Niemieckie firmy znajdują się pod coraz silniejszą presją ze strony zagranicznej konkurencji. Części grozi utrata pozycji na rynku, innym przejęcie przez obcy kapitał. Takich transakcji było w 2016 roku rekordowo dużo. Niektóre przedsiębiorstwa szukają ratunku u polityków, inne próbują się zmieniać.


Według szacunków firmy konsultingowej PwC cudzoziemscy inwestorzy przejęli w 2016 roku ponad 850 niemieckich firm. To o 20 proc. więcej niż rok wcześniej i najwięcej w historii. Zagraniczni nabywcy szczególnie chętnie przejmują niemieckie zakłady przemysłowe (w 2016 r. około 200) i firmy technologiczne (prawie 150). Analitycy PwC zwracają uwagę, ze w przypadku firm technologicznych nastąpiło niemal podwojenie liczby przejęć w stosunku do 2013 roku. Na podobnym poziomie znajdowała się liczba transakcji w sektorze handlu i dóbr konsumpcyjnych. Kupców z zagranicy znacznie mniej interesuje natomiast niemiecka branża nieruchomości, gdzie ceny w ostatnich latach znacząco wzrosły.

Szacowana wartość wszystkich transakcji w 2016 r. wyniosła około 50 mld euro, z czego 2/3 odbyło się z udziałem inwestorów spoza UE. W ponad jednej trzeciej przypadków zaangażowane były fundusze private equity, które – podobnie jak inwestorzy strategiczni – interesowały się głównie produkcją przemysłową i nowymi technologiami.

„Inwestorom finansowym nie chodzi o tylko o przedsiębiorstwa jako takie. Liczą, że także inne ich przedsięwzięcia będą korzystać na technologiach made in Germany” – komentuje wyniki raportu Steve Roberts z niemieckiego oddziału PwC.

Chiński Blitzkrieg

Reklama

Tradycyjnie najwięcej niemieckich firm kupują Amerykanie, przy czym ich udział w liczbie tych transakcji spadł w ostatnich latach z 25 proc. do 18 proc. Kolejnymi kupcami pod względem liczby inwestycji są Szwajcarzy i Francuzi. Na czwartym miejscu uplasowali się Chińczycy, którzy uczestniczyli w ponad 70 transakcjach i którzy jeszcze nigdy nie znajdowali się tak wysoko w tej statystyce. Wartość chińskich zakupów w Niemczech w 2016 r. była rekordowa i wyniosła ponad 13 mld euro, co pod tym względem daje Chinom pierwsze miejsce ex aequo z USA wśród zagranicznych inwestorów w Niemczech.

Mimo że chińscy inwestorzy z reguły dbają o dalszy rozwój przejmowanych firm, ich rosnąca aktywność coraz bardziej niepokoi Niemców. Według analityków Mercator Institute for China Studies (MERICS) w Berlinie niemieccy przedsiębiorcy i politycy nie powinni kierować się jedynie krótkoterminowymi profitami w relacjach z Chinami. Zwracają oni uwagę, że chińskie akwizycje są częścią planu władz w Pekinie, którego celem jest zdobycie przez Chiny pozycji światowego lidera w dziedzinie innowacyjnej gospodarki, co miałoby nastąpić około roku 2025.

„Chiny chcą uzyskać kontrolę nad najbardziej dochodowymi segmentami globalnych łańcuchów dostaw i sieci produkcji. Jeśli ten plan się powiedzie, przyspieszona zostanie erozja technologicznego przywództwa krajów uprzemysłowionych w sektorach przemysłowych” – piszą autorzy raportu MERICS.

Jednym ze sposobów na zrealizowanie tych ambicji jest przejmowanie przez koncerny z Chin nowoczesnych firm za granicą, w tym także tych z niemieckim know-how. W najbliższych tygodniach ostatecznie zostanie sfinalizowane przejęcie producenta robotów Kuka z Augsburga przez chiński koncern państwowy Midea. Wartość tej operacji wynosi ponad 4 mld euro i była to najdroższa transakcja tego typu ogłoszona w 2016 r.

Ten przypadek bulwersował niemiecką opinię publiczną, ponieważ mogąca się poszczycić stuletnią tradycją Kuka posiada unikalne technologie wykorzystywane w produkcji samochodów. Jej zautomatyzowane linie produkcyjne oraz współpracujące z ludźmi roboty wykorzystywane są przez koncerny motoryzacyjne w Niemczech i innych krajach. Tymczasem przejmująca ją chińska grupa Midea nie miała do tej pory większego doświadczenia w branży high-tech i zajmowała się głównie produkcją klimatyzatorów i innych urządzeń AGD. Transakcją interesował się nawet rząd federalny, ale ostatecznie uznano, że nie zagraża ona porządkowi publicznemu i bezpieczeństwu w Niemczech, co byłoby podstawą do ewentualnego weta ze strony władz w Berlinie, i zrezygnowano z jakichkolwiek działań przeciwko Chińczykom.

W 2016 r. chińskimi sukcesami zakończyły się m.in. także akwizycje EEW spod Stuttgartu (to wytwórca instalacji do spalania odpadów komunalnych kupiony za ponad 1,5 mld euro) i producenta maszyn KraussMaffei z Monachium (za miliard euro).

Wielki mur

Tymczasem podobna ekspansja w przeciwnym kierunku nie jest możliwa. Wielu niemieckich przedsiębiorców żali się na restrykcje, które nie pozwalają zagranicznym inwestorom na aktywność w licznych dziedzinach gospodarki w Chinach. Z kolei ci, którzy uzyskują zezwolenie na inwestycje w Chinach, zmuszani są do ujawniania posiadanych patentów i technologii, które niemal natychmiast są kopiowane przez lokalną konkurencję. W związku z tym coraz głośniejsze są apele, by rząd w Berlinie bądź instytucje UE zlikwidowały tę asymetrię.

„Chińczycy płacą wysokie ceny, bo bardzo często za tym operacjami kryją się strategiczne interesy państwa chińskiego” – komentował sytuację w wywiadzie z agencją dpa prof. Kai Lucks, przewodniczący niemieckiego Związku Mergers & Acquisitions.

Jedną z propozycji, która ma sprawić, że konkurencja z Chińczykami będzie bardziej uczciwa, jest utworzenie w Niemczech instytucji, która mogłaby sprawniej blokować przejmowanie kluczowych niemieckich firm przez chiński kapitał. Mogłaby być on wzorowana na działającej przy departamencie skarbu USA specjalnej komisji ds. inwestycji zagranicznych (Committee on Foreign Investment in the United States, CFIUS). Jest paradoksem, że teraz to właśnie ta amerykańska instytucja potrafi ochronić niemieckie przedsiębiorstwa przed wykupieniem przez Chińczyków. Dotyczy to tych firm z Niemiec, które posiadają w USA zakłady o istotnym znaczeniu dla amerykańskiego bezpieczeństwa narodowego. W 2016 r. interwencja CFIUS sprawiła, że chiński koncern nie mógł kupić firmy Aixtron z Bawarii, wytwarzającej urządzenia dla producentów półprzewodników.

Rozszerzenie możliwości blokowania tego typu transakcji przez władze RFN ani wprowadzenie nowych regulacji na poziomie UE nie uwolnią jednak niemieckich firm od presji ze strony zagranicznej konkurencji. Dlatego nawet największe niemieckie koncerny zapowiadają, że muszą dostosowywać się do nowych warunków i będą się zmieniać.

Ucieczka do przodu

„Boli mnie brzuch, gdy myślę o tym, że Amazon traktowany jest przez klientów jako najlepszy sprzedawca detaliczny. Dlatego musimy się bardzo dobrze przygotować do walki z Amazon Fresh, który dostarcza artykuły żywnościowe” – mówił niedawno w wywiadzie dla gazety „Rheinische Post” Alain Caparros, szef REWE, jednej z największych sieci supermarketów w Niemczech.

Tamtejszy rynek artykułów spożywczych wyceniany jest na 170 mld euro i było kwestią czasu, że pojawią się na nim także globalni gracze oferujący zakupy online. Jak dotąd Amazon Fresh, który działa w metropoliach USA i w Londynie, nie podał daty rozpoczęcia działalności w Niemczech. By wyprzedzić ekspansję Amerykanów, REWE wprowadziło niedawno abonament na dostawy zakupów do domu (około 10 euro miesięcznie). Jeszcze wcześniej podobne usługi wprowadziła Deutsche Post. Niemieccy pocztowcy założyli własny internetowy sklep z żywnością i zachwalają jego ofertę jako „trzy razy bogatszą niż normalnych supermarketów”. Czy to wystarczy?

„Jeśli nie będziemy inwestować w biznes cyfrowy, Amazon z pewnością nas wyprzedzi” – tłumaczy nową strategię REWE Caparros.

W sposób jeszcze bardziej zdecydowany swoją dotychczasową działalność chce zmienić Siemens. Jesienią 2016 r. firma uroczyście obchodziła 200-lecie urodzin swojego założyciela Wernera von Siemensa. Ten jubileuszowy rok był dla niej udany: przy prawie 80 mld euro obrotu firma zanotowała zysk na poziomie 5,5 mld euro, a jej akcje na frankfurckiej giełdzie podrożały o prawie 30 proc. Mimo to szefowie koncernu coraz głośniej mówią o zmianie strategii: Siemens ma produkować mniej maszyn i urządzeń, a więcej tworzyć oprogramowania dla firm z gospodarki 4.0. To nowe podejście wymusza konkurencja m.in. ze strony Cisco i Accenture, które coraz częściej oferują zakładom przemysłowym digitalizację produkcji.

By nie utracić dotychczasowych klientów, Siemens również chce rozwijać swoją działalność w dziedzinie software. Na razie jego obroty w tym sektorze wynoszą trochę ponad 4 mld euro, czyli znacznie mniej niż tradycyjny biznes firmy, ale rosną od niego znacznie szybciej. Już teraz Siemens zatrudnia ponad 17 tys. programistów, co stanowi około 5 proc. wszystkich zatrudnionych i ten wskaźnik będzie rósł. Dodatkowo firma z Monachium zamierza przejmować innych producentów oprogramowania dla przemysłu (w 2016 r. kupiła za 4,5 mld dolarów amerykańskiego Mentor Graphics) i docelowo pozbyć się części zajmującej się produkcją sprzętu medycznego, która miałaby trafić na giełdę.

Ta ostatnia decyzja jest dość kontrowersyjna, dlatego że akurat ten biznes Siemensa jest najbardziej dochodowy. Z wypowiedzi prezesa firmy Joe Kaesera wynika jednak, że władze spółki są zdeterminowane, by dokonać takiej restrukturyzacji (kilka lat temu w podobny sposób Siemens pozbył się udziałów w firmie Osram produkującej sprzęt oświetleniowy) i zdobyć środki umożliwiające sprostanie przyszłym wyzwaniom.

W tym kontekście nieco dziwi uspokajający ton opinii Michaela Hüthera, dyrektora Instytutu Niemieckiej Gospodarki (IW) w Kolonii i jednego z najbardziej wpływowych niemieckich ekonomistów. Komentując zalew negatywnych doniesień o Volkswagenie i Deutsche Bank w 2016 r. mówił, że marka Made in Germany nadal jest bardzo silna, a niemieckie firmy wcale są opóźnione pod względem inwestycji w usługi cyfrowe.

„W opinii publicznej popularne stało się mówienie, że niemiecka branża motoryzacyjna coś przespała. Najpierw silniki hybrydowe, a teraz pojazdy elektryczne. To jest absurdalne. Producenci dali zapędzić się do defensywy i zabrakło im bardziej pewnej siebie komunikacji” – mówił niedawno Hüther dla serwisu iwd.

Nawet jeśli ten pogląd jest nieco na wyrost, to z pewnością dodaje on otuchy niemieckim przedsiębiorcom na początku nowego roku.

Autor: Andrzej Godlewski