Dzisiaj silne i powszechne jest przekonanie, że im więcej pracujesz, tym więcej zrobisz. To z pozoru logiczne założenie wcale nie musi być jednak prawdziwe.

„Pracowitość” prowadzi bowiem do epidemii wypalenia i stresu zawodowego. Bycie ciągle „zajętym” stało się w XXI wieku symbolem statusu. Amerykanie pracują średnio w tygodniu 34,4 godz. (osoby zatrudnione na pełen etat nawet 47 godz.!) - pisze Quartz.

Ruchy anty-pracoholistyczne podkreślają, że kluczem do wzrostu produktywności pracy jest skrócenie czasu jej trwania. Konsultant z Doliny Krzemowej Alex Soojung-Kim Pang napisał w książce „Rest: Why You Get More Done When You Work Less”, że „dekady badań pokazały, że korelacja pomiędzy liczbą przepracowanych godzin a produktywnością jest bardzo słaba”. Przekonuje, że 4-godzinny dzień pracy byłby znacznie bardziej efektywny.

W przeprowadzonych jeszcze w latach 50. na Illinois Institute of Technology badaniach dowiedziono, że naukowcy, którzy spędzają 25 godzin w miejscu pracy nie są bardziej produktywni od tych, którzy przepracowywali zaledwie 5. Uczeni pracujący przez 35 godzin byli o połowę mniej produktywni niż ich koledzy, którzy pracowali w tygodniu 20 godzin. Najmniej produktywne były osoby, które pracowały 60 albo więcej godzin. Również późniejsze badania wielokrotnie potwierdzały podobne obserwacje.

Quartz zauważył inną ciekawą zależność: najbardziej kreatywne umysły w historii pracowały bardzo mało. Organizowały one życie wokół pracy, ale paradoksalnie – nie poszczególne dni. Według dzisiejszych standardów Charles Darwin, Charles Dickens, Ingmar Bergman czy Gabriel Garcia Marquez byliby uważani za nierobów. Spędzali oni natomiast wiele czasu na, jak to nazywa Pang, „celowym odpoczynku”, który pozwalał im naładować baterie i zwiększał kreatywność. Specjalista z Doliny Krzemowej zachęca nas do tego, byśmy poszli ich śladem.

Reklama