W Stanach Zjednoczonych wiedza oraz doświadczenie wojskowych, którzy odchodzą z armii, zazwyczaj dalej są wykorzystywane przez państwo. U nas nikt tego nie praktykuje.
Sekretarzem obrony USA od kilku tygodni jest czterogwiazdkowy generał James Mattis. Doradcą prezydenta Donalda Trumpa do spraw bezpieczeństwa przez krótki czas, do momentu ujawnienia jego zbyt ożywionych kontaktów z Rosją, był generał Michael Flynn. W ostatnich dniach zastąpił go na tym stanowisku inny trzygwiazdkowy generał – Herbert McMaster. W historii USA zdarzało się także, że generałowie zostawali prezydentami. Choćby Dwight Eisenhower, który kierował lądowaniem w Normandii, a po za kończeniu II wojny światowej przez dwie kadencje sprawował najwyższy urząd w państwie.
Tymczasem w Polsce emerytowani generałowie od lat poprzestają zazwyczaj na pobieraniu emerytury. Niektórzy pracują dla firm zbrojeniowych. Jednak bardzo rzadko zdarza się, że najwyżsi rangą wojskowi po odejściu z wojska są zagospodarowywani przez państwo. A i wtedy zazwyczaj trafiają do obecnie zupełnie marginalizowanego Biura Bezpieczeństwa Narodowego (jego poprzednim szefem był generał Stanisław Koziej). Czasem zostają wiceministrami obrony. Ostatnio głośnym echem odbiło się odejście generała Waldemara Skrzypczaka z podległego MON Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia w podwarszawskiej Zielonce. Było to związane z krytyką Bartłomieja Misiewicza, do niedawna rzecznika resortu i szefa gabinetu politycznego ministra Antoniego Macierewicza.
W ostatnich miesiącach w Polsce przybyło wysokich rangą wojskowych na emeryturze. W środę szef resortu obrony na zamkniętym posiedzeniu sejmowej komisji obrony narodowej udzielał informacji o zmianach na stanowiskach dowódczych i kierowniczych w Siłach Zbrojnych oraz o odejściach żołnierzy ze służby w 2016 r. „Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz przeprowadził szeroką wymianę kadr na najwyższych stanowiskach w jednostkach operacyjnych, każdorazowo zastępując oficerów dobranych przez Platformę Obywatelską oficerami o dużym doświadczeniu bojowym w Iraku i Afganistanie i przeszkolonych we współpracy z wojskami NATO. W Sztabie Generalnym zmiany objęły 90 proc. stanowisk dowódczych, a w Dowództwie Generalnym 82 proc.” – można przeczytać w komunikacie resortu, który ukazał się po spotkaniu ministra z posłami.
Pomijając to, że niedawno zwalniani generałowie również mieli doświadczenie w Iraku czy Afganistanie, i to, że takim komunikatem minister doprowadził do burzy w wojsku, które z założenia ma być apolityczne, warto postawić pytanie, co się stanie z generałami odchodzącymi z wojska. Są to specjaliści, na których szkolenie polscy podatnicy wydali miliony złotych. Większość z nich ukończyła również szkolenia zagraniczne. Przez 20–30 lat służby zdobyli oni także wiele cennych doświadczeń.
Reklama
I tak np. były szef sztabu generalnego Mieczysław Gocuł, jedyny czterogwiazdkowy generał służący do niedawna w Wojsku Polskim (teraz nie ma żadnego w tej randze), poza polskimi uczelniami skończył m.in. studia podyplomowe w Wielkiej Brytanii. Dobrze mówi po angielsku i doskonale orientuje się w meandrach zależności w kwaterze głównej NATO w Brukseli. Ma 54 lata. Wydaje się, że doświadczony generał, który jeszcze co najmniej kilka lat mógłby służyć Polsce w ramach tzw. dyplomacji wojskowej, niekoniecznie zostanie wykorzystany.
– Sprawdzamy, czy nie zachowywał się antypaństwowo, i wtedy zdecydujemy o tym, co dalej – mówił niedawno DGP jeden z wysokich urzędników w nieformalnej rozmowie. Takich jak Gocuł jest teraz więcej. Ze służby odchodzą właśnie pełniący funkcję dowódcy generalnego generał Mirosław Różański, były dowódca operacyjny generał Marek Tomaszycki czy odpowiadający za miliardowe zakupy, szkolony m.in. przez rok w Waszyngtonie i niemający nawet 50 lat generał Adam Duda. Trudno zakładać, że obecne kierownictwo MON będzie chciało jakkolwiek skorzystać z ich potencjału.
Niestety, takie podejście, charakteryzujące w dużej mierze również poprzednie rządy, to po prostu marnowanie pieniędzy podatników. Tymczasem jest wiele sposobów na zagospodarowanie byłych wojskowych. W Stanach Zjednoczonych często stają się oni wpływowymi doradcami w administracji rządowej. W służbach różnych krajów funkcjonuje czasem tzw. rada dyrektorów, w ramach której byli szefowie danej służby doradzają aktualnemu. Pewnym pomysłem byłoby także zwiększenie ich roli we wspomnianym Biurze Bezpieczeństwa Narodowego czy stworzenie podobnej instytucji analitycznej podległej resortowi obrony.
Czasem generałowie trafiają do polskiej zbrojeniówki, ale otwarte pozostaje pytanie, czy wtedy bardziej liczą się ich kompetencje, czy raczej dawne kontakty w wojsku, dzięki którym można wpływać na proces zamówień. Tak czy inaczej, państwo polskie zbyt dużo wydaje na szkolenie generałów, by potem ich zbyt szybko zwalniać ze służby.