Niektórym ekonomistom wydaje się, że otrzymanie Nagrody Nobla to licencja na wszechwiedzę. Czy jednak ekonomiczni nobliści są faktycznie aż tak wyjątkowi, że zasługują na bezgraniczny posłuch i uwielbienie? Czy ich naukowe osiągnięcia rzeczywiście mają wartość dorównującą prestiżowi nagrody, którą się je honoruje?

Alfred Nobel, fundator słynnej nagrody, nie znosił ekonomistów. Tak twierdzą jego spadkobiercy mający dostęp do jego prywatnej korespondecji, w której to owemu brakowi sympatii wynalazca dynamitu miał dawać upust. I przekonują, że właśnie ze względu na swoje uprzedzenia do ekonomistów nie chciał ich nagradzać. Wolał wyróżnić fizyków, chemików, literatów, badaczy medycyny i psychologii oraz walczących o pokój na świecie.

A jednak wręcza się „Noble” z ekonomii. W latach 60. XX w. przedstawiciele Banku Szwecji przekonali Fundację Noblowską, by udzieliła im błogosławieństwa na przyznawanie nie tyle Nagrody Nobla, co nagrody im. Alfreda Nobla. Obiecali, że to oni będą pokrywać jej koszty. Fundacja się zgodziła i od 1969 r. na tej samej ceremonii, co inni naukowcy, swoje nagrody odbierają co roku także laureaci „ekonomicznego Nobla.” Funkcjonuje on więc w pewnym sensie na zasadzie franczyzy.

Życzliwi powiedzą, że to dobrze, że tak ważna dla współczesności nauka jest w ten sposób wyróżniana. Inni, że to uzurpacja. W końcu fizycy i chemicy badają i odkrywają coś, co realnie sprzyja rozwojowi cywilizacji. Literaci dostarczają nam duchowej strawy. Laureaci pokojowego Nobla robią wszystko, by na miasta świata spadało coraz mniej bomb, przynajmniej w teorii. Medycy nas leczą. A ekonomiści? Co twórczego i pożytecznego jest ich dziełem? Nie dość, że najczęściej zajmują się wyłącznie beznamiętnym opisem świata, to jeszcze nie mogą się między sobą dogadać co do fundamentalnych założeń własnej nauki. Tak przekonują krytycy ekonomii jako dziedziny noblowskiej.

Mają rację?

Reklama

Ekonomiczne badania podstawowe

To zdecydowanie zbyt surowa opinia. Wśród 78 ekonomistów, którzy otrzymali dotąd Nagrodę im. Nobla, zdecydowaną większość stanowiły umysły naprawdę nieprzeciętne. Część z nich, owszem, zajmowała się czystym opisem działania gospodarki – na poziomie makro, czy mikro – ale czy należy czynić z tego zarzut?

To tak, jakby zarzucać fizykom teoretycznym, że wyników ich dociekań nie można przełożyć bezpośrednio i natychmiast na praktykę. A przecież żadna dziedzina nauki nie obejdzie się bez badań podstawowych – są warunkiem sine qua non wypracowywania praktycznych rozwiązań. Gdyby ekonomiści wcale nie zajmowali się „bezdusznym” opisem tego, jak działają firmy, od czego uzależnione są wybory konsumentów, jak przepływa w gospodarce informacja, jak działa system finansowy, czy skąd biorą się innowacje, nie mogliby potem wymyślać rozwiązań praktycznych, albo rozsądnie doradzać politykom w planowaniu strategii gospodarczych.

Ciekawym przykładem takich „badań podstawowych” w ekonomii są prace profesora Olivera Harta z Harvardu, uhonorowanego Noblem w zeszłym roku. Hart zasłynął opublikowaną w 1986 r. (wraz z prof. Sanfordem J. Grossmanem) pracą na temat stosunków własnościowych i tego, jak to, kto posiada dane aktywa wpływają na wartość tego aktywa. Rozważania wokół własności i umów stanowiły najważniejszy wkład Harta w ekonomię i były niezwykle istotne dla praktycznej dyskusji na temat chociażby tego, kto powinien prowadzić więzienia – państwo, czy zewnętrzne firmy. W USA istnieją zarówno państwowe, jak i prywatne więzienia, a naukowy wkład Harta kształtuje opinie tych, którzy decydują o proporcjach w liczbie jednych i drugich. Hart przekonywał, że prywatne więzienia to zły pomysł, bo prywatny właściciel ma w przeciwieństwie do państwa mocne bodźce do cięcia kosztów, a to może doprowadzić do obniżenia się jakości więziennictwa.

Do podobnie „teoretyzujących”, ale praktycznie przydatnych noblistów należała Elinor Ostrom (Nobel w 2009 r.), która analizowała zarządzanie własnością wspólną. Jej prace pokazują, że – w zależności od uwarunkowań instytucjonalnych – wspólne dobro może być zarówno marnotrawione, jak i zarządzane dobrze i to przed długi czas.

Jeden z jej ulubionych przykładów na efektywne zarządzanie dobrem wspólnym to pewna szwajcarska wioska, w której ludzie od 1517 r. stosują się do zasady, że „żaden obywatel nie może wysłać w Alpy więcej krów niż sam mógłby wykarmić przez zimę”. Dobro wspólne stanowią tam górskie pastwiska, a zasada owa sprawia, że hodowcy korzystają z nich w zrównoważony i sprawiedliwy dla wszystkich sposób. Ostrom zauważa, że wspominana reguła dbałość o dobro wspólne wiąże w bezpośredni sposób z własnością prywatną (utrzymanie krowy w zimie to wysoki koszt) i właśnie dzięki temu działa.

Do „badań podstawowych” w ekonomii, które przydają się w praktyce (np. w zarządzaniu przedsiębiorstwem) można zaliczyć prace wielu noblistów. Amerykanin Herbert Simon (Nobel 1978 r.) zajmował się teorią podejmowania decyzji. Mimo, że jego prace były pisane w sposób wybitnie hermetyczny (matematyka), celnie opisywały realny świat. Simon jako jeden z pierwszych zaczął łamać paradygmat homo economicus, uznając, że nie nadaje się on do opisu działania człowieka. Motywem ludzkiej aktywności gospodarczej nie jest absolutna hiperracjonalna „maksymalizacja” zysku, a osiągnięcie najlepszego możliwego efektu przy ograniczonej wiedzy działającej jednostki.

Wielu ekonomicznych noblistów nie poprzestaje na teorii i koncertuje się na jej praktycznym wykorzystywaniu, uprawiając coś na wzór ekonomii stosowanej.

Jednym najwybitniejszych przykładów w tej materii jest prof. Alvin E. Roth ze Stanford University. Roth „naprawia rynki” za pomocą teorii gier. Do jego osiągnięć należy np. opracowanie i wdrożenie programu wymiany nerek w Nowej Anglii w USA. Parowanie dawców z biorcami było wcześniej bardzo niedoskonałe. Zbyt dużo warunków, jak np. zgodność tkankowa, musiało być spełnionych jednocześnie, a dodatkowo w związku, że to rynek niepieniężny (handel organami jest nielegalny) nie można było w godzenie podaży z popytem zaangażować mechanizmu cenowego.

Roth opracował mechanizm krzyżowej wymiany nerek. Załóżmy, że mąż chce oddać nerkę żonie, ale mają inne grupy krwi. Program Rotha pozwala na dopasowanie innej pary osób z takim samym problemem, która może wymienić się „krzyżowo” nerkami z tą pierwszą. Przeprowadza się równolegle cztery operacje i wszyscy są zadowoleni.

Życie w bańce

Czy więc zarzuty bezuzyteczności czynione ekonomicznym noblistom są całkowicie bezpodstawne? I tego nie można powiedzieć. Znajdziemy wśród nich grupkę naukowców, którzy faktycznie sobie „nagrabili.”

Na przykład prof. Eugene Fama z University of Chicago, który otrzymał Nobla za „empiryczną analizę cen aktywów”. To on jest jednym z twórców „hipotezy rynku efektywnego”. Zakłada ona, że ceny papierów wartościowych są wiernym odzwierciedleniem wszystkich informacji, które są na ich temat dla sprzedawców i kupujących dostępne. Dla wielu Fama to symbol ekonomisty nierozumiejącego gospodarki i ślepego na zachodzące w niej zjawiska.

A, przypomnijmy, to właśnie nierealistyczne spojrzenie na mechanizmy giełdowe i będące jego rezultatem wydumane modele ekonometryczne są wymieniane wśród przyczyn kryzysu finansowego. Jak ta ślepota objawia się w przypadku profesora Famy? Jest przekonany, że nie istnieją rynkowe bańki kredytowe. „Nie wiem nawet, co znaczy bańka. Czy bańka oznacza, że ludzie oszczędzają zbyt dużo? Bańka kredytowa to popularne sformułowanie, ale nie sądzę, że ma jakiś sens” – mówił w wywiadzie dla „New Yorkera” w 2010 r.

Te zdania wypominano mu potem wielokrotnie, zwłaszcza po tym, gdy w 2013 r. odebrał Nagrodę Nobla.

„Fakty się nie liczą, Fama ma swoją historię i się jej trzyma. Ci, którzy pracowali w hi-techu, albo w nieruchomościach dobrze wiedzą, że w czasie boomu ludzi ogarnia szaleństwo. To dobry powód, by nazywać to manią i bańką. Fama zamknięty w swojej wieży z kości słoniowiej tego nie widzi. Bańki finansowe pojawiały się od wieków, żeby wspomnieć chociażby słynną bańkę tulipanową z 1637 r.” – pisał w jednym z artykułów ekonomista Doug French.

Co ciekawe, także wśród tych ekonomistów, którzy mieli praktyczne doświadczenia gospodarcze i zarządzali firmami, można znaleźć przypadki kompromitacji. Najsłynniejsza z nich to historia Long-Term Capital Management (LTCM), funduszu prowadzonego przez dwóch noblistów – Myrona S. Scholesa i Roberta C. Mertona, którzy otrzymali w 1997 r. nagrodę za „nową metodę szacowania wartości derywatywów”. Na ile skuteczna była ta i inne ich metody inwestowania pokazało spektakularne bankructwo LTCM, do którego doszło już rok po nagrodzeniu ekonomicznych geniuszy.

Fundusz od 1994 r. zbierał kapitał od większości ważnych graczy na Wall Street, operował kilkoma miliardami dolarów i przez jakiś czas przynosił nawet dość duże zyski – aż do momentu, gdy w wyniku nagłych strat w 1998 r. aktywa funduszu skurczyły się z 2,3 mld dolarów do zaledwie 400 mln. Bank Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku, chcąc zapobiec nagłemu upadkowi funduszu, który mógłby spowodować większe zawirowania na rynku, skłonił komercyjnych kredytodawców do „zastrzyku ratunkowego”. Okres następnych dwóch lat to czas zamykania rynkowych pozycji LTCM i spłaty wsparcia. W 2000 r. fundusz ostatecznie przestał działać.

Historię praktycznej kompromitacji wydumanych naukowych – i nagrodzonych Noblem – teorii nt. inwestowania i rynku spekulacji giełdowych opisał Roger Lowenstein w książce „Gdy geniusz zawodzi: wzlot i upadek LTCM„. Wynika z niej, że strategie funduszu wcale nie były szczególnie „wysublimowane” i polegały po prostu na nieracjonalnie mocnym lewarowaniu co bardziej ryzykownych inwestycji. Przez cztery pierwsze lata fundusz przynosił duże zyski właściwie tylko dzięki szczęściu – jak w kasynie. A szczęście w kasynie zawsze się kończy.

Merton i Scholes z całą pewnością utwierdzili w przekonaniach słynnego tradera i samozwańczego filozofa Nassima Nicholasa Taleba, który twierdzi, że ekonomista to „mieszanina biznesmena pozbawionego zdrowego rozsądku, bezmózgiego fizyka i spekulanta bez ikry.”

Przestroga Hayeka

Ekonomista Friedrich Hayek w swojej mowie noblowskiej podkreślał, że gdyby konsultowano z nim wcześniej pomysł ufundowania Nobla dla ekonomistów byłby temu zdecydowanie przeciwny. Dlaczego? Bynajmniej nie dlatego, że nie uważał ekonomii za pełnoprawną naukę. Problem dostrzegał w prestiżu, z jakim wiąże się Nagroda Nobla, która „daje jednostce tak wielki autorytet w ekonomii, którego żaden człowiek nie powinien posiadać. W naukach przyrodniczych jest inaczej. Wpływ, jaki wywiera badacz to głównie wpływ na innych badaczy. Jeśli przekroczy swoje kompetencje, oni sprowadzą go na ziemię. Ekonomista zaś wywiera wpływ na laików: polityków, żurnalistów, urzędników i, ogólnie mówiąc, opinię publiczną.”

Hayek miał na myśli to, że w przypadku większości dziedzin nauki do opinii publicznej przenikają poglądy sprawdzone i wypowiadane przez ludzi, którzy w danej dziedzinie cieszą się zasłużonym autorytetem, a więc można im ufać. Tymczasem w ekonomii wszystko się miesza. O opinię na temat polityki pieniężnej pyta się ekonomicznych noblistów zajmujących się asymetrią informacji, a o optymalny system podatkowy pyta się noblistów zajmujących się polityką pieniężną. I bardzo rzadko czują oni opór przed dzieleniem się ze światem swoimi poglądami.

Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów osoby, która z rad Hayeka nie korzysta wcale jest prof. Paul Krugman, który Nobla otrzymał za osiągnięcia w dziedzinie teorii handlu międzynarodowego. Charyzma, ostry język i fakt, że w mediach czuje się on jak ryba w wodzie uczyniły profesora Krugmana jednym z najbardziej poczytnych komentatorów ekonomicznych.

Krugman jednak publikuje (głównie w felietonach na łamach „New York Times”) opinie nie tylko o międzynarodowym handlu, lecz także o systemie podatkowym, służbie zdrowia, finansach publicznych, systemie świadczeń socjalnych, często ostro krytykując przy okazji specjalizujących się w tych zagadnienia kolegów po fachu.

Inni ekonomiści podkreślają, że coraz trudniej odróżnić Krugmana-publicystę od Krugmana-naukowca.

– Krugman regularnie wypowiada się na tematy, o których nie ma pojęcia i nigdy nie wycofuje się z głoszonych przez siebie nieprawd – zauważa prof. Donald Boudreaux z George Mason University.

Czy to znaczy, że Krugman na Nobla nie zasłużył? Nie. Zasłużył zarówno on, jak i Fama, czy Scholes.

Ekonomiczni nobliści bywają nadmiernie aroganccy i pewni siebie, i często się mylą. Z pierwszym zjawiskiem należy walczyć, ale drugie trzeba zaakceptować. Rozwój nauki to proces uprawdopodabniania hipotez, a nie ustalania absolutnych prawd. Gdyby odbierać nagrody i potępiać naukowców, którzy w swoich teoriach, czy opiniach popełnili jakieś błędy, należałoby z podręczników do fizyki usunąć postać Newtona. W swoich teoriach nie traktował on przecież czasu jako elementu fizyki. Naprawił to dopiero Einstein. A przecież i ten się mylił, gdy uznawał rozmiar wszechświata za stały. Dopiero Hubble odkrył, że wszechświat się rozszerza. Błądzenie to część nauki, bez której nie byłoby postępu. W ekonomii także.

Autor: Sebastian Stodolak