Zmowa kartelu OPEC przestała działać. Amerykanie zwiększają wydobycie ropy z łupków. Efekt: spadające ceny. Tak na giełdach, jak i na stacjach.
Kiedy pod koniec listopada zeszłego roku 13 państw wchodzących w skład Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) uzgadniało pierwsze od ośmiu lat porozumienie ograniczające wydobycie surowca, cena poszła w górę. W ciągu pięciu tygodni notowania gatunku Brent podrożały o ponad 20 proc., zbliżając się pod koniec zeszłego roku do 57 dol. za baryłkę. Miało to wpływ na rachunki płacone na stacjach benzynowych – z danych Polskiej Izby Paliw Płynnych wynika, że średnia cena benzyny 95-oktanowej poszła w górę z 4,46 zł w połowie listopada do 4,75 zł pod koniec grudnia.
Ale hossa się skończyła – wczoraj za baryłkę trzeba było zapłacić niewiele ponad 50 dol., niemal tyle samo, gdy OPEC zawierał porozumienie. Spadły też ceny detaliczne paliw, choć do poziomu z listopada nie wróciły. Na koniec poprzedniego tygodnia za litr benzyny 95 trzeba było zapłacić średnio 4,61 zł.
Ceny spadają, mimo że ograniczenia planowane przez kartel odpowiadający za blisko jedną trzecią globalnej produkcji zrealizowano z naddatkiem. W lutym państwa wchodzące w skład organizacji wytwarzały średnio 32,3 mln baryłek ropy dziennie, o 6 proc. mniej niż w listopadzie 2016 r. Ale Rosja, która tak jak 11 innych państw spoza OPEC zadeklarowała cięcia, produkcję ograniczyła tylko w niewielkim stopniu. Rosjanie wytwarzali w lutym średnio 11,1 mln baryłek, niewiele ponad 100 tys. mniej niż w listopadzie.
– Ograniczenia wprowadzone przez OPEC okazały się nieskuteczne między innymi dlatego, że produkcję zwiększają Stany Zjednoczone. Także interesy poszczególnych członków organizacji są rozbieżne, więc jest mało prawdopodobne, żeby limity wydobycia udało się utrzymać – ocenia Łukasz Prokopiuk, analityk DM BOŚ.
Reklama
Amerykanie zmuszeni byli ograniczyć produkcję ropy ze źródeł niekonwencjonalnych, kiedy ceny surowca gwałtownie spadły z ponad 100 dol. w połowie 2014 r. do ledwie 30 dol. na początku zeszłego roku. Redukcja kosztów wydobycia ropy z łupków, możliwa przede wszystkim dzięki technologicznemu postępowi, powoduje jednak, że pozyskiwanie jej z tego rodzaju źródeł staje się opłacalne przy coraz niższej cenie. Amerykanie odmrażają więc zawieszone projekty, liczba zainstalowanych wiertni stale rośnie. W lutym dzienna produkcja ropy sięgnęła 9 mln baryłek i była o 6 proc. wyższa niż jeszcze cztery miesiące wcześniej.
– W ostatnich kilku latach konkurencja na rynku ropy znacznie wzrosła. Postęp technologiczny sprawia, że rezerwy surowca, które opłaca się wydobywać, stale rosną. Dlatego kiedy OPEC ogranicza wydobycie, to w istocie oddaje udziały w rynku Amerykanom. A zegar tyka, bo przecież rewolucja związana z samochodami elektrycznymi postępuje – zwraca uwagę Łukasz Prokopiuk.
Przede wszystkim sprawę zdaje sobie z tego Arabia Saudyjska, która ma największe udokumentowane rezerwy i najniższe koszty ich wydobycia. Saudyjczykom z jednej strony zależy na relatywnie wysokiej cenie ropy. Ale z drugiej im surowiec jest droższy, tym intensywniej trwają prace nad udoskonalaniem elektrycznych aut. Efekt końcowy może być taki, że Saudyjczycy zostaną z zapasami surowca, na który nie będzie już popytu.
Dlatego trwały wzrost notowań ropy, powyżej 50–55 dol. za baryłkę, jest przez ekspertów oceniany jako mało prawdopodobny. Producenci mogą mieć nawet kłopoty z utrzymaniem cen surowca na obecnym poziomie. Rosyjski rząd i tamtejszy bank centralny na potrzeby budżetu państwa zakładają, że w najbliższych latach ropa może kosztować ledwie 40 dol.
O ewentualnym przedłużeniu limitów wydobycia obowiązujących do końca czerwca o kolejne sześć miesięcy OPEC ma zdecydować pod koniec maja.
– Ta operacja kartelu wydaje się mieć, w dużej mierze, wymiar propagandowy. W zużyciu ropy występuje wyraźna sezonowość – popyt jest najsilniejszy w środku roku, od kwietnia do września. Ewentualne niedostatki podaży będą zatem odczuwalne najwcześniej na przełomie II i III kwartału. Gdyby zatem OPEC utrzymał ograniczenia wydobycia na drugą połowę roku i porozumienie zostało faktycznie wdrożone przez wszystkich uczestników, mogłoby to trwale podnieść cenę ropy – ocenia Andrzej Kubacki, główny analityk w Noble Funds TFI.