„Erdogan potrzebuje sojuszników, ale jeszcze bardziej potrzebuje wrogów” - brzmi tytuł artykułu w internetowym wydaniu dziennika „Le Monde”. „To proste - gdy zbliża się referendum, (prezydent Turcji Recep Tayyip - PAP) Erdogan wynajduje wymyślonych wrogów za granicą" – wtóruje mu regionalny dziennik „L’Alsace”.

Francuski rząd zezwolił na niedzielne spotkanie szefa tureckiego MSZ w Metz, na północnym wschodzie kraju, z tureckimi imigrantami. Wiec odbył się w ramach kampanii przed zaplanowanym na 16 kwietnia referendum w Turcji w sprawie zmiany systemu politycznego z parlamentarnego na prezydencki. Niektóre takie spotkania zostały jednak odwołane w Holandii, Szwajcarii, Niemczech i Austrii. Doprowadziło to do napięcia dyplomatycznego m.in. między Turcją a Niemcami i Turcją a Holandią.

Jak tłumaczy na łamach „Le Monde” Marc Semo, zasadniczym problemem jest „brak wspólnego stanowiska krajów UE”. Trudno jednak o jedność, „bo to nie to samo, gdy ma się u siebie ponad 3 miliony obywateli tureckich, jak Niemcy, i kilkadziesiąt tysięcy”, jak Francja - dodaje.

„Europa będzie zmuszona do poparcia i obrony państw poniewieranych przez Ankarę. Chyba że zechce wyprzeć się swych zasad i wartości” – pisze we wtorkowym „Le Figaro” Isabelle Lasserre. I dodaje, że ostre wypowiedzi Erdogana "mogą doprowadzić do głośnego przyznania, że doszło do pęknięcia między Unią a Ankarą”.

Reklama

„Kran z migrantami, który Erdogan może otwierać i zamykać jak mu się tylko podoba, przez długi czas pozwalał mu na wyciszenie krytyki, gdy tłumił demokrację i łamał prawa człowieka” – pisze publicystka paryskiej gazety i dodaje, że zezwolenie władz francuskich na wiec z udziałem tureckiego ministra odebrane zostało „jako zerwanie solidarności europejskiej i aprobata dla reżimu Erdogana”.

Lasserre przewiduje, iż słowa francuskiego ministra spraw zagranicznych Jean-Marca Ayrault, że „deklaracje Erdogana są nie do przyjęcia”, „nie wystarczą, by przywrócić jedność Europy w kwestii tureckiej”. „Europa płaci dziś za swe wykrętne posunięcia i sprzeczności wobec Turcji” - dodaje.

Wielu komentatorów twierdzi jednak, że to Francja, a nie Niemcy i Holandia, przyjęła słuszną postawę. Publicyści przypominają, że na wiece wyborcze we Francji pozwalano już samemu Erdoganowi. „Nie mamy możliwości powiedzieć: +nie ma wolności dla wrogów wolności+” – argumentował komentator BFMTV Laurent Neumann. Inni tłumaczą, że Erdoganowi chodziło właśnie o to, by zakazy wieców wykorzystać jako argument wyborczy na rzecz „tak” w referendum, które ma dać mu praktycznie całą władzę.

Wykładowca Uniwersytetu Strasburskiego Samim Akgonul tłumaczył w wywiadzie dla tygodnika „L’Express”, że "prezydent Turcji dawno zrozumiał, iż kryzysy działają na jego korzyść". "Gra na nich teraz, trącając strunę dumy narodowej, aby rozgrzać swych zwolenników. A podnosząc stawkę wobec Hagi i Berlina liczy na antyzachodnie uczucia części (tureckiego - PAP) elektoratu" - dodaje.

Akgonul nie wyklucza, że Erdogan, czując słabość UE, „będzie jeszcze dolewać oliwy do ognia” i przypomina, że szef państwa po strąceniu rosyjskiego samolotu w 2015 roku ustąpił prezydentowi Rosji Władimirowi Putinowi, "gdyż ten się przed nim nie ugiął". "I tym mniej jest skłonny do umiarkowania wobec niezdecydowanej Europy, że może ją szantażować otwarciem granicy dla migrantów, pragnących dostać się do Europy" - podkreśla ekspert.

Z Paryża Ludwik Lewin (PAP)