Bardzo wiele osób zadaje sobie pytanie: czy czegoś nie widzimy? Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Le Pen nie może wygrać francuskich wyborów. Ale po burzliwym politycznie roku 2016 wszyscy w tyle głowy mają przekonanie, że takie znaki trzeba traktować ostrożnie. Analizy takie jak owego menedżera tylko takie przekonanie wspierają.
Majowe zwycięstwo Le Pen byłoby wydarzeniem o ogromnym wpływie na gospodarkę. Byłby to pierwszy raz, kiedy w dużym kraju strefy euro zwyciężyłaby opcja polityczna opowiadająca się za dekonstrukcją strefy, a nawet dekonstrukcją całej Unii Europejskiej. Nic dziwnego, że w uważnie śledzonym przez rynki sondażu inwestorskim Bank of America Merrill Lynch inwestorzy wskazali w lutym rozpad Unii Europejskiej jako największe z ryzyk skrajnych dla rynków finansowych (tzw. tail risk). Na drugim miejscu znalazł się protekcjonizm, czyli też ryzyko związane z francuskimi wyborami. Powoli narasta strach przed Le Pen.

Jak duże jest prawdopodobieństwo, że przewodnicząca Frontu Narodowego wygra wybory? Są dwa spojrzenia. Jedni twierdzą, że przypadki Donalda Trumpa czy brexitu pokazują, iż przez świat przechodzi sztorm polityczny, który musi też dotknąć Francji. Inni przekonują, że Francja różni się jednak istotnie od USA czy Wielkiej Brytanii, a nawet Włoch czy Polski (gdzie też głosowania powszechne w ostatnich latach mocno zaskakiwały) i nie można wyciągać uproszczonych wniosków. Ci drudzy mają więcej silnych argumentów, nawet jeżeli nie powinno się deprecjonować szans Le Pen.

Argument, że Le Pen może wygrać, opiera się na trzech filarach. Po pierwsze, jest to przekonanie, że w czasach głębokich przemian opinii wyborców sondaże źle odzwierciedlają ich preferencje. Dziś wszystkie warunkowe sondaże dotyczące potencjalnych par w drugiej turze wyborów wskazują na zdecydowaną porażkę przewodniczącej Frontu Narodowego. Pesymiści twierdzą jednak, że nic z tego nie wynika – prezydentura Trumpa, brexit czy wybór Andrzeja Dudy w Polsce też miały się nie wydarzyć – wedle sondaży. Po drugie, szanse Le Pen ma wspierać fakt, że, podobnie jak w USA czy Wielkiej Brytanii, zwolennicy status quo nie potrafią wystawić przekonujących osobowości i dobrać odpowiednich argumentów, będąc w totalnej defensywie ideowej i politycznej. François Fillon, do niedawna główny kandydat prawicy, już się skompromitował skandalem obyczajowo-finansowym. Emmanuel Macron, główny kandydat centrum, jest wciąż silny w sondażach, ale to były bankier i technokrata bez zaplecza politycznego, co czyni go łatwym obiektem ataków sił niemainstreamowych.

Najpoważniejszy może być argument trzeci za wysokimi szansami Le Pen w wyborach – wpływ Rosji. Do niedawna można było to traktować z przymrużeniem oka, jednak rok 2016 pokazał, jak ogromną siłą cybernetyczną dysponują Rosjanie, mający dostęp do różnych materiałów mogących kompromitować ważnych polityków. Biały Dom otwarcie ogłosił na początku stycznia, że Rosjanie mieli poważny wpływ na przebieg kampanii wyborczej w tym kraju. Obawy o wpływ Rosjan na wybory bardzo często formułują też Niemcy. Demokracja, w której głównym medium jest Facebook, niezdolny do przesiewania i komentowania informacji, jest dużo bardziej narażona na wpływy zewnętrze, niż miało to miejsce pięć czy dziesięć lat temu.

Reklama

Wciąż jednak scenariusz zwycięstwa Le Pen ma u bukmacherów niskie notowania. Z cen oferowanych w różnych firmach wynika, że szansa Le Pen jest oceniania na niecałe 30 proc. Matematyka jest dla kandydatki FN bardzo niesprzyjająca.

Przede wszystkim sondaże dają przeciwnikom nacjonalistów w drugiej turze nie tyle przewagę, co przygniatającą przewagę. Ani brexit ani Trump nie mieli ani razu tak niskich szans wg sondaży jak Le Pen. W Wielkiej Brytanii przez wiele miesięcy sondaże były bardzo wyrównane, a w USA Trump ani razu nie spadł poniżej 38 proc. (przewodnicząca FN, przypomnijmy, ma mniej niż 30 proc.). Jest oczywiście przypadek Polski, gdzie sondaże na początku 2015 r. dawały Andrzejowi Dudzie ok. 15 proc. poparcia, ale niska frekwencja, inny profil polityczny Dudy i inna rola wyborów prezydenckich czynią Polskę słabym wzorcem dla Francji.

Jeszcze poważniejszy argument niż sondaże to arytmetyka wyborcza – przy wysokiej frekwencji, która we Francji jest tradycją, Le Pen musiałaby zdobyć w wyborach aż o 12 mln głosów więcej, niż zdobyła w pierwszej turze poprzednich wyborów prezydenckich. Głosować może ok. 35 mln ludzi, więc jest to liczba ogromna. Wracając do poprzednich przykładów, Trump w USA, zwolennicy brexitu w Wielkiej Brytanii czy Andrzej Duda w Polsce mieli nieporównanie lepszą bazę wyborców związanych z partiami i grupami społecznymi, które reprezentują. W tamtych przypadkach sukces polegał na przekonaniu części niezdecydowanego elektoratu, Le Pen zaś musi zdobyć elektorat otwarcie wrogi. To jest diametralna różnica i główne źródło nadziei optymistów.

Nikt, kto obserwował na żywo wieczór wyborczy w USA z 8 na 9 listopada 2016 r., nie może być pewien swoich sądów politycznych. Jeszcze o 2.00 w nocy polskiego czasu modele statystyczne publikowane przez różne duże media (m.in. „The New York Times”) dawały Trumpowi kilkanaście procent szans na zwycięstwo. Po trzech godzinach było wiadomo, że będzie prezydentem. To był jeden z najmocniejszych zwrotów akcji w historii, zaskakujący nawet bardziej niż pamiętne dwa gole Manchesteru United w doliczonym czasie gry w finale Ligi Mistrzów w 1999 r.

Biorąc pod uwagę większość faktów, szanse Le Pen nie są wysokie. Ale jest ten przeklęty rok 2016, który tak bardzo zaburzył wyobrażenia o tym, co jest możliwe, a co nie.