynikać ich suwerenność nad znacznymi obszarami Morza Południowochińskiego. Roszczeń tych nie uznają inne państwa regionu ani USA. Przez akwen ten prowadzą ważne szlaki żeglugowe; ocenia się, że wartość transportowanych nimi towarów sięga 5 bln dolarów rocznie.

Reklama

USA oskarżają Chiny o militaryzowanie Morza Południowochińskiego poprzez umieszczanie baz na usypywanych tam sztucznie wyspach. Władze w Pekinie krytykują natomiast podejmowanie przez siły amerykańskie ćwiczeń i patroli w tym rejonie.

Tillerson oświadczył, że działalność Chin na Morzu Południowochińskim uważa za "wyjątkowo niepokojącą". Podkreślił, że gdyby Pekin miał decydować o dostępie do prowadzących tamtędy szlaków morskich, byłoby to zagrożeniem "dla całej globalnej gospodarki".

Budowanie przez Chiny sztucznych wysp na Morzu Południowochińskim i ogłoszenie przez Pekin w 2013 roku "strefy identyfikacji obrony powietrznej" na Morzu Wschodniochińskim (w rejonie administrowanych przez Japonię wysp Senkaku (chiń. Diaoyu), do których Pekin zgłasza roszczenia), Tillerson nazwał "nielegalnymi działaniami". (PAP)