Neil Gorsuch jest najmłodszym nominatem do tej instytucji od 1991 r., gdy prezydent George Bush mianował na stanowisko sędziego SN Clarence'a Thomasa, wówczas 43-latka.

Gorsuch, absolwent Columbia University, Uniwersytetu Johna Harvarda i Uniwersytetu w Oksfordzie, gdzie obronił doktorat, jest znany ze swych konserwatywnych poglądów. Uważany jest za zwolennika tzw. oryginalizmu, tj. koncepcji twierdzącej, iż ustawa zasadnicza powinna być rozumiana i interpretowana tak, jak Ojcowie Założyciele by ją rozumieli – bez wszystkich późniejszych naleciałości i egzegezy prawnej wynikłej z historii.

Gorsuch uważany jest także za przeciwnika aborcji, chociaż nigdy nie wypowiadał się wprost w tej sprawie. Uważa się tak ze względu na poglądy wyrażone przez niego w książce "The Future of Assisted Suicide and Euthanasia", gdzie broni niepodważalnego prawa do życia.

Mieszka w Boulder w stanie Kolorado. Jest żonaty. Ma dwie córki – Emmę i Belindę.

Reklama

Sąd Najwyższy a polityka

Sąd Najwyższy USA, jeden z trzech filarów amerykańskiej demokracji (władza wykonawcza, ustawodawcza i sądownicza) cieszy się największym z nich prestiżem, gdyż uchodzi za instytucję niepodatną na wahania opinii publicznej i w zasadzie nieuwikłaną w bieżacą politykę, a kierującą się wyłącznie bezstronną analizą prawa.

Są to jednak pozory, umacniane uroczystą, staroświecką oprawą działania sądu, którego posiedzenia rozpoczynają się od staroangielskiego zawołania „Oyez, oyez, oyez!” (w wolnym tłumaczeniu: uwaga, uwaga, uwaga!) i nie wolno ich transmitować przez telewizję. Urzędujący prezydenci mianują sędziów znanych na ogół ze swych ideologicznych zapatrywań, liberalnych lub konserwatywnych, weryfikowanych w dodatku w procesie zatwierdzania nominacji przez Senat.

Sąd Najwyższy USA orzeka o zgodności z prawem wyroków sądów niższych instancji oraz zgodności ustaw Kongresu z konstytucją, a więc łączy w sobie funkcje pełnione w Polsce przez Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny. Jego orzeczenia są ostateczne, chociaż może je zmienić Kongres, jeśli uchwali odpowiednią poprawkę do konstytucji. Do tego jednak potrzeba większości 2/3 w obu izbach i zatwierdzenia w plebiscytach przez 3/4 stanów, co jest niezmiernie trudne.

Sąd Najwyższy zwykle podejmował decyzje zgodne z „duchem czasu”, kiedy np. usankcjonował niewolnictwo (precedens Dredd Scott v. Sandford w 1857 r.), albo segregację rasową na południu po wojnie secesyjnej. Ponieważ jednak sędziowie amerykańskiego SN zasiadają w nim dożywotnio - w przeciwieństwie do kadencyjnego prezydenta - dochodzi często do konfliktu między sądem a decyzjami prezydenckiej administracji.

Zdarzyło się to m.in. w okresie prezydentury Franklina. D. Roosevelta, którego polityka New Dealu, czyli wzmożonej interwencji państwa w gospodarkę w dążeniu do bardziej sprawiedliwej dystrybucji narodowego bogactwa, natrafiła na opór konserwatywnej większości sądu. Roosevelt usiłował powiększyć jego skład o sędziów postępowo-liberalnych, co mu się nie udało i uznane było za nadużycie władzy.

W latach 50. i 60. ub. stulecia w SN wzrosły wpływy sędziów progresywnych, którzy swymi decyzjami rozszerzyli zakres praw mniejszości w USA, przede wszystkim Afroamerykanów. Historycznymi orzeczeniami były tu przede wszystkim: zniesienie segregacji rasowej w szkołach (precedens Brown v. Board of Education - 1954), zakaz wytyczania granic okręgów wyborczych utrudniających czarnym głosowanie, a także zniesienie zakazu aborcji (Roe v. Wade w 1973 r.) i nakaz informowania aresztowanych o przysługujących im prawach (Miranda v. Arizona).

Fala tego rodzaju decyzji, wyprzedzających ustawy Kongresu, który dłużej opierał się z przyznaniem wszystkich praw obywatelskich Afroamerykanom, wywołała krytykę ze strony konserwatywnych polityków, którzy zarzucali sędziom SN „aktywizm sędziowski”. Niewybieralni sędziowie – głosili krytycy – uzurpują sobie rolę de facto ustawodawców. Orzekając – argumentowali prawnicy konserwatywni – sędziowie powinni kierować się ścisłą interpretacją konstytucji, zgodnie z intencjami jej twórców. Było to istotą szkoły „oryginalizmu”, reprezentowanej przede wszystkim przez zmarłego w ub. roku sędziego Antonina Scalię, idola amerykańskiej prawicy. A w każdym razie – domagali się konserwatyści – sędziowie SN muszą zachować „sędziowską powściągliwość”.

Sędziowie postępowo-liberalni odpowiadali na to, że orzekanie zgodnie z dosłowną interpretacją konstytucji, uchwalonej ponad 200 lat temu, nie ma sensu, bo prawa trzeba dostosowywać do wymogów nowych czasów – innych warunków ekonomicznych, społecznych i kulturowych. Zarzut „sędziowskiego aktywizmu” wysuwany jest zresztą także przez liberałów przeciw konserwatystom. Przykładem może być decyzja SN w sprawie Citizens United v. Federal Election Commission z 2010 r., która, zgodnie z interesami głównie Partii Republikańskiej, zezwoliła na nieograniczone finansowanie kampanii wyborczych przez korporacje.

W ostatnich 20-30 latach, równolegle z procesem postępującej polaryzacji politycznej w USA, nasilają się oskarżenia SN o coraz większe upolitycznienie. Dowodem na to byłaby głównie decyzja z 2000 r. rozstrzygająca spór o wynik wyborów prezydenckich na korzyść republikańskiego kandydata George'a W. Busha, przeciwko demokratycznemu wiceprezydentowi Alowi Gore'owi.

Według sondażu „New York Timesa” i telewizji CBS z 2012 r., już tylko 44 procent Amerykanów uważa, że Sąd Najwyższy dobrze wykonuje swoją pracę. 3/4 jest zdania, że w orzekaniu sędziowie kierują się swymi ideologicznymi lub politycznymi poglądami. Oznacza to spadek oceny SN w porównaniu z przeszłością.

Wciąż jednak nie jest tak, by sędziowie nominowani przez prezydenta zawsze głosowali w sądzie zgodnie z jego oczekiwaniami. W historii USA, także najnowszej, zdarzały się niespodzianki, kiedy np. Scalia przyznał prawo do palenia flagi amerykańskiej w imię wolności wypowiedzi, a obecny prezes SN, John Roberts, głosował za legalizacją małżeństw homoseksualistów.

Tomasz Zalewski (PAP)