Czasu jest bardzo mało, a nagroda niewspółmierna do ogromu pracy, jaką trzeba wykonać – mówią specjaliści z branży samochodowej.
Takich pytań bez odpowiedzi jest wiele, dlatego nasi rozmówcy obawiają się, że koncepcja nigdy nie przerodzi się w realny produkt rynkowy.
Ma być miejskim pojazdem klasy A, mieć do 3,7 m długości i na jednym ładowaniu przejeżdżać 150 km. W pierwszym etapie projektanci mają przesłać wizualizację nadwozia (do 15 maja). Spółka ElectroMobility Poland ogłosiła regulamin konkursu na polski samochód elektryczny. Jeden z punktów mówi, że projekt powinien uwzględniać normy homologacyjne, by samochód mógł zostać dopuszczony do ruchu w krajach UE.
– Pierwszy konkurs ma wyłonić najlepsze prace. Na podstawie zwycięskich projektów w kolejnym konkursie będą budowane prototypy. Informacja dotycząca homologacji znalazła się w regulaminie po to, by te projekty spełniały kryterium produkowalności – mówi Aleksandra Baldys, rzeczniczka EMP.
Nad prototypami będzie pracował zespół jurorów złożony z ekspertów (m.in. prof. Marcin Ślęzak, dyrektor Instytutu Transportu Samochodowego), którzy pomogą projektantom zmodyfikować ich prace tak, by pojazdy dały się wyprodukować, były mobilne, ergonomiczne i bezpieczne. Ten etap ma się rozstrzygnąć wiosną przyszłego roku.
Reklama
Na stworzenie projektu spełniającego te wymogi jest bardzo mało czasu. – Można zgłaszać już gotowe projekty lub skorzystać z podzespołów mających homologację – mówi projektant samochodów, który chce pozostać anonimowy. Ale prace konkursowe nie mogą naruszać praw autorskich ani przemysłowych osób trzecich. Zdaniem naszego rozmówcy, skoro projekt ma być oryginalny, to trzeba by natychmiast usiąść do pracy i zajmować się wyłącznie tym. – Nie ma szans, by koncepcję opracowała jedna osoba. Nad tym pracują całe zespoły – dodaje projektant.
Nad udziałem w konkursie nie zastanawia się spółka AMZ Kutno, która zasłynęła z planów reaktywacji polskiej syrenki. AMZ nie chce ujawnić, na jakim etapie znajduje się obecnie ten projekt. Rywalizacji tylko przygląda się też na razie spółka Arrinera Automotive, czyli twórcy „polskiego Ferrari”, o której bardzo ciepło wyrażał się wicepremier Mateusz Morawiecki. Od osoby związanej z Arrinerą dowiedzieliśmy się, że obecnie prace koncentrują się na innych projektach i na konkurs może nie starczyć czasu.
Udział w projektowaniu polskiego elektrycznego samochodu bardzo mocno rozważa Sokka, co potwierdził Michał Latko, współwłaściciel firmy. Spółka ma spore doświadczenie w takiej działalności. Współpracuje m.in. z niemiecką firmą Brusa, dla której opracowała koncepcję samochodu elektrycznego.
Oprócz ograniczeń czasowych zniechęcające dla projektantów może być także wynagrodzenie. Jedynie twórcy pięciu najlepiej ocenionych koncepcji otrzymają nagrody w wysokości 50 tys. zł. Projektant, z którym rozmawialiśmy, twierdzi, że w jego firmie godzina pracy tylko jednej osoby nad koncepcją wizualną pojazdu kosztuje co najmniej 200 zł netto. Jeśli projekt przygotowywany jest dla zachodniego podmiotu, koszty wahają się między 45–65 euro netto za godzinę. Zakładając, że jedna osoba poświęci na pracę nad koncepcją 250 godzin w ciągu miesiąca, to przy godzinowej stawce 200 zł już wychodzi 50 tys. zł. A oddając projekt, osoby biorące udział w konkursie przekazują prawa autorskie na rzecz EMP.
W ocenie innego eksperta z branży ten konkurs jest raczej marketingowym chwytem, bo wątpliwe jest, by Polska stała się nagle potęgą motoryzacyjną w produkcji samochodów elektrycznych. Zwłaszcza że nie jest to już nowa dziedzina, a od lat zajmują się tym koncerny motoryzacyjne. Skoro jednak konkurs organizowany przez EMP zakłada masową produkcję, rodzą się kolejne pytania, na które dziś trudno znaleźć odpowiedź. Chociażby to, gdzie powstanie prototyp, który ma zostać wyprodukowany w 2018 r. Jego twórca otrzyma już 100 tys. zł. Na początku na rynek ma zostać wypuszczona krótka seria do 100 sztuk.
Aleksandra Baldys tłumaczy, że to, gdzie zostaną wyprodukowane zwycięskie prototypy, zależeć będzie od zespołów, które będą naszymi partnerami w wyniku konkursu.
Nie wiadomo jednak, kto miałby się zająć masową produkcją samochodu, skoro rząd zakłada, że konkurs ma dać podwaliny pod stworzenie naszego przemysłu motoryzacyjnego. Teoretycznie można się zastanawiać, czy w konkursie nie wystartuje jakiś koncern motoryzacyjny, który ma swoją siedzibę w Polsce (warunki konkursu dopuszczają taką możliwość), ale te nie będą raczej zainteresowane, bo mają własne projekty, a zachęta finansowa jest żadna.
Poza tym minister energii Krzysztof Tchórzewski podkreślał, że Skarb Państwa może zaangażować się w wybudowanie fabryki do produkcji aut elektrycznych, jeśli jego udział nie będzie większy niż 49 proc. Resztę musiałby wyłożyć prywatny inwestor.
ⒸⓅ