Długa recesja w Rosji właśnie się oficjalnie zakończyła: w IV kw. 2016 roku gospodarka kraju wzrosła o 0,3 proc. i wydaje się, że wzrost będzie kontynuowany. Co więcej, nastroje konsumenckie są lepsze po raz pierwszy od 2014 roku. Dane te sprawiają, że Władimir Putin może odzyskać nieco gospodarczego optymizmu. Tak się jednak nie stało, a uwagę Kremla w większym stopniu przykuły niedawne demonstracje.

Antykorupcyjne protesty, które przetoczyły się przez kraj, nie były imponujące, jeśli chodzi o liczbę uczestników. Oznacza to, że nie były też szczególnie niebezpieczne dla Kremla. Niemniej Putin traktuje je bardzo poważnie. W ubiegłym tygodniu rosyjski prezydent w taki sposób skomentował bieżące wydarzenia:

“To niewłaściwe, gdy siły polityczne używają protestów do własnej promocji, a nie do poprawy sytuacji w kraju. To narzędzie arabskiej wiosny: wiemy dobrze, dokąd może to prowadzić. Protesty były także pretekstem do zamachu stanu na Ukrainie, który pogrążył kraj w chaosie”.

Porównania te wydają się alarmistyczne dla kogoś tak wrażliwego na punkcie wzmacniania swoich wrogów, jak Putin. Taka wypowiedź jednak to prezent dla jego politycznych wrogów, którzy jeszcze bardziej poczuli wiatr w skrzydłach. „Polityczna sytuacja w Rosji zmieniła się radykalnie” – napisał były szachowy mistrz świata Garii Kasparow. Co prawda Kasparow nie jest fanem Aleksieja Nawalnego, który do protestów nawoływał, ale w znacznie większym stopniu nie jest też fanem Putina.

Reklama

„Nieważne, co uważa Nawalny i jego zwolennicy, ale ich działania wywołały poważną destabilizację w rządzie i kładą grunt pod sytuację rewolucyjną” – twierdzi szachista.

Były oligarcha Michaił Chorodkowski, który jest dziś w Rosji persona non grata i który finansuje protesty, również czuje się pobudzony przez ostatnie wydarzenia i wzywa do dalszych demonstracji. Według różnych źródeł w Rosji coraz głośniejsze są ruchy protestu rolników na południu kraju. Z kolei w Petersburgu wiele Rosjan wyraża niezadowolenie z planów miasta, aby przekazać w ręce Kościoła Prawosławnego Sobór św. Izaaka, który dziś funkcjonuje jako muzeum.

Aleksiej Nawalny, którego aresztowano w zw. nawoływaniem do protestów, prawdopodobnie będzie chciał wykorzystać ten fakt do budowy swojej politycznej pozycji w kraju.

Wcześniej wielu obserwatorów oczekiwało, że Rosjanie wyjdą na ulice w 2015 roku, po tym, jak gwałtowanie spadły ceny ropy naftowej, a Rosja zerwała z Zachodem po aneksji Krymu. Rosjanie jednak przeczekali najgorszy dla nich czas. Władimir Putin obiecał im wówczas polepszenie sytuacji w ciągu dwóch lat i wzmocnienie pozycji Rosji na arenie międzynarodowej.

Putin dotrzymał gospodarczych obietnic, przynajmniej powierzchownie. Kraj wyszedł z recesji. Rosyjski bank centralny przewiduje, że w pierwszym kwartale 2017 roku gospodarka urośnie o 0,4 do 07 proc. Analitycy Bloomberga spodziewają się wzrostu o 1,2 proc. w 2017 roku, rosyjski bank centralny idzie jeszcze dalej i mówi o wzroście rzędu 1,5 proc. – jeśli ceny ropy nie zaczną znów spadać. Niższa konsumpcja wewnętrzna, która w dużej mierze przyczyniła się do recesji z lat 2015 i 2016, wciąż spada, ale nie tak szybko, jak wcześniej. Dlaczego zatem Rosjanie akurat teraz są niespokojni?

Przeprowadzony w marcu przez Centrum Lewady sondaż może dostarczyć nam pewnej odpowiedzi. Tuż po aneksji Krymu przez Rosję większa niż zazwyczaj część Rosjan uważała, że rząd potrzebował w tamtym czasie wsparcia w trudniej sytuacji. Efekt ten wyczerpał się, a Rosjanie są przekonani, że Kreml nie robi dla nich wystarczająco dużo. Geopolityczne zwycięstwa Rosji, takie jak np. to w Syrii, nie przełożyły się na poprawę sytuacji zwykłych Rosjan. Gospodarka wciąż znajduje się w stagnacji, a w kraju szerzy się korupcja.

Aby okiełznać niezadowolenie Rosjan, Putin musi przedstawić obywatelom atrakcyjną wizję przyszłości. Tymczasem Kreml nie potrafi wyjaśnić, dokąd chce zaprowadzić kraj. Co więcej, pewne sygnały wskazują, że Rosja dochodzi do ściany.

W dokumencie strategicznym z jesieni ubiegłego roku państwowa agencja, zajmująca się administracją surowców mineralnych w Rosji, ostrzegała, że wydobycie ropy po 2020 roku zacznie spadać (sprzedaż surowców odpowiada za większość wpływów do budżetu). Nie stanie się tak, gdy rosyjskie firmy zacną korzystać z trudniej dostępnych zasobów, ale do tego z kolei potrzeba inwestycji, zaawansowanych technologii i wyższych cen ropy naftowej.

Niektórzy eksperci są jeszcze bardziej pesymistyczni. Michaił Krutikin z RusEnergy przewiduje, że po 2022 wydobycie ropy będzie spadać o 10 proc. rocznie, a w 2035 roku kraj będzie w stanie produkować ropę tylko na swój własny użytek. Andriej Moczan, który jest szefem programu gospodarczego Carnegie Endowment w Moskwie, dodaje, że za 10 lat kraj stanie w obliczu dezintegracji ze względu na spadające zyski ze sprzedaży surowców energetycznych.

Ponure prognozy rozeszły się szerokim echem w mediach społecznościowych – pomimo, że rząd zaprzeczał, jakby zasoby ropy miały ulec wyczerpaniu. Rosjanie, szczególnie młodsze pokolenie, zaczyna zadawać coraz więcej pytań. Ostatnie dane pokazują, że zaskakująco mała liczba Rosjan w wieku 18-24 lata (w przeciwieństwie do innych grup wiekowych), nie chce pracować w sektorze publicznym w czasie rządów Putina.

Rosyjski prezydent w przyszłym roku musi zmierzyć się z wyborami. Oczywiście Kreml zrobi wszystko co w jego mocy, aby umożliwić ponowne zwycięstwo Putina.

Niemniej prezydent Rosji będzie musiał opracować nową strategię komunikacyjną, w której da obywatelom nadzieję. W przeciwnym razie będzie musiał grać na poczuciu zagrożenia u wielu zwykłych Rosjan. Niedawne zamachy w metrze w Petersburgu pokazują, że jest to możliwe. Ale poleganie na tego typu wydarzeniach, aby osiągnąć sukces w wyborach, wydaje się zbyt cyniczne nawet dla samego Putina.