"Rzeczpospolita" w piątek podała, że od stycznia br. ryczałt na biura poselskie w terenie wzrósł o tysiąc złotych, do 14 tys. 200 zł.

Brudziński przyznał, że kwota 14 tys. zł wydaje się "kwotą niebotyczną". Jak jednak zauważył, należy ją podzielić na pracowników, wynajęte biura, ekspertyzy i inne atrybuty potrzebne do rzetelnego wykonywania mandatu posła.

Wicemarszałek zaznaczył, że podwyżka wynika "z tego, że my jako parlamentarzyści musimy też kierować się kodeksem pracy". "Zatrudniamy pracowników. To nie są pieniądze - to trzeba powiedzieć bardzo wyraźnie - zasilające budżety, czy portfele posłów" - podkreślił.

"Uważam, że jako parlamentarzysta zarabiam godziwie i nie ma tu potrzeby rozwodzenia się nad tym, że powinny być jakieś podwyżki dla posłów" - dodał Brudziński. Uznał jednak, że jeżeli chodzi o obsługę parlamentarzystów, jest ona jedną z najsłabszych w Europie.

Reklama

"Wystarczy popatrzeć jakie ma warunki stworzone do pracy poseł do Bundestagu, do Kortezów w Hiszpanii czy innych parlamentów europejskich, nie mówiąc już o europarlamencie, a jakie warunki mają posłowie krajowi, którzy muszą swoich interesantów w Sejmie w najlepszym wypadku w bardzo ciasnych pokoikach klubowych przyjmować, a częściej na parapetach w korytarzach sejmowych" - zauważył polityk PiS.

"Jako parlamentarzyści chcemy, żeby te biura żyły, żeby w tych biurach byli przyjmowani interesanci. Chcemy również stworzyć warunki do tego, żeby ludzie, którzy do naszych biur głównych, centralnych przychodzą po pomoc, taką pomoc mogli uzyskać" - podkreślił.

Wicemarszałek dodał, że są parlamentarzyści, którzy uczciwie i precyzyjnie rozliczają każdą złotówkę z budżetu państwa na obsługę biur. "Bywały też sytuacje dosyć wątpliwe, jak zakupy iluś kilogramów kartofli czy setek tysięcy pączków; brylowali w tym politycy dawnej Samoobrony, i stąd na pewno takie krytyczne oceny dzisiaj Polaków wobec nas, parlamentarzystów" - dodał Brudziński. (PAP)