W relacjach z Zachodem Turcja pozostanie na konfrontacyjnych pozycjach. Konsolidacja władzy przez prezydenta wypływa m.in. z jego antyzachodniej retoryki – w wymiarze wewnętrznym jest on od niej wręcz uzależniony. Wobec sukcesu w referendum powinna ona zostać utrzymana. Jednocześnie jednak Ankara pozostaje uzależniona od współpracy ze światem euroatlantyckim w kwestiach gospodarczych oraz obronności.

16 kwietnia w Turcji odbyło się referendum w sprawie przeprowadzenia reformy konstytucyjnej, która przekształci system polityczny z parlamentarnego w prezydencki. Po przeliczeniu głosów ze wszystkich lokali wyborczych Najwyższa Rada Wyborcza (YSK) ogłosiła, że 51,4% głosujących opowiedziało się za zmianą systemu. Frekwencja wyniosła 85%. Opozycja zakwestionowała wynik referendum, wskazując, że nawet 1,5 mln kart do głosowania nie miało oficjalnej pieczęci, a YSK jeszcze w trakcie głosowania uznała je za ważne (różnica w głosach „za” i „przeciw” wyniosła około 1,2 mln). Misja OBWE niejednoznacznie skomentowała przebieg głosowania, twierdząc, że proces przebiegł zasadniczo demokratycznie, wskazując jednocześnie na dalece niedemokratyczny charakter kampanii referendalnej, w której faworyzowana była strona popierająca zmiany. Odniesiono się również do działań YSK podejmowanych jeszcze w trakcie głosowania jako niezgodnych z prawem.

Planowana reforma konstytucji Republiki Tureckiej zakłada wprowadzenie 18 poprawek. W ich wyniku prezydent ma stać na czele rządu, a wraz z tym otrzymać uprawnienia wykonawcze (z prawem do wydawania dekretów o mocy ustawy w nieregulowanych przez istniejące prawo kwestiach). Zlikwidowany ma zostać urząd premiera, zaś wybory parlamentarne i prezydenckie odbywać się będą tego samego dnia (kadencja parlamentu wydłużona zostanie z 4 do 5 lat). Istotną zmianą jest także zredukowanie liczby członków Najwyższej Rady Sędziów i Prokuratorów (będącej głównym ciałem zarządzającym tureckim wymiarem sprawiedliwości) z 22 do 13 członków, spośród których 4 ma mianować głowa państwa, 2 – podległe prezydentowi Ministerstwo Sprawiedliwości, a pozostałych – parlament. W praktyce daje to prezydentowi kontrolę nad sądownictwem. Nowy system ma wejść w życie w 2019 roku, wraz z upłynięciem obecnej kadencji prezydenta Recepa Tayyipa Erdoğana (o ile do tego czasu nie zostanie rozwiązany parlament).

>>> Czytaj też: Główne frakcje w PE apelują o zawieszenie rozmów akcesyjnych z Turcją po referendum

Wynik referendum oznacza początek fundamentalnych zmian w funkcjonowaniu państwa tureckiego. Jest to moment przełomowy w staraniach prezydenta Erdoğana i rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) o przekształcenie systemu politycznego i zalegalizowanie władzy głowy państwa. Obecnie prezydent formalnie pełni funkcje reprezentacyjne, w praktyce podlega mu rządząca od 2002 roku partia oraz rząd. Przez cały okres sprawowania władzy przez AKP zarówno państwo, jak i społeczeństwo tureckie przeszły gruntowną przebudowę polegającą na wymianie elit politycznych, urzędniczych, opiniotwórczych oraz ekonomicznych, które zastąpiły stary establishment kemalistowskiej – jest to efekt gruntownych przemian w skali całego społeczeństwa. Zmiana systemu na prezydencki oznacza konsolidację osobistej władzy Erdoğana i symboliczne przypieczętowanie trwających pod rządami jego obozu rewolucyjnych przemian. Jednocześnie oznacza ona początek realnej budowy nowej i „autorskiej” Turcji, opartej na konserwatywnej i religijnej części społeczeństwa, stanowiącej zaplecze obecnych władz.

Reklama

Postępująca konsolidacja władzy w rękach Erdogana napotyka ostry opór niemal połowy społeczeństwa. Należy zaliczyć do niej zarówno dawne elity, jak i liberałów oraz lewicę, a także część nacjonalistów oraz kurdyjskich sympatyków Demokratycznej Partii Ludów (HDP). Opozycja parlamentarna podważyła wynik referendum – jest to nowość w historii Republiki Tureckiej; po raz ostatni fałszerstwa na wielką skalę odnotowano w 1946 roku. Przywódcy ugrupowań opozycyjnych nie wzywali jednak do masowych protestów. Te odbywają się spontanicznie w większych ośrodkach miejskich. Może to prowadzić do konsolidacji przeciwników władz. Nieznaczna porażka odbierana jest jako ich sukces, osiągnięty pomimo poważnej dysproporcji w dostępie do kanałów komunikacji, licznych utrudnień w organizowaniu wieców itd. Z drugiej strony, ponieważ obóz ten jest mocno zróżnicowany i pozbawiony silnego przywództwa, jego ewentualna konsolidacja byłaby krótkotrwała i sprowadziłaby się najprawdopodobniej do społecznej rewolty podobnej do protestów w parku Gezi w 2013 roku. Wówczas zaangażowały one ponad milion osób w całym kraju i znacząco wpłynęły na zewnętrzny wizerunek Turcji. Nie doprowadziły jednak do żadnej demokratycznej zmiany, a przeciwnie – wzmocniły autorytarny kurs władz. W obecnej sytuacji podobna rewolta mogłaby zostać brutalnie stłumiona przez siły rządowe, działające w warunkach stanu wyjątkowego (przedłużonego bezpośrednio po referendum o kolejne trzy miesiące), przekonane o silnym społecznym mandacie. Nie można byłoby również wykluczyć masowej mobilizacji zwolenników rządu. Bez względu na rozwój sytuacji społeczne protesty nie mają potencjału obalenia władz, a ewentualne wyłonienie się nowego gracza, np. armii, znacząco zaogniłoby sytuację.

Wbrew lansowanym przez stronę rządową podczas kampanii hasłom nie należy oczekiwać, że ewentualne umocnienie ośrodka władzy przyniesie Turcji stabilizację. Kraj zmaga się z terroryzmem zarówno islamistycznej, jak i skrajnie lewicowej proweniencji (Partia Pracujących Kurdystanu – PKK). Ponadto społeczeństwo jest ostro spolaryzowane zarówno wzdłuż tradycyjnych linii podziału (etnicznych, konfesyjnych i stosunku do roli islamu w państwie), jak i osoby Erdoğana. Jakkolwiek na końcowym etapie kampanii rządzący czynili ukłony w kierunku mniejszości kurdyjskiej i alewitów (mniejszości tradycyjnie popierającej lewicę), to z drugiej strony świadomie odwoływali się do haseł zaostrzających podziały, zrównując przeciwników systemu prezydenckiego z PKK, ruchem Fethullaha Gulena obwinianym o organizację nieudanego puczu z ub. r. oraz z Państwem Islamskim. Ponieważ państwo tureckie jest w stanie ciągłej i dynamicznej przebudowy, ten konfrontacyjny kurs powinien zostać utrzymany, w związku z czym wewnętrzne napięcia będą ulegały zaostrzeniu. Jednocześnie stabilizacji nie gwarantowałoby ani ewentualne anulowanie wyników referendum, ani obecnie mało realne, przejęcie władzy przez jakąkolwiek siłę opozycyjną w państwie.
Prezydent i jego otoczenie przedstawiają referendum jako zwycięstwo demokracji. Republikański system i stale podkreślana przez władze jako fundamentalna zasada suwerenności narodu uznawane są za źródło legitymizacji. Pozostają również niezbędne do utrzymania demokratycznego sztafażu. Jednocześnie w Turcji panuje silny antyliberalny klimat, który negatywnie odbija się na poszanowaniu wolności mediów, zgromadzeń i ochronie praw mniejszości. W obecnej sytuacji należy spodziewać się utrzymania takich tendencji, czego przejawem jest podnoszenie przez Erdoğana kwestii przywrócenia kary śmierci. Opozycja pozostaje słaba i podzielona – w obozie przeciwników prezydenta znajdują się zarówno kemaliści, jak i zwolennicy lewicowego ruchu kurdyjskiego oraz część nacjonalistów. W takim układzie w możliwej do przewidzenia przyszłości nie widać możliwości zmian, a system może nadal ewoluować w kierunku demokracji fasadowej na skutek braku systemowych mechanizmów kontroli (checks and balances).


W relacjach z Zachodem Turcja pozostanie na konfrontacyjnych pozycjach. Konsolidacja władzy przez prezydenta wypływa m.in. z jego antyzachodniej retoryki – w wymiarze wewnętrznym jest on od niej wręcz uzależniony. Wobec sukcesu w referendum powinna ona zostać utrzymana. Jednocześnie jednak Ankara pozostaje uzależniona od współpracy ze światem euroatlantyckim w kwestiach gospodarczych oraz obronności. W obecnej sytuacji Turcji nie stać na pełne zerwanie z Zachodem – skutkowałoby to pogorszeniem się sytuacji ekonomicznej kraju, a w kwestiach obronności narażeniem się na wrogie działania innych graczy, takich jak Rosja i Iran. W związku z tym, w najbliższym czasie należy spodziewać się kontynuacji obecnej tendencji w relacjach Turcja–Zachód, w ramach której władze tureckie odwołują się do bardzo ostrej retoryki przy jednoczesnej kontynuacji współpracy w konkretnych kwestiach. Jednocześnie od dłuższego czasu na Zachodzie utrzymują się silne nastroje antytureckie, które udzielają się elitom poszczególnych państw. Napięcia są zatem nieuchronne i będą one destrukcyjnie wpływały zarówno na Turcję, jak i Europę. Jakkolwiek relacje ekonomiczne zmuszają Ankarę do poszukiwania modus vivendi w stosunkach z Brukselą, to wobec obiektywnych wyzwań (konflikty wewnętrzne oraz wojna w Syrii i Iraku wpływająca bezpośrednio na sytuację w Turcji) mogą one zostać wystawione na poważną próbę.

>>> Polecamy: Niemieckie media o referendum: Turcja traci szansę na wejście do UE

Autor: Mateusz Chudziak