Władimir Putin odnosi obecnie wszystkie korzyści, jakich mógł oczekiwać od administracji Donalda Trumpa. Co więcej, nie musi za to płacić - pisze w opinii Leonid Bershidsky.

Po rezygnacji amerykańskiego doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Michaela Flynna widać, jak bardzo toksyczne w Waszyngtonie stały się jakiekolwiek kontakty z Rosją. Aż chciałoby się powiedzieć, że rzekoma pomoc Rosji, aby Donald Trump został prezydentem USA, spaliła na panewce. Ale sprawa wygląda zgoła inaczej, bowiem jak dotąd Władimir Putin dostaje wszystko to, czego chce od USA.

Michael Flynn został rzekomo zmuszony do rezygnacji, ponieważ w niewłaściwy sposób miał opisać treść swoich rozmów z rosyjskim ambasadorem Siergiejem Kilakiem – zanim jeszcze Donald Trump został zaprzysiężony na prezydenta USA.

Ale Flynn był obciążaniem dla amerykańskiej administracji pod każdym względem, ponieważ wydawało się, że jest niezdolny do dogadania się z amerykańskim wywiadem. Niemniej w powszechnej opinii pozostanie tym, który stracił stanowisko, bo był zbyt blisko Rosji. „Rosjanie do wyjścia” mogliśmy przeczytać na pierwsze stronie „New York Daily News”.

Donald Trump może popełniać błędy, ale powinno być dla niego jasne (oraz dla jego administracji, szczególnie dla sekretarza stanu Rexa Tillersona), że jakikolwiek ślad powiązań z Rosją będzie podchwytywany przez media i wykorzystywany jako argument przeciw Białemu Domowi. W tej sytuacji jest mało prawdopodobne, że Tillerson wypracuje porozumienie z Rosją, które zawierałoby szeroką współpracę z Moskwą na Bliskim Wschodzie w zamian za brak działań USA na Ukrainie.

Reklama

Ivan Krastev i Stephen Holmes na łamach “Foreign Policy” napisali, że polityczna rewolucja w USA wybiła Rosję z równowagi:

Putin stał się zakładnikiem przetrwania i sukcesu Trumpa. Zmiany w USA poważnie ograniczyły opcje geopolityczne opcje dla Rosji. Kreml doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że Demokraci chcą wykorzystać Rosję do zdyskredytowania Trumpa, a być może nawet do jego impeachmentu. Tymczasem Republikanie chcą wykorzystać Rosję do zdyscyplinowania Trumpa. Rosyjski rząd obawia się nie tylko upadku Trumpa, ale także możliwości, że amerykański prezydent mógłby oportunistycznie przełączyć się na tryb antyrosyjski, a by tylko dogadać się z co bardziej agresywnymi Republikanami w Kongresie USA.

To myślenie życzeniowe. Putin jest zbyt doświadczony i przesiąknięty antyamerykanizmem wyniesionym jeszcze z KGB, że nigdy nie będzie oczekiwał przyjaźni ze strony amerykańskiej administracji.

Łatwo przewidzieć, że niektórzy rosyjscy komentatorzy będą potępiać pozbycie się Michaela Flynna. „Nawet Donald Trump nie uzyskał niezależności, o którą się starał” – napisał na Facebooku Konstantin Kosaczew, szef komisji spraw zagranicznych niższej izby rosyjskiego parlamentu. „Rusofobia ogarnęła całą amerykańską administrację” – dodał. Ale sam Władimir Putin i Siergiej Ławrow, którzy mają więcej do powiedzenia, zawsze wykazywali powściągliwość jeśli chodzi o administrację Donalda Trumpa.

Zanim Trump odbył swoją pierwszą rozmowę telefoniczną z Putinem, w sieci krążyła plotka – rozpowszechniana przez wielu ekspertów, dziennikarzy i specjalistów ds. międzynarodowych – że Donald Trump zniesie sankcje nałożone na Rosję za aneksję Krymu i domniemaną ingerencję w amerykańskie wybory. Nic takiego się nie stało, a Putin w rozmowie nie odniósł się nawet do kwestii sankcji. Oficjalne stanowisko Moskwy w tej sprawie głosi, że Rosja jako pierwsza nie zniesie sankcji, ponieważ sankcje nie przeszkadzają jej w kontynuowaniu dialogu w sprawach ważnych dla Federacji Rosyjskiej.

Ostatnia plotka, jakoby Rosja rozważała przekazanie Edwarda Snowdena USA, aby pozyskać przychylność Trumpa, jest także pozbawiona podstaw. Putin bowiem nie szuka okazji, aby obdarować Trumpa w zamian za uzyskanie szybkich korzyści. Rosyjski prezydent gra długoterminowo, a w jego grze zarówno Trump jak i interesy antyrosyjskie w Waszyngtonie działają na jego korzyść.

Dlaczego? Największym problemem dla Putina jeśli chodzi o USA była potencjalna chęć Waszyngtonu do ingerencji daleko poza granicami Ameryki – na Bliskim Wschodzie, w Europie, na terenach byłego ZSRR. Tymczasem Donald Trump – niezależnie od tego, co myśli o Rosji, reprezentuje izolacjonizm. Jego hasło wyborcze to „Ameryka najpierw”. Ani oni, ani jego wyborcy nie chcą, aby USA podejmowały działania tam, gdzie Rosja ma silne interesy. Putin testuje Trumpa, wzniecając na nowo konflikt na wschodzie Ukrainy, ale jednocześnie nie podejmuje poważnych kroków. USA zdają się tym nie przejmować, poza rutynowym potępieniem na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. Jeśli wzór ten się utrzyma, Putin, którego rozumienie rosyjskich interesów jest przewidywalne – będzie działał jednostronnie, aby tych interesów bronić.

USA nigdy nie miały wystarczająco dużych relacji handlowych z Rosją, aby sankcje gospodarcze mogły boleśnie uderzać w którąkolwiek ze stron. Amerykański eksport do Rosji nigdy nie był wyższy niż 11,1 mld dol. (to rekord z 2013 roku). Tymczasem ważne dla Rosji relacje handlowe łączą ją z Europą. To właśnie na tej linii sankcje są odczuwane nieco boleśniej. Donald Trump, podobnie jak Władimir Putin (ale z innych powodów), wspierają europejskie ugrupowania nacjonalistów, sceptycznie nastawionych do integracji w ramach UE. Trump nie jest obrońcą europejskiego projektu zjednoczeniowego, co więcej, zasygnalizował, że wycofa amerykańskie wsparcie wojskowe z Europy, jeśli państwa europejskie wciąż będą płacić tak niewiele za amerykański parasol militarny. Prezydent USA może nawet posunąć się do nałożenia dodatkowych ceł na europejskie produkty, a to mogłoby zachęcić Europejczyków, aby sprzedawać je gdzie indziej, nawet do Rosji. Nawet jeśli Trump przyjmie raptem antyrosyjski kurs, to w Europie ma tak niewielu przyjaciół, że jego opinia nie będzie szczególnie ważna na Starym Kontynencie.

Alergia politycznego establishmentu na Rosję w istocie hamuje USA przez realizacją swoich interesów. Jeśli powiązania z Rosją nie byłby tak toksyczne wśród amerykańskich elit, Trump mógłby przeforsować rozmowy z Rosją, oparte o wymianę korzyści. Wówczas Rosja miałaby dylemat. Gdyby odmówiła rozmów, wtedy byłaby postrzegana jako nierozsądna i zbyt agresywna. Putin bowiem chce być równym partnerem wobec Zachodu, a nie kimś, kto cały czas mówi „nie”. Z drugiej strony gdyby Moskwa zgodziła się na kompromis z USA, wtedy Putin osłabiłby swoją pozycję wewnątrz kraju. Rosyjska machina propagandowa kreowała bowiem USA jako czarny charakter, któremu Putin się odważnie przeciwstawia. Zatem obecna sytuacja, w której Trump jest poddawany antyrosyjskiej presji, jest wprost wymarzona dla Władimira Putina. To ten rodzaj „dramatu”, którym żywi się telewizyjna propaganda w Rosji.

Dla putinowskiej Rosji Stany Zjednoczone pod przywództwem Donalda Trumpa są przeciwnikiem o zmniejszonym morale, który nie ma ochoty na wtrącanie się w sprawy rozgrywające się daleko poza USA. Putin zatem odnosi wszystkie korzyści, jakich mógł oczekiwać od administracji Trumpa. Co więcej, nie musi za to płacić.
Nawet jeśli Trump jest skłonny do przeprowadzenia ważnych rozmów z Rosją na tematy globalne, to amerykańska awersja do Moskwy uniemożliwi takie rozmowy. W związku z tym Putin po raz pierwszy od kiedy doszedł do władzy, może czuć się względnie swobodnie i może rozgrywać swoją geopolityczną grę.

>>> Czytaj też: "NYT": Współpracownicy Trumpa wielokrotnie kontaktowali się z rosyjskimi służbami