Gospodarka, zarówno polska, jak i globalna, okazała się znacznie bardziej odporna na zawirowania polityczne niż oczekiwano jeszcze rok temu.
Gdyby na początku 2016 r. ktoś powiedział, że zwycięstwo opcji brexitu w Wielkiej Brytanii czy Donalda Trumpa w USA nie będzie mieć żadnego negatywnego wpływu na aktywność gospodarczą, a wręcz towarzyszyć im będzie najsilniejsze od kryzysu finansowego ożywienie koniunktury na świecie, zostałby potraktowany jako niepoprawny optymista. A tymczasem taki właśnie scenariusz jest realizowany – w polityce dzieją się rzeczy zaskakujące i niepokojące, a w gospodarce dominują optymistyczne nastroje.
Taki opis sytuacji zaprezentowałem, uczestnicząc w audycji radia TOK FM. W reakcji na moje słowa Andrzej Bratkowski, ekonomista, były członek Rady Polityki Pieniężnej, napisał na Twitterze, że to nie jest odporność gospodarki, ale krótkowzroczność. „Na razie w polityce wszystko idzie jak najgorzej, efekty są odłożone, bo horyzont decyzji jest krótki” – napisał Bratkowski. Czyli nie odporność, ale ignorancja?
Takich głosów słychać więcej. Niektórzy analitycy przypominają entuzjastyczną reakcję niemieckiej giełdy na dojście Adolfa Hitlera do władzy w styczniu 1933 r. W ciągu pół roku ceny niemieckich akcji wzrosły średnio o około jedną piątą. Jestem mocnym przeciwnikiem porównywania współczesnych prawicowych populistów do Hitlera, chociażby ze względu na fakt, że ten drugi był zbrodniarzem już w momencie dojścia do władzy, ale, toutes proportions gardées, przywoływanie ówczesnego zachowania rynków i gospodarek może służyć jako opis krótkowzroczności aktorów ekonomicznych. To prawda, że euforia lub pesymizm w gospodarce mogą pomijać istotne ryzyka lub szanse. To możliwe, że wyrażający dziś optymizm przedsiębiorcy czegoś nie doceniają.
Krótkowzroczność to zresztą problem, który w ostatnich latach coraz bardziej przyciągał uwagę analityków bez względu na trendy polityczne. Oto jeden z ostatnich numerów „The Economist” przywołuje badanie firmy consultingowej McKinsey, według którego trzy czwarte firm wykazuje oznaki zbyt krótkowzrocznego podejścia do biznesu: m.in. za mało inwestują, za mocno tną koszty w celu walki o marże czy księgują przychody przed płatnościami przez klientów. McKinsey twierdzi, na podstawie danych z 600 przedsiębiorstw, że krótkowzroczne firmy notują dynamikę zysków aż o jedną czwartą niższą od tych dalekowzrocznych.
Reklama
Możliwe zatem, że współczesne duże spółki, z rozproszonym akcjonariatem i dużym udziałem opcji w wynagrodzeniach menedżerów, a także współcześni inwestorzy finansowi, działający na coraz wyższych częstotliwościach, przestawiają globalną gospodarkę na tory krótkookresowych wahań. Nie potrafią dostrzec długookresowych szans inwestycyjnych, obniżając potencjał rozwojowy, a także nie doceniają długookresowych ryzyk, zwiększając podatność gospodarki na nieoczekiwane wstrząsy. To, że oskarżenie idzie tu w dwie strony – raz o nadmierny pesymizm, raz o nadmierny optymizm – niekoniecznie musi być sprzecznością, chodzi bowiem o generalną niezdolność do oceny długookresowych perspektyw.
Czy jednak taka krótkowzroczność jest czymś nowym? Lub nieracjonalnym? Nowym niekoniecznie. Podałem już przykład hossy po dojściu do władzy Hitlera. Nie ma też szczególnie przekonujących danych wskazujących, że aktywność inwestycyjna wygląda dziś słabiej niż kiedyś – stopa inwestycji prywatnych w USA jest w pobliżu średniej dla okresu po II wojnie światowej, tak dla inwestycji ogółem, jak i dla inwestycji niemieszkaniowych. Patrząc na dzisiejsze korporacje, wydaje się, że głównym problemem jest niska krańcowa wartość dodana płynąca z wydatków na badania i rozwój, a nie niskie inwestycje. Na przykład badania Nicholasa Blooma z Uniwersytetu Stanforda pokazują, że dziś potrzeba niemal 80-krotnie więcej naukowców do podtrzymania postępu w dziedzinie wydajności procesorów niż pół wieku temu.
Ważniejsze może być pytanie, czy krótkowzroczność jest czymś nieracjonalnym. Niekoniecznie. Możliwość przewidywania długookresowych trendów jest bardzo ograniczona, a malejąca wartość pieniądza w czasie (1 mln za dziesięć lat jest wart dziś niecałe 700 tys.) sprawia, że największe znaczenie mają dochody w perspektywie kilkuletniej. Większość planów biznesowych powstaje w oparciu o taki horyzont. We wspomnianym artykule „The Economist” krytykuje badanie McKinseya, twierdząc, że nie ma dowodów na zależność przyczynową między rzekomą krótkowzrocznością a niższą dynamiką zysków. Możliwe zatem, że problem krótkowzroczności jest wyolbrzymiany.
Wróćmy do dzisiejszej polityki. Są dwa mechanizmy, które mogą uruchomić negatywną reakcję gospodarki na trendy polityczne. Pierwszym jest protekcjonizm, drugim rozpad strefy euro. Wpływowy brukselski think-tank Bruegel zasugerował kilka dni temu, że UE musi być przygotowana na ewentualną obronę przed amerykańskim protekcjonizmem. Widać, że atmosfera staje się napięta. Rozpad strefy euro zaś to scenariusz, którego prawdopodobieństwo wzrośnie wraz z umacnianiem się partii sprzyjających takiemu rozwiązaniu – Frontu Narodowego we Francji, Partii Wolności w Holandii czy Ruchu Pięciu Gwiazd we Włoszech.
Czy jednak dziś możemy oczekiwać od decydentów w sektorze prywatnym, że będą dyskontowali ryzyko takich scenariuszy? Ryzyko rozpadu strefy euro wisi nad Europą od co najmniej sześciu lat i na razie udawało się Europie wybronić. Nawet jeżeli to ryzyko jest pokaźne, nie ma powodu sądzić, że dziś jest większe niż w latach 2011–2012. Nowym elementem jest niebezpieczeństwo wojny handlowej, ale bardzo trudno na razie ocenić, na ile jest ona realna. Można zrozumieć podmioty gospodarcze, że nie biorą tego na razie pod uwagę w swoich decyzjach.
Optymizm i ignorancja to mogą być dwie strony tego samego medalu. Decyzje gospodarcze z natury rzeczy mają relatywnie krótki horyzont, przyszłość jest bowiem tak niepewna, że można ją częściowo lekceważyć. Czasami prowadzi to do błędów w stronę nadmiernego pesymizmu, czasami – nadmiernego optymizmu. W dłuższym okresie te błędy się wyrównują.