Publicysta "Financial Timesa" pisze we wtorek, w kontekście zbliżającej się Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa (17-19 lutego), że coś, co było dotąd nie do pomyślenia - Niemcy jako mocarstwo nuklearne - stało się co najmniej wyobrażalne.

Frederick Studemann przyznaje, że świat z pewnością ma już wystarczająco wiele mocarstw nuklearnych. Zwraca też uwagę, że z uwagi na historię "Niemcy nie są prawdopodobnym kandydatem do tego klubu". Przypomina, że niemiecką politykę obronną od dawna charakteryzuje powściągliwość, co czasem wywołuje frustrację sojuszników tego kraju i że jeden z traktatów międzynarodowych wyklucza wejście Niemiec w posiadanie broni nuklearnej.

Tym bardziej godne uwagi jest - zdaniem publicysty - że opcję nuklearną dopuszcza się w Berlinie, w ramach szerszej dyskusji o tym, jak Niemcy mogłyby przeorientować się w szybko zmieniającej się sytuacji geopolitycznej, w której "mowa o +ponadnarodowej+ Unii Europejskiej i +przestarzałym+ NATO jest niemal rutyną".

Według Studemanna bodźcem, który wywołał "nuklearną część tej dyskusji" był wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA. Publicysta odnotowuje, że na kilka dni przed wyborami w Stanach Zjednoczonych niemiecki tygodnik "Der Spiegel" spytał w wydaniu online, czy w razie wybrania amerykańskiej administracji, która może nie będzie się już tak troszczyć o Europę i NATO, dla Niemiec mogłaby się pojawić potrzeba szukania własnego - lub europejskiego - potencjału odstraszania nuklearnego.

Autor artykułu zwraca uwagę, że w podobnym tonie wypowiedział się rzecznik CDU ds. polityki zagranicznej Roderich Kiesewetter. Powiedział on agencji Reutera, że nawet jeśli USA nie będą chciały dłużej zapewniać tarczy rakietowej, to "Europa wciąż będzie potrzebowała ochrony nuklearnej w celach odstraszania". Podobną opinię wyraził jeden z wydawców niemieckiego dziennika "Frankfurter Allgemeine Zeitung", sugerując, że czas już, by kraj ponownie rozważył kwestie, które przez długi czas były "nie do pomyślenia".

Reklama

Zdaniem części analityków i komentatorów takie poglądy są logiczną konsekwencją rozwoju sytuacji, w której Niemcy mogłyby stać się zagrożone w coraz bardziej niebezpiecznym sąsiedztwie, z ekspansjonistyczną Rosją prężącą muskuły na wschodzie - odnotowuje Studemann, ale też zwraca uwagę, że inni uważają, iż lekkomyślnością byłoby nawet myślenie o czymś takim.

Niemal wszyscy obserwatorzy wskazują, że poparcie dla broni nuklearnej jest w Niemczech bliskie zera. Przyznają to nawet ci, którzy podnieśli tę kwestię. Kiesewetter akcentuje, że Europa nie potrzebuje jeszcze jednego mocarstwa nuklearnego. Mówi zamiast tego o europejskim parasolu nuklearnym, który miałyby zapewnić Francja i Wielka Brytania, ewentualnie z udziałem finansowym Niemiec.

Zdaniem publicysty "FT" sam fakt, że w ogóle prowadzi się na ten temat dyskusję jest kolejną oznaką zmian zachodzących w debacie bezpieczeństwa dotyczącej Niemiec. Studemann zwraca uwagę, że Niemcy - największa gospodarka w Europie - odpowiadają, choć ostrożnie, na wezwania do odgrywania większej roli militarnej. Upadło tabu, jakim było rozmieszczanie niemieckich wojsk za granicą. Wydatki obronne Niemiec mają wzrosnąć, a potrzeba modernizacji sił zbrojnych jest powszechnie uznawana - czytamy w artykule.

Publicysta zwraca uwagę na Brexit, wzrost populizmu i wybór Trumpa, i pisze, że w skrajnym przypadku "mogłoby dojść do zerwania cum powojennej niemieckiej polityki zagranicznej i polityki bezpieczeństwa w Europie". "W tym kontekście myślenie o tym, co nie do pomyślenia, staje się bardziej wyobrażalne" - konkluduje Frederick Studemann na łamach "Financial Timesa".