Belka ocenił także, że prawdopodobnie każdy, gdy czytał ogłoszenia Amber Gold "wiedział, że mamy do czynienia z przekrętem". "Trzeba być analfabetą, żeby do czegoś takiego nie dojść" - dodał.

"Wspomniał pan o analfabetach. To analfabetami byli ci, którzy powierzali środki w Amber Gold, czy ci pracownicy instytucji państwa, którzy tego nie dostrzegali?" - zapytał Witold Zembaczyński (Nowoczesna). Belka odpowiedział: "Z przykrością muszę powiedzieć, że i ci, i ci".

"Tego rodzaju przypadki zdarzają się na całym świecie" - kontynuował świadek. Wskazał na tzw. piramidę finansową Bernarda Madoffa (skazanego później na 150 lat więzienia), która - jak się okazało w 2008 r. - w USA pochłonęła 50 mld dolarów.

Belka dodał, że "zawsze znajdą się cwaniacy, którzy będą się starali ludzi oszukać". "To jest tak, jak gonienie króliczka. Zawsze będą takie przypadki, ludzie są czasami chciwi, czasami głupi, a niestety wielu jest oszustów. My musimy ciągle ich gonić, ale zawsze ktoś tam nas ubiegnie" - powiedział.

Reklama

"Gdybyśmy my sami ogłosili komunikat, że +proszę szanownych państwa, to jest piramida i proszę z tego wycofać pieniądze jak najszybciej+, to oczywiście w ciągu trzech dni bańka pękłaby, a NBP byłby przedmiotem pozwu" - zaznaczył Belka.

Dlatego, jak dodał, NBP przygotowywał dla dziennikarzy informacje na temat Amber Gold, a departament komunikacji i promocji gościł w związku z tą kwestią kilku dziennikarzy.

Wcześniej Belka zeznał, że rozmawiał z premierem Donaldem Tuskiem przez telefon, gdy powziął informacje, że Amber Gold inwestuje w tanie linie lotnicze OLT Express.

Przewodnicząca komisji Małgorzata Wassermann (PiS) dopytała, co odpowiedział mu w tej rozmowie premier Tusk. "Chyba nic. Przyjął do wiadomości i przerwał rozmowę" - odpowiedział Belka.

"Zadzwoniłem do trzech osób: redaktora naczelnego +Gazety Wyborczej+ i redaktora naczelnego +Rzeczpospolitej+ i być może następnego dnia do premiera. Chodziło mi o poinformowanie redaktorów naczelnych, że zarabiają pieniądze na oszustwie, bo przecież Amber Gold umieszczał w tych poczytnych dziennikach reklamy, które oszukiwały ludzi. Oczywiście dla gazet był to interes. Obaj redaktorzy przyjęli to do wiadomości. Mniej więcej za dwa tygodnie reklamy ustały, jak się wydaje okresy umowne się skończyły" - powiedział także b. szef NBP.