Według linii lotniczych przez zaostrzone normy hałasu, jakie wprowadza Bruksela, zagrożonych może być do 3,5 tys. miejsc pracy. Spór między francuskojęzyczną stolicą Belgii a władzami niderlandzkojęzycznej Flandrii nikomu się nie opłaca, ale nie ustaje od lat.

W konflikcie dotyczącym położonego pod Brukselą lotniska Zaventem jak w soczewce skupia się dysfunkcjonalność w wyniku podziałów administracyjnych i językowych Belgii. Francuskojęzyczna Bruksela jak wyspa otoczona jest przez Flandrię, której mieszkańcy mówią po niderlandzku.

Lotnisko Zaventem położone jest we Flandrii, ale samoloty, które z niego startują i lądują przelatują nad Brukselą. Spór o to, nad jakim obszarem powinna przebiegać ścieżka podejścia dla hałasujących maszyn trwa od lat. Mieszkańcy wielu dzielnic belgijskiej stolicy protestują przeciwko przelotom samolotów nad ich domami, ale dla władz Flandrii priorytetem nie jest wygoda brukselczyków lecz zapewnienie komfortu mieszkańcom swojego regionu. Nawet jeśli takie rozwiązanie oznacza, że samoloty będą latały nad osiedlami mieszkaniowymi Brukseli zamiast nad polami i domami jednorodzinnymi na przedmieściach.

Postronnym obserwatorom, którzy przyglądali się, jak bezradni brukselczycy umieszczają na szybach swoich domów naklejki z przekreślonym samolotem mogło się wydawać, że sprawa jest nie do rozwiązania. Ale władze belgijskiej stolicy postanowiły wyjść z propozycją kreatywnego rozwiązania i zaproponowały radykalne zaostrzenie norm hałasu dla samolotów między godz. 23 a 7 rano.

Efekt? Tani przewoźnik Ryanair już zapowiedział, że będzie tak układał swój rozkład lotów, by "omijać" porę zaostrzonych norm, natomiast operatorzy cargo grożą, że przeniosą się np. do oddalonego o dwie godziny jazdy lotniska pod Amsterdamem.

Reklama

Władze Flandrii zdecydowały się uruchomić specjalną procedurę konfliktu interesów, co opóźni wejście w życie przepisów, ale rozstrzygnięcie nie jest pewne.

Firmy zajmujące się towarowym transportem lotniczym wykorzystują ogromne samoloty Boeing 747, które nie są w stanie spełniać norm hałasu. Według belgijskiego nadawcy RTL, Saudia Cargo i chiński Yangtze River Express zapowiedziały już w zeszłym tygodniu, że opuszczą położone pod Brukselą lotnisko.

"Ryzyko grzywien jest tak duże, że operatorzy praktycznie nie mają wyboru i nie mogą zostać (...). Obecna sytuacja to tragedia dla pracowników i pracodawców w sektorze" - ocenił dyrektor zrzeszenia firm przewozowych na lotnisku w Brukseli. Według belgijskiego stowarzyszenia Air Cargo Belgium zagrożonych jest 3,5 tys. miejsc pracy bezpośrednio i pośrednio związanych z przewozem cargo.

Grzywny za przekroczenie hałasu opiewające na kilka tysięcy euro nie będą nakładane jeszcze przez dwa miesiące. Ale już teraz sama zapowiedź ich stosowania wystraszyła przewoźników.

"Zaventem straci kierunki, loty, połączenia i miejsca pracy. To będzie wstyd dla Brukseli jako stolicy Europy" - mówił przy okazji swojej niedawnej wizyty w Belgii szef Ryanair, Michael O’Leary. Jak podkreślił grzywna w wysokości 6 tys. euro jest wyższa o tysiąc euro od średniego dochodu z lotu Boeinga 737. "Żadna linia lotnicza nie może sobie na to pozwolić" - ostrzegł.

Przedstawiciele rządu federalnego Belgii zwracają uwagę, że jeśli nowe normy zostaną utrzymane, to będą miały negatywny wpływ na gospodarkę kraju i zatrudnienie na lotnisku. Na sporze może za to skorzystać położone w południowej części Belgii, ale wciąż blisko Brukseli lotnisko Charleroi. Niedawno otwarto tam drugi terminal dla pasażerów i Charleroi deklaruje, że chętnie przyjmie kolejne linie lotnicze.

>>> Czytaj też: Terroryzm nie zatrzymał turystów. Europejskie lotniska z rekordowymi wynikami