Kontrowersje związane z wykarczowaniem działki przed siedzibą władz warszawskiej dzielnicy Śródmieście to fragment szerszej, skomplikowanej układanki różnych interesów. I wbrew pozorom jej centralnym elementem niekoniecznie jest działka, o której mówi się najgłośniej.

Niewykluczone, że niebawem konflikt o grunt się zaostrzy. Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że działka zostanie ogrodzona płotem przez właścicieli. Warto uporządkować fakty i znaleźć odpowiedzi na kilka kluczowych pytań.

1. Do kogo należy działka? Odpowiedź jest niejednoznaczna. W księdze wieczystej widnieje siedem nazwisk – w tym Zbigniew B. i Jan L. – Pan Zbigniew B. nie jest właścicielem tej nieruchomości – zapewnia nas jego pełnomocnik Paweł Żbikowski. Dodaje, że właścicielem jest jedna osoba fizyczna.

W dokumentach stołecznego ratusza jako właściciel wskazany jest niejaki Siegmund Peter Zieminski. Widnieje on również w aktualnej wersji księgi wieczystej. – Naszym zdaniem to może być figurant – stwierdza Jan Śpiewak ze stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.

W księdze wieczystej można także odnaleźć ślady po zastosowaniu tzw. mechanizmu przewłaszczenia na zabezpieczenie. Jest to forma zabezpieczenia wierzytelności polegająca na przeniesieniu przez dłużnika prawa własności swojej rzeczy na wierzyciela. – Z księgi wieczystej wynika, że niejaki Paul Graf udzielił pożyczki właścicielowi gruntu, a grunt jest zabezpieczeniem. A że wykorzystano instytucję przewłaszczenia, to jako osobę uzyskującą władztwo nad gruntem wskazano Zbigniewa B. – mówi jeden z prawników, którego poprosiliśmy o zinterpretowanie tego wpisu w księdze. Jak dodaje, istnieje do dziś spór prawny, czy tę formę można stosować w odniesieniu do nieruchomości. Jak zauważa Paweł Żbikowski, termin tej umowy minął w lipcu 2016 r., co oznacza, że władztwo nad gruntem zostaje w rękach Siegmunda Zieminskiego.

Reklama

>>> Czytaj też: Koniec masowej wycinki drzew? PiS przygotuje poprawkę do przepisów

Z dokumentów warszawskiego biura architektury i planowania przestrzennego wynika, że to Zbigniew B., za pośrednictwem swojego pełnomocnika, kierował wnioski dotyczące warunków zabudowy (WZ) dla tego terenu. Co prawda nie trzeba być właścicielem gruntu, by starać się o tzw. wuzetkę (co innego, jeśli staramy się o pozwolenie na budowę). Ale dla MJN to jeden z dowodów na to, że Zbigniew B. jest czynnie zaangażowany w tę sprawę, nawet jeśli nie jest formalnym właścicielem działki. – Wszystko jest mocno zagmatwane. Mamy nadzieję, że miasto to skontroluje, a jeśli nie, to my skierujemy sprawę do CBA – zapowiada Jan Śpiewak.

2. Czy to kolejny przykład dzikiej reprywatyzacji? Nawet jeśli nie dzikiej, to co najmniej budzącej wątpliwości urzędników. Jak nam tłumaczą, w 2011 r. dokonano zwrotu 65 proc. działki. Pozostałe 35 proc. należało wcześniej do Przedsiębiorstwa Robót Budowlanych i Drogowych Witold Sztandar-Sztanderski i S-ka. Ale w 2014 r. udało się przejąć resztę gruntu. W jaki sposób? – Właściciele odkupili prawa do udziałów w spółce. To im otworzyło drogę do wyjścia z roszczeniem o pozostałą część – wskazuje nasz rozmówca. Zdaniem władz dzielnicy przy zwrocie w 2014 r. zastosowano konstrukcję, która budzi ich wątpliwości. – Zwrotu dokonano na rzecz osób fizycznych, mimo że ta część działki należała wcześniej do osoby prawnej – komentuje Paweł Suliga, wiceburmistrz Śródmieścia. Pełnomocnik Zbigniewa B. odpowiada, że nie było żadnego przejęcia udziałów w spółce, lecz jedynie wykupienie roszczeń od jej spadkobierców.

3. Czy wycinka drzew odbyła się zgodnie z prawem? Wygląda na to, że tak – tym bardziej że władztwo nad gruntem ma osoba fizyczna, a nie np. deweloper prowadzący działalność gospodarczą.

Urzędnicy również tego nie negują, ale ich zdaniem wycinka to element wywarcia na nich presji. – Tak naprawdę właścicielom gruntu nie chodzi o tę konkretną działkę, lecz o działkę sąsiednią, na której jest parking. Dostawaliśmy oferty, by wymienić się nimi – mówi nam jeden z pracowników urzędu dzielnicy. Po co ten barter? – W ub.r. przyjęty miał być plan zagospodarowania uwzględniający te dwie działki. Rzecz w tym, że ta sąsiednia mogłaby być zabudowana, a ta przed urzędem miała być pod teren zielony. Czyli w momencie uchwalenia tego planu działki te, mimo że powierzchniowo porównywalne, miałyby zupełnie inną wartość – twierdzi urzędnik.

Jeden z naszych rozmówców dodaje, że decyzja o warunkach zabudowy dla gruntu przed siedzibą urzędu dzielnicy istnieje już od 2009 r. – Ale gdy istniała opcja zamiany działek, zawarto „umowę dżentelmeńską”, że nic nie będzie na niej stawiane. O ile kojarzę, nie wystąpiono jeszcze o zgodę na budowę – twierdzi nasze źródło.

Paweł Żbikowski potwierdza, że były rozmowy z urzędnikami. – Staraliśmy się wymienić działkę i jeśli miasto się na taką zamianę zdecyduje, chętnie przywrócimy tę zieleń i dokonamy transakcji – deklaruje. Jednocześnie zapewnia, że wszystko – także wycinkę drzew – przeprowadzono zgodnie z prawem.

4. Czy gdyby był uchwalony plan miejscowy dla tego terenu, drzewa by ocalały? Niekoniecznie. Co prawda władze Warszawy w rozmowach z nami zarzekają się, że zrobią wszystko, by w tym roku przyjąć plan miejscowy (który od lat nie może doczekać się uchwalenia), to jednak niewiele by to zmieniło w kontekście dotychczas istniejącej tam zieleni. – W projekcie planu miejscowego wpisany jest teren zielony, ale z garażem podziemnym. Tak więc, chcąc wybudować ten garaż, i tak trzeba byłoby na powierzchni zieleń usunąć, by następnie ją odtworzyć po zakończeniu budowy – mówi Paweł Żbikowski. Informacje o garażu wpisanym do projektu potwierdzają nam przedstawiciele władz dzielnicy. – Teoretycznie sam garaż w tamtym miejscu jest bez sensu. Ilość miejsc byłaby tak ograniczona, że inwestycja byłaby kompletnie nieopłacalna. Być może chodzi o to, że jeśli wokół coś się wybuduje lub wręcz połączy z jakąś sąsiednią inwestycją, to wówczas potencjał takiego garażu jest zupełnie inny – stwierdza jeden z urzędników.

>>> Polecamy: Miasto Jest Nasze: wycinka drzew w centrum stolicy to przykład "państwa z kartonu"