Według ekspertów WEI, Prezydent Donald Trump i jego slogan “Make America Great Again,” wyznaczy zachowanie rynków w nadchodzących latach. Wydaje się, że Amerykę czeka największa deregulacja od czasów Ronalda Reagana, wzmocniona potężną redukcją podatków. Ogromne wydatki publiczne na infrastrukturę mają zapewnić nowe miejsca pracy. "Zachęty dla wielkiego kapitału do inwestowania w Ameryce w połączeniu z protekcjonizmem, jakiego Ameryka nie pamięta od czasów prezydenta Hoovera, mają zatrzymać ucieczkę miejsc pracy do państw rozwijających się" - pisze Tomasz Wróblewski, prezes WEI. I przestrzega, że ostatnim razem, kiedy Ameryka postawiła na bariery celne i izolacjonizm gospodarczy, świat pogrążył się w jeszcze większym kryzysie, zakończonym dopiero II wojną światową.

Reakcje rynków na wygraną Trumpa były pozytywne: wzmocnienie dolara, najwyższy od lat optymizm firm reagujących na zapowiedź głębokich deregulacji i największych jednorazowych cięć podatkowych, zarówno podatku korporacyjnego CIT z 39 proc. do 15 proc., jak podatku dochodowego poprzez spłaszczenie progów podatkowych do trzech z założeniem, że najwyższa stopa procentowa zostanie zredukowana do 33 proc. Giełdy, wbrew katastroficznym prognozom, zareagowały zaskakująco pozytywnie. Według Wróblewskiego, jedyne ciemne strony wygranej Trumpa to gwałtowny wzrost oprocentowania obligacji rządowych, z uwagi na przewidywany wzrost zadłużenia, i spadki na rynkach państw rozwijających się, zależnych od amerykańskiego kapitału. W tym osłabienie złotego.

Konsekwencje dla polskiej gospodarki są nieuchronne. Napięcia z Chinami i ucieczka kapitału z Europy oznaczają poważne konsekwencje dla gospodarek całego świata. Mocniejszy dolar, wyższa rentowność obligacji przy niższych podatkach i zachętach finansowych do repatriacji kapitału mogą w krótkim czasie wydrenować Europę z inwestycji. Dla Polski, której 60 proc. długu znajduje się w obcych rękach, odpływ kapitału może okazać się szczególnie dużym wyzwaniem. "Pamiętajmy też, że utrzymanie wzrostu gospodarczego, na co najmniej obecnym poziomie, jest uwarunkowane nowymi inwestycjami, a tych może okazać się jeszcze mniej, jeżeli wcześniej Polska nie stworzy nowych konkurencyjnych zachęt dla zagranicznego kapitału" - twierdzi ekspert WEI.

Silne antyglobalistyczne hasła i obietnice nowych barier handlowych mają przyczynić się, mimo ryzyka uruchomienia kryzysu, do wzrostu i poprawy sytuacji zarówno biznesu, jak i klasy średniej. Barak Obama, mimo całej swojej socjalistycznej retoryki, zostawił Amerykę z największymi rozpiętościami zarobkowymi od czasów Reagana. Oczywiście ekonomiści mogą to wytłumaczyć kryzysem. Program ratowania Ameryki z zapaści po 2008 roku sprowadzał się do luzowania pieniądza, przy niemal zerowych stopach procentowych. To poniekąd się powiodło, ale ceną za operację, było gwałtowne wzbogacenie się wszystkich, którzy korzystając z darmowego pieniądza wiedzieli jak pomnożyć swój majątek. W szczególności kosztem podatnika skorzystały z tego wielkie banki. Trump zręcznie wykorzystał zrozumiałe poczucie niesprawiedliwości, prowadząc kampanie pod hasłem wojny z Wall Street.

Reklama

Zapowiadając inwestycje infrastrukturalne na poziomie biliona dolarów w ciągu 10 lat, obniżkę podatków dla klasy średniej i import kapitału inwestycyjnego z powrotem do kraju, Trump faktycznie może pomóc klasie pracującej oraz małym i średnim firmom, które najmocniej ucierpiały przez ostatnie osiem lat. To, co może mieć ogromne znaczenie dla przemian społecznych w Ameryce, dla Europy może stać się wzorem do naśladowania i motywacją w zbliżających się wyborach we Francji, Holandii, Włoszech czy nawet Niemczech. Podobne argumenty zawarte są w polskiej Strategii na Rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, jak i w wypowiedziach brytyjskiej premier Teresy May.

Dla Polski, w 47 proc. zależnej od eksportu, może to być mocno niepokojące zjawisko. Coś, co rząd najwyraźniej już dostrzega, choćby usiłując prowadzić nieformalne rozmowy z Wielką Brytanią o nawiązaniu specjalnych relacji handlowych po jej wyjściu z Unii. Strategie wspierania eksportu powinny wyjść poza konkretyzowane strategie „Międzymorza”, jak i „Jedwabnego Szlaku”.

Arthur Laffer, wpływowy ekonomista za czasów Reagana, skłania Trumpa do rewolucji podatkowej, która w powiązaniu z ambitnym programem repatriacji kapitału, może faktycznie spowodować boom inwestycyjny w Ameryce. Laffer, niezależnie od wspomnianej już redukcji podatków, chce żeby każdy, kto z powrotem ściągnie swój kapitał do Ameryki, płacił od tego zaledwie 12,5 proc. podatku w przypadku gotówki i 3,5 proc. od niematerialnych inwestycji. Jak choćby przeniesienia z powrotem do Ameryki Google czy Apple. Ostatnia abolicja kapitałowa w 2004 roku dała Ameryce inwestycje warte 300 miliardów dolarów i 15 miliardów w dodatkowych podatkach. Dziś, zdaniem ekspertów, Trump może liczyć, że z zagranicznych kont napłynie do Ameryki ponad bilion dolarów w gotówce i blisko 3 biliony w postaci inwestycji. Ten potężny zastrzyk kapitału "dla państw peryferyjnych, czy jak wolimy w przypadku Polski pół-peryferyjnych, oznacza gwałtowne podrożenie pieniądza i poważne trudności z obsługą naszego długu" - twierdzi Wróblewski.

Kraje europejskie zapowiadają obniżkę swoich podatków, w nadziei na zatrzymanie inwestorów. W Polsce reformy podatkowe skończyły się na obniżeniu CIT dla małych przedsiębiorstw. W przekonaniu WEI to dużo za mało i dużo za późno. Bez naprawdę zdecydowanych i odważnych reform podatkowych Polska może znaleźć się nie tylko bez nowych inwestycji, ale również bez pieniędzy na obsługę dawnych zobowiązań. "W kontekście programu repatriacji kapitału, nasze dotychczasowe wysiłki sprowadzające się do ścigania i straszenia przedsiębiorców uciekających z kraju mogą okazać się chybione. Polska gwałtownie potrzebuje systemowych zmian podatkowych i programu repatriacji kapitału, być może równie intensywnego jak program Trumpa", czytamy w analizie.

W USA, zapewne do napływu inwestycji do sektora bankowego przyczyni się zapowiadana przez obecnego prezydenta deregulacja sektora finansowego i wycofanie sławnej ustawy bankowej Dodd-Frank, która raz na zawsze miała ukrócić nadużycia sektora

Wzrost wartości dolara, w powiązaniu z wyższym oprocentowaniem amerykańskich obligacji i końcem deflacji, może rychło dać o sobie znać w Polsce. Na koniec I kwartału ceny mogą gwałtownie przyspieszyć, a wyższe stopy procentowe w USA mogą znacząco podnieść koszty obsługi długu zagranicznego, co przełoży się na sytuację budżetową i możliwości rządu do finasowania wszystkich zaplanowanych programów społecznych. Cena pieniądza bowiem wyznaczana przez bank centralny USA dla banków komercyjnych kształtuje światową koniunkturę i historycznie oddziaływała - z dużą regularnością - na powstawanie kryzysów politycznych w Polsce.

„Gdy osiągną odpowiednio wysoki poziom, doprowadzą do odpływu kapitału z peryferiów do gospodarczego rdzenia (kraje na uboczu najwyżej rozwiniętych ekonomii)” - pisze Paweł Dobrowolski z Instytutu Sobieskiego. I dodaje: „jeśli do tego czasu nie naprawimy gospodarki, czeka nas poważny kryzys”.

Osobne wyzwania stanowią czynniki polityczne. Donald Trump widzi potrzebę przebudowy traktatu Północno Atlantyckiego oraz nie ma nic przeciwko rozpadowi Unii Europejskiej w jej politycznym kształcie. W zamian za redukcję arsenału nuklearnego, gotów jest znieść sankcje nałożone na Rosję po aneksji Krymu. Trump dostrzega zagrożenie fizyczne, jakim pozostaje obcy kulturowo świat islamski i ekonomiczne, jakim jest chińska ekspansja i wszelkie sojusze gospodarcze, w tym UE. Jednak przyjaciół i wrogów Ameryki mają wyznaczać twarde interesy narodowe, a nie wartości, czy wstępne założenia.

"Potrzebny będzie do tego przegląd tzw. wielkiej strategii Stanów Zjednoczonych, który wykaże czy Waszyngton należycie wykorzystuje zasoby i nie traci geopolitycznej energii tam, gdzie jest to zbędne. Taki audyt może jednak oznaczać przebudowę relacji USA z niektórymi sojusznikami, w tym z Polską" - twierdzi Andrzej Talaga.

Zdefiniowanie komunistycznych Chin jako największego zagrożenia zarówno gospodarczego, jak i militarnego dla USA oraz realizm polityczny każe Trumpowi przejść do porządku dziennego nad faktem, że Rosja - podobnie jak Chiny - jest mocarstwem rewizjonistycznym kwestionującym ład międzynarodowy ukształtowany pod dyktando USA.

Moskwa z pewnością postawi wysoką cenę za „antychińską” woltę, dotąd bowiem raczej szukała w Pekinie sojusznika, choć spotykała się z chłodnym odzewem. Jeżeli cena ta będzie dotyczyć nowego obszaru dominacji Rosji, to pojawia się pytanie, gdzie w Europie kończy się amerykańska strefa interesów – na nizinie pomiędzy Ukrainą a Rosją, na Bugu czy może na Odrze? Najkorzystniejszy dla Polski byłby wariant pierwszy, drugi – do przyjęcia, trzeci byłby zapowiedzią geopolitycznej katastrofy, pisze w analizie ekspert WEI.

Prezydent USA Donald Trump stawia w handlu międzynarodowym na umowy dwustronne i deklaruje sympatię dla brytyjskiego dążenia do oderwania się od UE. "Może się więc okazać, że Londyn podpisze umowę o wolnym handlu z USA znacznie szybciej niż sama Unia, co pozwoli Wielkiej Brytanii zachować uprzywilejowaną pozycję w światowym obiegu gospodarczym" - twierdzi Jakub Mielnik. Europejskie firmy nie będą uciekać z Londynu, bo tam będzie brama do rynku amerykańskiego, a bez dostępu do niego trudno uznać Unię za globalnego gracza.

Wyzwaniem dla naszej dyplomacji będzie pokazanie Amerykanom - również w tym aspekcie - że Polska w tej grze może odegrać jakąś istotną rolę, co oddalałoby groźbę marginalizacji Europy Środkowej.

W konkluzjach analizy można przeczytać, że niezależnie od tego, jak potoczą się losy dolara i naszego długu, za który już dziś rząd w Warszawie musi płacić wyższe stawki procentowe niż Węgrzy czy Rumuni, Polska powinna aktualizować swoją strategię wobec gospodarki: przeregulowanej, wciąż pełnej archaicznych przepisów podatkowych, mało elastycznych spółek skarbu państwa, nie mówiąc o skostniałych sądach gospodarczych i nawisach biurokratycznych.