Historia Islandii to pasmo następujących po sobie wzlotów i upadków. Dlatego mieszkańcy tej wulkanicznej wyspy, mając w pamięci wydarzenia 2008 roku, już teraz przygotowują się do następnego kryzysu.

“Obecnie jesteśmy na fali wznoszącej. W ciągu następnych kilku miesięcy, a może nawet roku lub dwóch lat – Islandczycy będą robili wszystko, aby zarobić jak najwięcej. Dzięki temu będą mogli przetrwać następny kryzys” – komentuje Dinar Jonsson, emerytowany kierowca z Rejkiawiku.

Jego opinia nie jest odosobniona - podobne obawy pojawiają się także po stronie tytanów przemysłów, lokalnych ekonomistów, a nawet Unii Europejskiej i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wszyscy ostrzegają, że gospodarka Islandii jest przegrzana.

Z ostatnich danych wynika, że warta 21 mld dol. gospodarka rozwija się w tempie 10,2 proc. Wynagrodzenia rosną w dwucyfrowym tempie, ceny nieruchomości podskoczyły w ubiegłym roku o 11 proc., a bezrobocie spadło poniżej 3 proc. W tym samym czasie bank centralny mierzy się z presją, aby obniżyć stopy procentowe, co miałoby zapobiec zbyt dużemu wzrostowi wartości islandzkiej waluty.

„Islandia byłby w stanie uniknąć twardego lądowania, jakiego doświadczyła pod koniec 2008 roku, ale historia pokazuje, że w takich sytuacjach nie radzimy sobie zbyt dobrze – komentuje Gylfi Magnusson, profesor ekonomii z University of Iceland oraz były minister gospodarki. „Mam nadzieję, że czegoś się nauczyliśmy i tym razem poradzimy sobie lepiej, ale to się dopiero okaże” – dodaje.

Reklama

Aby się zabezpieczyć, Islandia podjęła szereg kroków, aby sprostać przyszłym wyzwaniom. Rejkiawik m.in. utrzymuje bardziej restrykcyjny nadzór nad bankami, które były głównym winowajcą poprzedniego kryzysu. Islandzki rząd ograniczył także możliwość zaciągania kredytów w walutach obcych, a dziś może się pochwalić nadwyżką budżetową. Bankowi centralnemu udało się zgromadzić duże środki w ramach rezerw walutowych. Z kolei islandzki parlament zobowiązał ministra finansów do corocznego przedstawiana planu dla finansów publicznych na kolejne 5 lat.

Arni Oddur Thordarson, dyrektor generalny Marel – jednej z największych firm na Islandii, która zajmuje się sprzedażą narzędzi do przetwarzania żywności uważa, że islandzka gospodarka jest dziś lepiej zdywersyfikowana i dzięki temu ma wyższą odporność na ewentualne kryzysy.

Thordarson dodaje, że jeszcze w latach 80. XX wieku Islandia była jednym z najbiedniejszych krajów Europy Zachodniej, a dziś awansowała do grona najbogatszych, jeśli liczyć to za pomocą dochodu na głowę. Ten awans przebiegał szybką, ale i niekiedy wyboistą ścieżką. “Jeśli przyjrzymy się szerokości islandzkiej gospodarki, to jeszcze nigdy nie była tak duża jak obecnie” – komentuje Thordarson.

Ale z owoców gospodarczego sukcesu nie wszyscy skorzystali. Było to widoczne w czasie ubiegłorocznych wyborów, kiedy to Partia Piratów osiągnęła dobry wynik na fali antyestablishmentowych nastrojów.

Dla Gudrun Gunnarsdottir, która uczy w przedszkolu w Rejkiawiku, nowa rzeczywistość gospodarcza pozostawia wiele do życzenia. W 2008 roku, gdy wartość korony gwałtownie spadła, Gunnarsdottir straciła swoje mieszkanie, gdyż nie była w stanie płacić rat za kredyt hipoteczny zaciągnięty w obcej walucie. Dziś nauczycielka nie zarabia wystarczająco dużo, aby zaciągnąć kredyt, a i tak musi płacić koszty wynajmu, które są wyższe, niż raty kredytu hipotecznego.

“Miesięcznie płacę 40 tys. koron więcej, aby pokryć koszty wynajmu. I cieszę się, że nie jestem nauczycielką matematyki, bo na Islandii 2 + 2 nie zawsze równa się 4” – dodaje.

>>> Polecamy: Kierunek: Islandia. Polscy pracownicy chcą podbić kolejny kraj