Udostępniamy nagranie wideo:

https://wideo.pap.pl/videos/15008/

https://wideo.pap.pl/videos/15007/

Najważniejszą zmianą w dyrektywie z 1996 r. w sprawie delegowania pracowników, jaką w ubiegłym roku zaproponowała KE jest to, że pracownik wysłany przez pracodawców tymczasowo do pracy w innym kraju UE, miałby mieć naliczane wynagrodzenie według wszystkich zasad obowiązujących w tym państwie. Obecnie przysługuje mu wynagrodzenie nie niższe, niż obowiązujące na terenie tego kraju stawki minimalne. Gdy okres delegowania przekroczy dwa lata, to - zgodnie z propozycją KE - pracownik delegowany byłby objęty prawem pracy państwa goszczącego.

Reklama

KE uzasadniała tę propozycje potrzebą ochrony pracowników delegowanych przed dyskryminacją. 16 lutego zaproponowane zmiany trafiły pod dyskusję europosłów w komisji PE ds. zatrudnienia. W drugiej połowie marca będą rozpatrywane poprawki zgłoszone do projektu nowelizacji dyrektywy przez posłów.

"Licząc bardzo konserwatywnie około 300 tysięcy pracowników pracuje dla polskich przedsiębiorstw jako pracownicy delegowani" - podkreślił dr Benio. Do tego dochodzą osoby samozatrudnione, pracujące w zagranicznych firmach w Polsce, pracownicy transportu międzynarodowego oraz pracownicy administracyjni. W sumie zmiany mogą dotknąć nawet 900 tys. miejsc pracy. Jak powiedział, większość tych przedsiębiorstw są to firmy małe, na przykład budowlane. "To są dosłownie kilkuosobowe ekipy, które zresztą są solą naszej gospodarki, a wymykają się z raportowania do GUS ponieważ nie zatrudniają 9 osób" - dodał.

"Wiemy z całą pewnością, że wprowadzenie nowych zasad (ws. delegowania pracowników) albo podwyższy koszty, albo skomplikuje sposób wyliczania wynagrodzenia tak bardzo, że te koszty administracyjne nie pozwolą utrzymać konkurencyjnej ceny" - ocenił ekspert.

Jednak, jak zaznaczył, polskie firmy usługowe już dawno nie są oparte na taniej sile roboczej. Jak dodał, przeciętne wynagrodzenie pracownika delegowanego wynosi 9,97 euro, czyli prawie 10 euro za godzinę netto. "To znaczy, że pracownicy delegowani juz teraz zarabiają trochę więcej niż minimalne stawki, natomiast oczywiście nie zarabiają tyle, ile ich koledzy w państwach przyjmujących (...)" - dodał.

"Jestem wielkim zwolennikiem wyrównania płac, bardzo bym chciał, aby polscy pracownicy zarabiali tyle co francuscy, belgijscy czy niemieccy, ale nie tylko wtedy, gdy wykonują pracę we Francji, Belgii czy Niemczech ale również gdy wykonują tę samą pracę w Polsce. Tylko czy zadekretowanie tego, wpisanie tego do jakiejś dyrektywy, ustawy, spowoduje wyrównanie płac, czy też presję na rozrost szarej strefy? To jest również jedno z poważnych zagrożeń, które powinniśmy brać pod uwagę" - ocenił wiceprezes Inicjatywy Mobilności Pracy.

Jego zdaniem "argument zrównania płac jest jedynie zasłoną dymną dla protekcjonistycznego celu tej dyrektywy, a Komisja nawet tego nie ukrywa".

"Wydaje mi się, że w obecnej sytuacji ta konkurencyjność podmiotów zagranicznych i lokalnych jest dosyć zdrowa, chodzi o to, że propozycja Komisji zachwieje to na korzyść państw przyjmujących" - ocenił ekspert.