Decyzją Ministra Obrony Narodowej Polska zrezygnowała z ubiegania się o status państwa ramowego w dowództwie Eurokorpusu oraz stopniowo zredukuje w perspektywie 3–4 lat swój wkład” – poinformował wczoraj resort. Co jest powodem ograniczenia naszej roli w Eurokorpusie?
Ci, którzy dokonują tak głębokich zmian w armii, wiedzą, że Rosja dziś nam nie zagraża. Moskwa nie zaatakuje NATO. Dlatego politycy dopuszczają do takiego drenażu kadry oficerskiej.
Co takiego się zmieniło w sytuacji geopolitycznej, że nowy rząd umniejsza nasze miejsce i pozycję w tej strukturze? Czy decyzja wynika z tego, że gniewamy się na Unię Europejską, czy też jest to efekt jakiejś szerszej koncepcji strategicznej? Obawiam się niestety, że to pierwsze. Bo taki ruch – w kontekście roli i zadań, jakie Eurokorpus ma do wypełnienia – nie mieści się w żadnej strategii, którą można by dziś odpowiedzialnie zdefiniować.
W skład Eurokorpusu wchodzą państwa, które kierują swoje wojska do misji i operacji UE – na Bałkanach czy w Libii. Wycofywanie się z większych ambicji Polski w tej strukturze, umniejszanie naszej roli jest błędem – zarówno w kategoriach strategii obronnej, jak i szerzej, funkcjonowania Sił Zbrojnych UE. A przecież jeszcze niedawno członkowie PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele mówili o potrzebie wzmocnienia – również militarnego – Unii Europejskiej i powołania unijnej armii. I rzeczywiście, nie wszystkie operacje wojskowe ważne z punktu widzenia Wspólnoty muszą odbywać się z udziałem Stanów Zjednoczonych i NATO. Dlatego Eurokorpus i nasza rola w prowadzeniu jego operacji – humanitarnych czy pokojowych – jest istotna. Mamy wszak ambicje być liderem Europy Wschodniej. A to oznacza, że powinniśmy w Eurokorpusie mieć potencjał porównywalny z Niemcami czy Francją. To przecież logiczna konsekwencja naszych ambicji.
Decyzja MON jest jednak niestety naturalnym efektem innych politycznych działań. Raz – o czym już wspomniałem – pogniewaliśmy się ostatnio na Brukselę. Ale dwa – rzeczywiście zaczyna nam brakować oficerów przygotowanych do odpowiedzialnych funkcji sztabowych. Stajemy przed faktem, że nie jesteśmy w stanie obsadzić nie tylko stanowisk w strukturach NATO i UE, ale nawet w naszych dowództwach. Już brakuje nam oficerów profesjonalnie przygotowanych do pełnienia kluczowych funkcji – pułkowników, podpułkowników, majorów, kapitanów; doświadczonych i przygotowanych merytorycznie. Luki po oficerach, którzy odeszli w ostatnich miesiącach, nie wypełnimy przez najbliższe 3–4 lata. A to jest prosta droga do utraty militarnej wiarygodności. Przez takie ruchy stajemy się słabym partnerem.
Reklama
M ON rezygnację z polskich ambicji w ramach Eurokorpusu tłumaczy m.in. „wzmacnianiem flanki wschodniej NATO”. Tylko gdzie to wzmacnianie jest? Ma nim być przesunięcie jednego batalionu pancernego do Wesołej? Czy MON powołał choćby dowództwo na wschodzie?
C i, którzy dokonują tak głębokich zmian w armii, wiedzą o tym, że Rosja dziś nam nie zagraża. Moskwa nie zaatakuje NATO. Dlatego, mając tę świadomość, politycy dopuszczają do takiego drenażu kadry oficerskiej. Ale jednocześnie straszą nas wojną – żeby przekonać podatnika, że pieniądze wydawane na armię to uzasadnione wydatki. Problem w tym, że nie jesteśmy wcale tak bezpieczni, jak politycy chcieliby myśleć. Bylibyśmy bezpieczni, mając silną armię. Nie możemy tracić z oczu, że do konfliktu zbrojnego wystarczy czasem głupstwo. Politycy, osłabiając system bezpieczeństwa, zdają się o tym zapominać. Podejmując takie działania, mają przecież świadomość, że stopniowo schodzimy do roli państwa podrzędnego. I w razie konfliktu nikt nam nie pomoże, żadna Grupa Wyszehradzka. Bo sami deprecjonujemy własne państwo i własne siły zbrojne.
R ównież w sferze komunikacji ze społeczeństwem w Ministerstwie Obrony Narodowej mamy do czynienia z prawdziwą katastrofą, skoro Polacy dowiedzieli się o decyzji dotyczącej naszaj roli w Eurokorpusie od rzecznika tej struktury poprzez zagraniczne media. O pozycji naszego kraju na kontynencie dowiadu jemy się więc z zewnątrz. A w MON – kogo nie zapytać, mówi o czym innym. Osoby z resortu odpowiedzialne za komunikację społeczną powinny ponieść konsekwencje takich zaniedbań, bo prowadzą one de facto do ośmieszania Polski na arenie międzynarodowej.
Jutro z ministrem Antonim Macierewiczem ma się spotkać zwierzchnik sił zbrojnych prezydent Andrzej Duda. Wypada przypomnieć, że przyjmując ten urząd, składał on przysięgę na konstytucję – że będzie niezłomnie strzegł bezpieczeństwa państwa. Dziś jest jedynym, który może to zrobić. Ma ku temu władzę i narzędzia. Wierzę, że wykorzysta je i podejmie stosowne decyzje. Wiem, że Polacy też w to jeszcze wierzą. W prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego zasiadają ludzie, którzy mogą i potrafią działać. Są znani z imienia i nazwiska. Odpowiadają za powodzenie misji, której się podjęli – misji dbania o bezpieczeństwo państwa; niech zaczną ją realizować, zamiast siedzieć za biurkami. W armii nie powinno się dziać nic bez zgody prezydenta. Pora, by zaczął on rozliczać ministra obrony za to, co robi w swoim resorcie. Sprawa Eurokorpusu jest sprawą wszystkich opcji politycznych, a nie wewnętrznym zagadnieniem MON. Dlatego prezydent powinien zwołać Radę Bezpieczeństwa Narodowego. Tu nie ma politycznych frakcji i barw. Chodzi o bezpieczeństwo wszystkich – z prawa i z lewa. ⒸⓅ

>>> Czytaj też: Polska redukuje zaangażowanie w Eurokorpusie. Czym jest ta formacja?