Rosnące różnice między miastami a obszarami wiejskimi kształtują wszędzie politykę. Od Brexitu aż do zwycięstwa Donalda Trumpa. W niedzielę prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan otrzymał mandat do samodzielnego rządzenia od większej części kraju, ale nie z dużych miast.

Stambuł, Ankara i Izmir są odpowiedzialne za około 46 procent produkcji gospodarczej Turcji, ale mają tylko 23 proc. ludności. Te trzy miasta sprzeciwiły się nadaniu Ergodanowi nadzwyczajnej władzy, dzięki której Turcja stała się republiką prezydencką. Podobnie jak prezydent USA, teraz Erdogan będzie miał decydujący wpływ na nominacje urzędników w kraju.

Bezsilny gniew na głosujących na prowincjach znany jest już z ostatnich wyborów prezydenckich w USA. Wielkie miasta nie poparły Trumpa i po ogłoszeniu wyników, wielu mieszkańców wyszło protestować na ulicach. Podobnie uczynili parę dni temu mieszkańcy Stambułu, Izmiru i Ankary. Taka sama historia zaczęła się rozwijać w Warszawie, która głosowała przeciwko PiS-owi i w Londynie, który nie popiera Brexitu.

Jeśli Marine Le Pen przegra nadchodzące wybory we Francji, to pokonają ją duże miasta. Podobna sytuacja miała miejsce w wyborach prezydenckich w Austrii i ostatnich wyborach do holenderskiego parlamentu. Kandydaci bardziej liberalni pokonali nacjonalistów, których popierała prowincja.

Nawet w krajach o reżimach autorytarnych duże miasta wyrażają swoje niezadowolenia z ich rządów. Moskwa konsekwentnie notuje najniższe poparcie dla Putina w całej Rosji. Podobnie Partia Fidesz Orbana, która wygrała wybory w 2014 roku, w Budapeszcie miała słabe poparcie.

Reklama

Podział w preferencjach wyborczych w miastach i na wsi często jest przypisany globalizacji. Mieszkańcy tych pierwszych są traktowani jako zwycięzcy, a ci drudzy jako przegrani. To duże uproszczenie. Erdogan, były burmistrz Stambułu, nigdy nie przegrał tam wyborów, ale to miasto było przeciwne zmianom w konstytucji. Zwolennicy Brexitu nie są przeciwni globalizacji ani wolnemu handlowi. Nie byliby tak zachwyceni przykładem Singapuru. Putin, Orban i Kaczyński również nie są izolacjonistami. Różnica między miastami a resztą kraju to nie tylko globalizacja i podział łupów z nią związanych. Chodzi o różne rodzaje tożsamości, które coraz trudniej pogodzić w ramach jednej polityki.

Jednym z nich jest tradycyjny patriotyzm narodowościowy. W każdym kraju istnieje język polityczny, a ci politycy, którzy mówią o tym bardziej przekonująco, wygrają głosy na wsi, czy to w USA, czy w Turcji. Jest to język siły wojskowej, przynależności do tradycji, odwołujący się do tęsknoty za przeszłością złotego wieku.

Coraz więcej osób jest mocno związana z tożsamością miasta, ale ma to pewien związek z globalizacją czy kosmopolityzmem. Daniel Bell, socjolog z Harwardu i Avner de-Shalit, filozof z Uniwersytetu w Jerozolimie, są autorami książki o tożsamości miast i nazwali to zjawisko „obywatelstwem miasta”. Sugerują, że miasta stały się mechanizmem za pomocą którego ludzie sprzeczają się globalizacji i tendencjom spłaszczania kulturowego. Wiele miast inwestuje wiele środków w ochronę własnej unikalności.

Jestem bardziej moskwianinem niż Rosjaninem, gdy mieszkam w Berlinie czuję się bardziej berlińczykiem niż Niemcem. Wielu mieszkańców Nowego Jorku uważa się za nowojorczyków, a dopiero później za Amerykanów. Stąd też tak stanowcza postawa wobec polityki Donalda Trumpa.

Stambuł jest starożytną metropolią, w której lokalna tożsamość jest często silniejsza niż krajowa. To kosmopolityczne miasto z odrębną duszą, na której kształt wpłynęło tysiące lat historii. Ta dusza miejska wymaga bardziej zdecentralizowanego i chaotycznego systemu zarządzania niż ten, który zaproponował Erdogan podczas referendum. Wielu mieszkańców Stambułu, którzy popierali Erdogana w poprzednich wyborach, zmieniło zdanie kilka dni temu.

"Obywatelstwo miasta" nie ma określonego języka politycznego, z wyjątkiem liberalizmu.

Kandydat podkreślający otwartość, tolerancję, zazwyczaj ma szansę na lepszy wynik w wielkich miastach. Ścisłe zasady religijne i lokalne tradycje stoją w sprzeczności z tyglem kulturowym jaki spotykamy w metropoliach. Poza tym konkurencja z milionami innych osób które mieszkają w najbliższych dzielnicach sprawia, że mieszkańcy dużych miast mogą kwestionować autorytety i tradycję.

Problemem z mieszkańcami dużych miast jest taki, że wiele systemów wyborczych jest nastawionych przeciwko nim. Żywym przykładem jest amerykańskie kolegium wyborcze, które nadaje nieproporcjonalny głos małym stanom. A politycy, którzy wygrają na wsi, starają się wzmocnić swoją przewagę geograficzną. Teraz PiS w Polsce stara się rozszerzyć granice Warszawy na okoliczne 32 gminy, aby przejąć władzę w stolicy. Erdogan był wielokrotnie oskarżany o manipulacje okręgami wyborczymi, tak aby zachować władzę.

Urbanizacja jest niezaprzeczalną tendencją na całym świecie. Ludność wiejska przestaje rosnąć. ONZ przewiduje, że liczba mieszkańców miast na całym świecie wzrośnie o 1,5 mld w ciągu następnych 15 lat. W 1950 roku ludność miejsca w Turcji liczyła około 25 proc. teraz sięga już 75 proc. Im większe miasto, tym mniejszy apetyt na wiejską różnorodność i rządy silnej ręki.

Utrata poparcia w największych miastach jest oznaką, że istnieje granica projektu autorytaryzmu dla Erdogana. Musi on uważać, aby kroczenie do coraz większej kontroli państwa przez prezydenta nie wywołało zamieszek. Musi uspokoić kraj po kontrowersyjnym referendum. Ignorowanie woli miast oznacza płyniecie przeciwko fali demograficznej. To byłaby krótkotrwała strategia pozwalająca na kilka lat dominacji, ale ostatecznie doprowadziłaby do gwałtownych zmian.