Donald Trump, jeszcze jako kandydat na prezydenta, wywołał w NATO trzęsienie ziemi. W lipcu ubiegłego roku stwierdził, że nim USA przyjdą z pomocą członkom Sojuszu Północnoatlantyckiego, to wcześniej sprawdzą, czy poważnie potraktowali oni swoje zobowiązania. Czytaj – czy wydawali na obronność zalecane przez NATO co najmniej 2 proc. PKB. Potem napięcie rosło. Już jako prezydent elekt Trump oświadczył, że Sojusz Północnoatlantycki jest przestarzałą organizacją, niepasującą do współczesnych realiów.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Na ubiegłotygodniowym spotkaniu ministrów obrony krajów członkowskich w Brukseli sekretarz obrony USA James Mattis uspokajał, że NATO wciąż jest podstawą stosunków transatlantyckich. Dodał jednak, że Stany już nie będą ponosić nieproporcjonalnie dużych nakładów na obronę zachodnich wartości. Komunikat był jasny: Europo, wydawaj więcej na wojsko, bo zabierzemy swoje zabawki gdzie indziej!
Amerykańskie postulaty nie są nowe. Do zwiększenia wydatków na obronność zachęcał również prezydent Barack Obama, m.in. ustami swojego sekretarza obrony Roberta Gatesa. Pytanie, czemu amerykański podatnik ma płacić więcej za bezpieczeństwo Berlina niż niemiecki, jest zasadne. Nowością jest to, że obecna administracja postanowiła wymóc na sojusznikach większe wydatki na obronność. Obecnie z 28 państw Sojuszu tylko pięć poświęca na zbrojenia zalecane co najmniej 2 proc. PKB. To wkrótce może się zmienić.
Amerykanom bardzo jasno odpowiedziała Ursula von der Leyen, niemiecka minister obrony. Na łamach „Sueddeutsche Zeitung” oświadczyła: „Zrozumieliśmy, Niemcy i Europa powinny ponosić większą niż dotychczas część kosztów obrony”. Dalej von der Leyen wymieniła konkretne ustalenia z ostatnich dni: m.in. stworzenie wspólnej floty samolotów transportowych C130 z Francją oraz zaangażowanie się Berlina w europejski program tankowania w powietrzu. Niemiecka polityk podkreśliła, że w Europie nigdy nie było tak dużej gotowości do wspólnych inicjatyw obronnych.
Reklama
Potwierdza to Jens Stoltenberg, sekretarz generalny NATO. Jeszcze przed ubiegłotygodniowym spotkaniem w Brukseli ogłosił, że w Europie wreszcie odwrócił się trend i po raz pierwszy od 2010 r. nakłady sojuszników na obronność wzrosły – o prawie 4 proc.
Tę mobilizację trudno przypisywać kilku wypowiedziom Donalda Trumpa. W znacznie większym stopniu przyczyniła się do niej napaść Rosji na Ukrainę – zbrojne zajęcie Krymu i trwająca wojna w Donbasie.
To agresywna polityka Moskwy sprawiła, że najszybciej na świecie zbroją się państwa bałtyckie. Jak pokazał ostatnio opublikowany raport IHS Markit, w 201 6 r . zwiększyły wydatki na obronność o 27 proc.! W przyszłym roku Litwa, Łotwa i Estonia wydadzą na ten cel co najmniej 2 proc. PKB.
Prezydentura Trumpa ma szansę zmobilizować sojuszników i przyspieszyć reformę Sojuszu Północnoatlantyckiego i uczynić z niego organizację zdolną stawić czoła wyzwaniom XXI wieku (m.in. islamskiemu terroryzmowi, o którym tyle mówi prezydent USA).
Warto też pamiętać, że Stany mają też straszak na ociągających się ze zwiększeniem wydatków na obronność Europejczyków. Według CNN mogą zablokować 4 m ld dolarów wydawane rocznie (w ramach tzw. European Deterrence Initiative) na obecność głównie na wschodniej flance Sojuszu.
Polska, jeśli chodzi o wspólne inicjatywy europejskie, trzyma się nieco z boku. Prezes PiS Jarosław Kaczyński w niedawnym wywiadzie dla tygodnika „Gazeta Polska” mówił, że powinniśmy podnieść wydatki na obronność do 3 proc. PKB. Wcześniej w podobnym tonie wypowiadali się premier Beata Szydło i minister obrony Antoni Macierewicz.
W tym wypadku zdecydowanie warto zmienić słowa w czyny. Trumpowi może uda się zmienić NATO, a być może nie. Pewne jest to, że my naszego sąsiedztwa nie zmienimy. ⒸⓅ

>>> Czytaj także: Wsparcie talibów to rewanż wobec Zachodu? Zobacz, czego Rosja może dziś szukać w Afganistanie