Czy według pana ceny będą teraz rosły do poziomu, przy którym trzeba będzie zacząć się tym martwić?
Wzrosty, który mieliśmy w grudniu i z dużym prawdopodobieństwem będziemy mieli w styczniu i w najbliższych miesiącach, biorą się m.in. z niskiej bazy statystycznej z poprzedniego roku. Jednak wzrost cen surowców, osłabienie się kursu złotego i powoli wracająca inflacja w strefie euro każą zjawiska cenowe obserwować ze szczególną uwagą.
A w gospodarce nie dzieje się nic, co mogłoby wskazywać na rosnącą presję cenową?
Jest kilka obszarów, które trzeba obserwować, bo na razie nie płyną z nich jednoznaczne sygnały. Jednym z najważniejszych jest rynek pracy. Mamy historycznie niskie bezrobocie, które w dużej mierze wynika z demografii mogącej powodować niedostateczną podaż pracy. Ten niedobór rąk do pracy, stający się dla pracodawców jedną z głównych barier rozwoju, może spowodować wzrost wynagrodzeń, choć z drugiej strony nadal przeciętny czas poszukiwania pracy jest relatywnie wysoki, co może hamować żądania płacowe. Pamiętajmy też o obniżeniu wieku emerytalnego. Do końca nie wiemy, czy można będzie łączyć pobieranie emerytury z pracą zawodową. A jeśli nie będzie można – to jak to będzie wyglądało w szczegółach. Gdyby nie opracowano jakichś zachęt do pozostawania na rynku pracy i gdyby poprzestano tylko na obniżeniu wieku emerytalnego, to byłoby to niekorzystne dla rynku pracy.
Reklama
Obniżenie wieku emerytalnego bez dodatkowych zmian może w efekcie wzmacniać presję płacową?
Jest takie ryzyko. Ale nie chce mi się wierzyć, że rząd tak to zostawi, również dlatego, że negatywny efekt dla finansów publicznych w 2018 r. byłby bardzo silny. Na razie – podkreślam – nie widzimy symptomów narastania presji płacowej w gospodarce. Choć z drugiej strony ważne jest to, jak zareagują oczekiwania inflacyjne konsumentów na pojawienie się wzrostów cen – nie wykluczam niespodzianki w tym względzie. Jeśli konsumenci silnie zaczną zauważać inflację, to mogą pojawić się z ich strony większe żądania płacowe. Trzeba to bacznie obserwować.
Mamy jednak też wyraźne podniesienie płacy minimalnej. To nie przełoży się na wzrost wynagrodzeń?
Wzrost płacy minimalnej podnosi wynagrodzenia osób o najniższych zarobkach, ale z opóźnieniem przekłada się na całą siatkę płac. Oczywiście w jakiejś perspektywie to może pchać wynagrodzenia w górę. Ale tu też nie ma nic pewnego: pamiętajmy o imigrantach ze Wschodu. Ich obecność na polskim rynku pracy może osłabiać proces przekładania się wyższej płacy minimalnej na wzrost pozostałych wynagrodzeń.
Jeśli nawet nie będzie podwyżek płac, to popyt może się zwiększyć dzięki dodatkom z programu Rodzina 500 plus.
Rzeczywiście, obecnie konsumpcja wspiera wzrost PKB, ale najprawdopodobniej tzw. mechanizm wygładzania konsumpcji w czasie działa mocniej, niż nam się wcześniej wydawało. Mówiąc inaczej, jak ktoś dostaje dodatek z programu Rodzina 500 plus, to nie wydaje go w całości od razu, tylko przynajmniej część odkłada na poczet przyszłej konsumpcji. Jednak nie mamy pewności, że tak jest na pewno.
A co z czynnikami zewnętrznymi? Czy wzrost inflacji może być spowodowany przez wyższe ceny paliw na świecie?
Prognozowanie zmian cen surowców jest bardzo trudne. Można wskazać kilka powodów, które pozwalają na stwierdzenie, że dużego wzrostu cen np. ropy nie powinno być. Jeśli cena baryłki przekroczy 60–65 dol., to pewnie Amerykanie będą silnie zwiększać wydobycie, tym bardziej że nowy prezydent USA nie jest postrzegany jako zwolennik rozwiązań ekologicznych. Nie wiadomo, co zrobi Iran, ale jego aspiracje to zwiększenie wielkości wydobycia i eksportu. To wszystko sprawia, że radykalny wzrost cen surowców energetycznych jest mało prawdopodobny.
Z drugiej strony indeks cen producentów – PPI – poszedł w górę. Co może jednak oznaczać, że w przedsiębiorstwach wzrosły koszty produkcji, co w jakiejś perspektywie może się przełożyć na ceny konsumentów. To też musimy wnikliwie obserwować.
Pozostając przy czynnikach zewnętrznych: co będzie, jeśli amerykańska Rezerwa Federalna zacznie podwyższać stopy procentowe?
Jeśli Fed rozpocznie cykl podwyżek stóp, to może to wpływać na inflację w Polsce poprzez zmiany kursu złotego. Nie jest oczywiste, że do takich podwyżek dojdzie – nadal nie znamy szczegółów zapowiadanej przez Donalda Trumpa ekspansji fiskalnej. Biorąc pod uwagę te wszystkie czynniki, optymalną strategią w polityce pieniężnej jest czekać i obserwować.
Czy polityka pieniężna powinna być elementem całościowej polityki gospodarczej państwa, czy raczej powinna być takim samoistnym bytem?
Częściowo powinna być bytem autonomicznym, ale też powinna wypełniać cel ustawowy, czyli wspieranie polityki gospodarczej rządu, o ile nie zagraża to stabilności cen.
To może warto obniżyć stopy procentowe, by rządowi trochę pomóc, wspierając odbudowę inwestycji w gospodarce.
W moim przekonaniu jakakolwiek zmiana stóp procentowych dziś nie służyłaby stabilności makroekonomicznej gospodarki. Obniżenie stóp mogłoby zdestabilizować sektor finansowy, w którym nadal mamy nierozwiązany problem kredytów walutowych i mogłoby prowadzić do ucieczki kapitału na rynki różnych aktywów. Już widzimy pewne tego symptomy: wyraźnie wzrósł odsetek mieszkań kupowanych na wynajem za gotówkę, bez kredytu hipotecznego. Jeśli oprocentowanie depozytów jest tak niskie jak obecnie, to kapitał zaczyna krążyć w poszukiwaniu zysku gdzie indziej. Gdybyśmy stopy obniżyli jeszcze bardziej, to mogłyby się pojawić jakieś negatywne zjawiska w SKOK-ach czy w bankach spółdzielczych. Pamiętajmy też, że realne stopy procentowe maleją w wyniku wzrostu inflacji.
Ale niskie stopy to też tani kredyt. Czyli potencjalne wsparcie dla inwestycji.
Koszt pieniądza dziś nie jest kluczowy dla wzrostu inwestycji. Mówią to sami przedsiębiorcy, wymieniając główne bariery wzrostu. Na czele listy są regulacje i brak rąk do pracy. Dopiero za nimi koszt pieniądza.
Czy według pana jest szansa na odbicie inwestycyjne w najbliższych kwartałach?
Wskaźniki niepewności wśród przedsiębiorców prywatnych były dość wysokie pod koniec ubiegłego roku, ale wycofanie się przez rząd z dyskusji o podatku jednolitym moim zdaniem będzie tę niepewność obniżało. Przewiduję, że najpierw nastąpi odbicie w inwestycjach publicznych, co pociągnie wzrost inwestycji prywatnych. Niskie efekty bazy dla inwestycji z 2016 r. będą pozytywnie wpływały na ich poziom w bieżącym roku. Wiele danych mikro, np. wzrost produkcji stali surowej, albo zwiększenie zamówień w firmach logistycznych również wskazuje, że może nastąpić odbicie inwestycji.
Prezes NBP Adam Glapiński postuluje przeniesienie nadzoru nad rynkiem finansowym z Komisji Nadzoru Finansowego do banku centralnego. To zmieniłoby coś w sposobie prowadzenia polityki pieniężnej?
Musimy w polityce pieniężnej przywiązywać coraz większą wagę do kwestii makroostrożnościowych. One powinny ze sobą współgrać. Można być gołębiem w polityce pieniężnej, opowiadając się za obniżaniem stóp procentowych, czyli niższą ceną kredytu, i jednocześnie być jastrzębiem w polityce makroostrożnościowej, domagając się np. wysokich wkładów własnych przy jakichś określonych typach kredytu. Warto, aby te kwestie były ustalane w jednym miejscu, stąd popieram pomysł prezesa NBP. Nie zawsze to ilość kredytu w gospodarce jest najważniejsza, ważna jest też jego jakość. Ilością kredytu można sterować za pomocą polityki pieniężnej, jakością – za pomocą polityki makroostrożnościowej. Być może należałoby rozważyć, czy poprzez ustalanie odpowiednich wymogów bardziej preferować kredyty określonego typu, np. na działalność badawczą i innowacje, kosztem innych, np. konsumpcyjnych. To jest pole do działania dla nadzorcy nad rynkiem.

>>> Czytaj też: Niższe ceny mieszkań i sprzedażowa katastrofa? Deweloperzy szykują się na zmiany demograficzne