Zanim Józef Piłsudski zaczął być ważnym politykiem, był już człowiekiem ponad pięćdziesięcioletnim. Zdążył zaliczyć więzienie, konspirację, rozłamy partyjne, zdrady, opuszczenie. Brzmi to romantycznie i frapująco, ale tak naprawdę jakże żmudne i przykre musiało być życie partyjnego działacza, nielegalnika, jak mówiło się w carskiej Rosji. Wielodniowe bezczynne oczekiwanie na farbę drukarską, pieniądze, informacje, intrygi. I to wiercące w mózgu pytanie, komu można ufać...
I doszedł do wniosku, że prawie nikomu. Większość Polaków nie ufała też Piłsudskiemu. Na przełomie XIX w. i XX w. jego aktywność stanowiła dysonans na tle postawy ogółu rodaków, którzy zadowalali się małą stabilizacją. Na idei czynu oparta była działalność Piłsudskiego, na idei samoograniczania opierała się filozofia lwiej części jego rodaków.
Niestety, Jarosław Kaczyński bardzo dobrze zna życiorys Marszałka. Niestety – bo morał tej opowieści nie jest wesoły. Piłsudski zraził się do inteligentnych, do samodzielnych i do mędrkujących. Kiedy wreszcie stanął na czele państwa, rządził kapryśnie, bezceremonialnie, dawkując demokrację. Za ewentualne niepowodzenia winni byli podwładni. Myślących inaczej nie określał mianem gorszego sortu, bo nie miał skłonności do tak lekkich określeń, tylko do cięższych. Bałaganiarsko zarządzana Rzeczpospolita była przeżarta prywatą, narodową demagogią i hipokryzją. I co? I na koniec uznany został przez miliony Polaków za bohatera godnego naśladowania, a przez historyków za lepszego niż antypiłsudczykowska opozycja.