Facet przez całe życie marzy o pięknych, szybkich samochodach, a ostatecznie w 99 proc. przypadków kończy w SUV-ie, kombi lub – co gorsza – vanie z dieslem i dużym bagażnikiem. Siedząc za jego kierownicą wysyła światu sygnał: „Jestem strasznym nudziarzem, a zawartość moich spodni jest odwrotnie proporcjonalna do zawartości pieluch moich dzieci” - pisze w felietonie Łukasz Bąk.
Kiedy facet ma 10 lat, to podkrada ojcu gazety z autami i zaczyna snuć pierwsze motoryzacyjne marzenia. Zaczyna od Mercedesa, który jest synonimem zamożności. Pięć lat później wykrada ojcu świerszczyki i wyobraża sobie, jak wozi dziewczyny z ich rozkładówek porsche albo ferrari. W wieku lat 20 przychodzi czas na poważne rozmyślania o kabriolecie od Audi zdolnym pomieścić jego plus trzy studentki psychologii lub pedagogiki. A gdy na karku ma ćwierć wieku, a jedna z psycholożek jest już jego narzeczoną, dochodzi do wniosku, że wystarczyłoby mu niewielkie bmw z mocnym benzynowym silnikiem. Kolejne pięć lat później marzy o tym samym bmw, lecz już z oszczędnym dieslem. A tuż przed czterdziestką najchętniej widziałby się za kierownicą wozu zdolnego pomieścić pięć walizek, wózek, wanienkę, łóżeczko turystyczne i zapas pieluch na rok. Zawieszenie takiego auta powinno być na tyle komfortowe, by nie powodować wymiotów. Niemniej na wszelki wypadek, gdyby którejś z pociech jednak się ulało, wóz powinien mieć tapicerkę, którą można czyścić za pomocą myjki ciśnieniowej. Osiągi? Ważne, żeby rozpędzał się do 90 km/h. Na więcej i tak Pani Psycholog nie pozwoli. Za to poduszek powinno być tyle, ile w Ikei w dziale z pościelą.
Innymi słowy, facet przez całe życie marzy o pięknych, szybkich samochodach, a ostatecznie w 99 proc. przypadków kończy w SUV-ie, kombi lub – co gorsza – vanie z dieslem i dużym bagażnikiem. Siedząc za jego kierownicą wysyła światu sygnał: „Jestem strasznym nudziarzem, a zawartość moich spodni jest odwrotnie proporcjonalna do zawartości pieluch moich dzieci”.
Owszem, jeżeli przy okazji posiadania licznej rodziny i bycia nudnym jesteście również dość zamożni, możecie spróbować ratować swój wizerunek np. za pomocą BMW X6. Sęk w tym, że przenigdy nie widziałem, żeby z X6 wysiadała cztero- czy pięcioosobowa rodzina. Niemal zawsze jest to człowiek o karku szerszym niż moje biodra. To może Mercedes? Hmmm... Jak już wspomniałem, o nim możecie marzyć, gdy macie 10 lat. Albo 70. Ale przez pozostałe 60 lat życia powinniście sprawiać wrażenie żywych. Zatem może Audi? Tak, Audi wydaje mi się doskonałą marką dla ustatkowanych i dobrze sytuowanych ludzi. Jeżdżąc A6 Allroad, dajecie do zrozumienia światu, że się wam powiodło. Macie duży dom, piękną żonę, świetne dzieci, seksowną gosposię, dobrze prosperującą firmę, inteligentnego psa, wakacje kilka razy w roku. W zasadzie jedyne, czego nie macie, to rak i problemy z potencją. Wydaje się więc, że wszyscy powinni wam zazdrościć. Problem w tym, że jeździcie audi, więc ludzie mają was za zadufanych w sobie dupków. Z tego oraz kilku innych powodów za znacznie lepszy wybór uważam najnowsze Volvo V90 Cross Country.
Tak, wiem, że gdy snujecie motoryzacyjne marzenia, Volvo pojawia się na jednym z ostatnich miejsc. Ale ostatnio ta marka ma znakomitą passę. Po świetnych S90 i V90, które mogą konkurować z niemieckimi tuzami, wjechała na rynek z czymś jeszcze lepszym – V90 CC. To tak naprawdę V90 z przekonstruowanym podwoziem i zawieszeniem. Zostało nieco podniesione, wzmocnione, jego nadkola obwieszono plastikową biżuterią, a komputer trochę inaczej steruje napędem na cztery koła. Efekt: to najbardziej uniwersalny samochód świata. Równie dobrze radzi sobie zarówno na asfalcie, jak i poza nim. Miałem okazję pojeździć V90 CC po zamarzniętej i zaśnieżonej tafli jeziora i byłem pod ogromnym wrażeniem tego, jak pewnie się prowadzi w skrajnych warunkach, zapewniając przy tym mnóstwo frajdy. Ma fenomenalnie wykończone i ogromne wnętrze (dużo większe niż A6 Allroad), zachwyca praktycznością, ergonomią i przepychem, ale wyłącznie w dobrym tego słowa znaczeniu.
Reklama
Patrząc na wnętrze pierwszego lepszego mercedesa, odnosicie wrażenie, że projektował je Eryk Kollin dla Faberge, i jesteście zdziwieni, że przycisków na desce rozdzielczej nie wykonano z 24-karatowego złota, a pióra wycieraczek nie są wysadzane szafirami. W volvo wszystko jest gustowne, wyrafinowane, eleganckie, ale też wstrzemięźliwe. Zresztą całe to auto jest tak postrzegane. Gdy widzę kogoś w S90 albo V90, myślę od razu: „Ma gość kasę, ale i klasę. Chętnie bym się z nim zakumplował”.
Gdy moja córka będzie w wieku, gdy hormony najbardziej dają o sobie znać, poszczuję psami każdego amanta, który przyjedzie po nią w bmw, audi czy mercedesie tatusia. Na moją uwagę zasłuży sobie dopiero ten, który zjawi się w volvo (może jeszcze lexusie). Bo to będzie wróżyło, że uzyskał w domu właściwe wychowanie: wpojono mu, że pieniądze służą do osiągania szczęścia, a nie są szczęściem samym w sobie. Oraz że z rodziną dobrze się wychodzi nie tylko na zdjęciu.