Emmanuel Macron, niezależny kandydat we francuskich wyborach prezydenckich, wskazywany przez sondaże jako możliwy ich zwycięzca w drugiej turze, powiedział w wywiadzie dla "Le Journal du Dimanche": "Możecie mnie nazywać populistą, ale nie demagogiem".

Macron, określany jako socjoliberał, wyraził przekonanie, że w miarę postępów kampanii wyborczej jego ruchu, który "nie jest ani lewicowy ani prawicowy", będzie zyskiwał coraz większe poparcie zarówno ze strony Partii Socjalistycznej, jak i konserwatywnych Republikanów.

"Jeśli być populistą znaczy przemawiać do ludu bez filtru aparatów partyjnych, zgadzam się, aby nazywano mnie populistą. W tym sensie generał Charles de Gaulle nim był. Nie należy jednak tego mylić z demagogią, która polega na mówieniu ludziom tego, co chcą usłyszeć, kierując się najbardziej prymitywnymi odczuciami" - dodał polityk.

Kandydat o socjoliberalnych poglądach, który był ministrem gospodarki w rządzie prezydenta socjalisty Francois Hollande'a, oskarżył dwoje swych głównych rywali, skrajnie prawicową Marine Le Pen i konserwatystę Francois Fillona, że patriotyzm myli im się z nacjonalizmem.

"Mój stosunek do ojczyzny i kultury jest otwarty, nie polega na odrzucaniu innych, innego" - dodał Macron.

Reklama

Ostrzega on przed myleniem dżihadyzmu z islamską wspólnotą we Francji. "Gdybyśmy przyznali rację zwolennikom takiego poglądu - powiedział - musielibyśmy uznać, że wszyscy muzułmanie są potencjalnymi terrorystami".

Jednocześnie wskazał na konieczność realistycznego podejścia do zagrożeń, obiecując, że w przypadku zwycięstwa wyborczego stworzy 10 000 dodatkowych etatów w policji i żandarmerii. (PAP)

ik/ ro/