Polska jest w międzynarodowym łańcuchu dostaw, ze znacznym udziałem niemieckiej gospodarki, czwartej potęgi ekonomicznej świata i drugiej w obszarze eksportu. To nie powinna być dla Polski obelga, tylko stwierdzenie faktu - mówi w wywiadzie Jan Krzysztof Bielecki, prezes Rady Ministrów w 1991 roku i szef Rady Gospodarczej przy Premierze w latach 2010-2014.

Dobra zmiana w gospodarce. Rewolucyjne nowe podejście do polityki gospodarczej. Słyszę te polityczne hasła i wydaje mi się, że kryje się za nimi fałsz – mam wrażenie, że tak naprawdę mamy do czynienia z kolejnym etapem ewolucyjnych zmian w polskiej polityce gospodarczej, a obecna ekipa jest w dużym stopniu kontynuacją pomysłów i trendów, które występowały już wcześniej. A jak Pan sądzi?

Bez wątpienia polska transformacja jest dużym sukcesem – łatwo to udowodnić dowolnym raportem Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju i wszelkimi ogólnie dostępnymi wskaźnikami rozwoju gospodarczego i społecznego. Polska zbliżyła się do wysokorozwiniętych państw Zachodu, choć oczywiście to „doganianie” ciągle trwa. Na różnych etapach cel główny i instrumenty polityki gospodarczej są oczywiście modyfikowane zgodnie z politycznymi preferencjami poszczególnych rządów. Pracując w EBOiR odwiedziłem wszystkie kraje Europy Środkowej i Wschodniej co najmniej dwukrotnie i widziałem, że strategie i narzędzia transformacyjne były różne w zależności od poziomu rozwoju danego państwa. Fundamenty jednak były wszędzie takie same – społeczna gospodarka rynkowa, demokracja parlamentarna i rządy prawa. Różnie to ewoluowało w różnych krajach, ale uważam, że największe sukcesy osiągnęły te kraje, które trzymały się tych filarów i standardów, jakie z nich wynikają. Czyli na przykład, wszyscy dziś wiedzą, że trzeba pilnować zdrowego sektora finansowego i sprawnych instytucji. Trzeba pamiętać, że edukacja jest podstawą długoterminowego rozwoju i dbać o jej poziom. Należy wspierać rozwój małych i średnich firm w ramach demokratyzacji życia gospodarczego i nie pozwalać na narastanie nierówności społecznych. Do tego dochodzi przejrzystość działania władzy, przestrzeganie reguł państwa prawa i poszanowanie swobód obywatelskich. Wszystkie czynniki, które wymieniłem nie są żadną nową teorią. Po 27 latach widać je w wielu międzynarodowych badaniach. Możemy mówić, że to taki swoisty „elementarz” dla państwa przechodzącego transformację. Bez tych reguł nie można mówić o gospodarce rynkowej.

Jak ten proces wyglądał w Polsce?

Proporcjonalnie do rozwoju kraju następował coraz wyższy poziom przetworzenia dóbr i usług, które dają większą wartość dodaną. Cały czas się tego uczymy właśnie dzięki stworzeniu odpowiednich ram ogólnych i instytucji opartych o fundamentalne zasady obowiązujące w krajach wysokorozwiniętych. Pierwsza dekada transformacji to właśnie budowanie instytucji i pierwszych przewag konkurencyjnych odradzającej się gospodarki.

Reklama

Zaczynaliśmy od niskokwalifikowanej pracy u zachodnich inwestorów – np. w przemyśle lekkim. Od prostego szycia doszliśmy do odwrócenia modelu, własnych projektów itd. Dziś tego typu firmy z polskim kapitałem właściwie nie szyją, tylko same zlecają tę pracę komuś innemu. Podobnie w przemyśle meblarskim. Kiedyś wycinano kawałek lasu, z desek robiono palety i sprzedawano je za granicę. Teraz robimy meble nieodstające w żaden sposób od światowych standardów i jesteśmy w tym sektorze potęgą eksportową. Podobnie jest z funkcjonowaniem sądów gospodarczych – w ciągu 25 lat nastąpił tu gigantyczny postęp. Dziś, kiedy nasza transformacja jest już na zaawansowanym etapie, dylemat i dyskusja często dotyczy tego, czy bardziej konieczne są wielkie reformy, czy codzienne zarządzanie zmianą. Nie jestem zwolennikiem wielkich reform, gdyż często ich założenia i szczytne cele rozmijają się ze skutkami. Dlatego wiele z nich jest z czasem odwracanych i nie pozostaje po nich zbyt dużo. Trwałe okazują się być te fundamenty, które przytoczyłem na początku. Powinniśmy korzystać z ogólnie przyjętych na świecie rozwiązań. Nie ma sensu na nowo wymyślać koła. Ono już jest, wystarczy tylko je dostosować do naszej specyfiki kulturowej i możliwości kapitałowych. No i wprowadzać nowe rozwiązania stopniowo, dając gospodarce i ludziom możliwość dostosowania, a rządzącym weryfikację skuteczności.

>>> Czytaj też: Ile może zyskać budżet dzięki uszczelnieniu VAT? Morawiecki: W tym roku 15-20 mld zł

Czy jesteśmy w stanie działać bez instytucji koordynujących rynek? Może banki powinny to robić?

Z doświadczeń krajów wysokorozwiniętych wynika, że bez instytucji nadzorujących prawidłowe działanie rynku i zdolnych w razie potrzeby interweniować nie da się osiągnąć wysokiego poziomu dobrobytu. Te instytucje i regulacje muszą ewoluować z rynkiem i chronić konkurencyjność całej gospodarki. Zarządzanie zmianą można nazwać zarządzaniem naszym miejscem w wyścigu, czyli adaptacją do otaczającego świata i konkurencji rynkowej. Czasem potrzebne są do tego klasyczne działania makroekonomiczne czy regulacyjne, innym razem państwo sięga po bardziej niekonwencjonalne metody. Polska jest ewenementem w zakresie nieprzerwanego rozwoju gospodarczego, gdyż wszystkie zmieniające się ekipy rządzące stały na straży pewnych priorytetów. Łatwo sprawdzić czy się ich faktycznie broni. Wystarczy spojrzeć na inflację, która zawsze rośnie przy nierównowadze wewnętrznej i bilans szeroko pojętych przepływów kapitałowych i handlowych, które pokazuje ewentualne nierównowagi zewnętrzne. Na całym świecie jest jedna prawidłowość – aby inwestować i budować dobrobyt, trzeba mieć oszczędności. Jeśli ich nie ma, to trzeba importować kapitał. Jak nie ma stabilności, przyciąganie kapitału staje się trudniejsze. Nic innego nie da się wymyślić.

Nie wierzy pan w „gospodarkę na sterydach”?

Uważam, że polski przykład przechodzenia przez kryzys finansowy polegał właśnie na udanej ingerencji w gospodarkę. W 2006 roku nikt nie przewidywał kryzysu, sytuacja gospodarcza była bardzo dobra, więc rząd zwiększył deficyty. Obniżono podatki i składki licząc na wzrost przychodów w przyszłości. Z teoretycznego punktu widzenia był to błąd, bo skoro gospodarka i tak była rozpędzona, to nie powinno się jej dodatkowo stymulować – lepiej zostawić te narzędzia na czas dekoniunktury. Okazało się to jednak pozytywne, bo kiedy przyszedł kryzys to w Polsce byliśmy na etapie ekspansji fiskalnej, która podtrzymała konsumpcję i wzrost. Potem w czasie kryzysu, kiedy wiele krajów unijnych próbowało z niego wyjść przez politykę oszczędności, my dalej inwestowaliśmy środki własne i unijne w infrastrukturę, kosztem chwilowo większego deficytu. Kiedy przyszedł czas, żeby go ograniczyć, z pomocą przyszli nasi partnerzy w UE, którzy też wreszcie zaczęli pompować pieniądze w swoje gospodarki, a to pomogło naszemu eksportowi.

Tak więc, Polska w czasie kryzysu postępowała zupełnie odwrotnie od podręcznika. Okazało się to trafne, choć nie było zależne tylko od nas. Nasza gospodarka wyszła z kryzysu zrównoważona, choć z koniecznością skorygowania długu publicznego, który częściowo narósł także z powodu wcześniejszych decyzji o obniżeniu podatków i przekierowania części składek emerytalnych do OFE. Stąd zmiany w OFE, które spełniły rolę poduszki bezpieczeństwa na trudne czasy kryzysu. Dzięki temu wciąż się rozwijamy. Znacząco poprawiły się nasze parametry bezpieczeństwa fiskalnego i zarządzanie płynnością budżetu. Znowu jednak zauważmy, że przez cały ten czas trzymaliśmy się wcześniej wyznaczonych fundamentów. Błędem byłoby sądzić, że dysponujemy obecnie narzędziami, które same z siebie mogą wygenerować jakiś wielki wzrost. Nawet Chiny nie uprawiają żadnej magii – mają po prostu stopę inwestycji na poziomie 44 proc. W Chinach sektor bankowy należy do państwa i samorządów. Instytucje te często nie trafiają z inwestycjami, bo nie myślą rynkowo i działają sprzecznie z rachunkiem ekonomicznym.

W Polsce po przejęciu Pekao udział państwa w sektorze bankowym znacznie wzrósł. Czy jest to zagrożeniem dla mechanizmów rynkowych?

Chińczycy działają w systemie niedemokratycznym i nie do końca rynkowym, co znacznie ułatwia szybkie podejmowanie decyzji politycznych, ale niesie zwiększone ryzyko złej alokacji kapitału. W Polsce od restrukturyzacji banków w latach 90-tych nie ma problemów z alokacją kapitału przez system bankowy. EBOR uważa, że polski sektor finansowy może być przykładem dla innych państw transformacji. Wynika to z faktu, że siłą postępu była przede wszystkim konkurencja. Jeśli wejście państwa na dany rynek zagraża konkurencji, to w dłuższym horyzoncie może to negatywnie odbić się na gospodarce. Czyli to mniej kwestia własności, a bardziej tego, czy nie ma zakłóceń konkurencji.

>>> Czytaj też: Morawiecki: Kondycja budżetu jest tak dobra, że nie potrzebujemy dywidendy PKO BP

Jak zbudować wielkich narodowych czempionów gospodarczych przy zachowaniu ich racjonalności rynkowej?

Wszystkie instytucje państwowe muszą działać tak, aby wspomagać prywatną i rodzimą inicjatywę. Im więcej rozmawiam ze specjalistami od high-tech, tym bardziej uważam, że państwo nie tylko może, lecz nawet powinno być partnerem dla rozwoju tego typu firm. Dla wielu ortodoksyjnych liberalnych doktrynerów może to brzmieć jak herezja. Państwo jest potrzebne na rynku wewnętrznym – tylko ono jest w stanie stworzyć warunki prawne i finansowe dla rozwoju nowych technologii – np. modny dziś blockchain. W krajach średniej wielkości takich jak Polska, to państwo często jest pierwszym nabywcą tych nowych usług, choćby nawet w mniejszej niż ogólnokrajowej skali. Tylko w ten sposób będzie można zdobywać potem kolejne rynki.

Wciąż nam się to nie udaje.

Bo do tego konieczne są także zmiany kulturowe. Wielu start-upowców emigruje ze swych państw, często nawet wysoko rozwiniętych, w poszukiwaniu „lepszego klimatu” do innowacji. Nawet z Londynu do Doliny Krzemowej. A dobry ekosystem dla innowacji to więcej niż tylko jeden cudowny środek napędowy.

A my obecnie inwestujemy miliardy w górnictwo i zaledwie 50 tysięcy w projekt samochodu elektrycznego. Gdzie tu racjonalność?

Państwo może być pierwszym nabywcą ciekawych innowacji z sektora prywatnego, ale i tak nie wymyśli Tesli. Musimy odnaleźć właściwe proporcje.

Jak to zrobić? Wszyscy, także rządzący, mówią o nierentowności sektora górniczego. Mimo to firmy energetyczne kupują kopalnie.

Na koniec dochodzimy do polityki, która musi czasem polegać na podejmowaniu niepopularnych decyzji. Jestem przekonany, że po obecnych zawirowaniach prędzej czy później zatriumfuje dawna racjonalność, zwłaszcza, że wstrząsy światowej gospodarki wcale nie są odległe. Wrócimy do starych prawd, że dług jest w nadmiarze szkodliwy, a zyskowność jest poważną miarą oceny działalności.

Uwierzyliśmy, że żyjemy w nowej epoce ekonomicznej?

Jeśli tak, to jest to bardzo niebezpieczne. Spór dotyczy tego czy jesteśmy optymistami odnośnie swojej przyszłości. Gdy uznamy, że jesteśmy, to dalej możemy jechać po bandzie bez zapasów na czarną godzinę. A niestety gospodarka kapitalistyczna ma to do siebie, że cykliczność dotyka ją prędzej czy później – gdy coś rośnie to kiedyś spadnie. Skąd weźmiemy „tłuszcz” na ciężkie czasy? OFE posłużyły jako amortyzator szoku kryzysowego i była to lepsza propozycja niż obniżenie emerytur. Drugiej takiej poduszki bezpieczeństwa nie mamy.

Mróz jest możliwy?

Jest szereg symptomów, które pokazują, że mogą pojawić się problemy. Gospodarka amerykańska, która jest obecnie lokomotywą świata, szuka teraz biliona dolarów na inwestycje, ale okazuje się, że nie jest to takie proste. Nie ma więc pieniędzy na obniżenie podatków. Bardzo ciekawe, co będzie dalej i jak to na nas wpłynie. Do tego dochodzi ryzyko związane z bańką kredytową w Chinach i ewentualne skutki podwyżki stóp procentowych na świecie.

Potrzebne jest nam jakieś rządowe centrum ekonomiczne?

Tak, ale nie w znaczeniu decyzyjnym, tylko analitycznym. Musimy mieć wypracowane pewne standardy takie jak precyzyjne oceny skutków regulacji podobne do tych zachodnich. Tylko wówczas będziemy mogli podejmować najkorzystniejsze decyzje. Gdy pracowałem w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów właśnie do tego dążyliśmy. Obecny wzrost liczby projektów poselskich świadczy o rosnącym ryzyku uchwalania prawa niskiej jakości.

Jak można określić ten obecny model? To tendencja do centralnego planowania?

Myślę, że w Polsce nie da się tego zrobić. Nasza gospodarka jest w znacznym stopniu oparta na firmach z przewagą kapitału zagranicznego i nie da się na nie wpłynąć jakimś planowaniem. Polska jest w międzynarodowym łańcuchu dostaw, ze znacznym udziałem niemieckiej gospodarki, czwartej potęgi ekonomicznej świata i drugiej w obszarze eksportu. To nie powinna być dla Polski obelga, tylko stwierdzenie faktu. Co więcej, dzięki temu, poziom życia w Polsce konsekwentnie się podnosi, a bezrobocie jest na historycznie niskim poziomie. Dynamicznie się rozwijające prywatne firmy polskie też nie będą się kierowały centralnym planowaniem, tylko własną oceną szans rozwojowych i oceną ryzyka.

>>> Czytaj też: Azja "zestarzeje się, zanim zdąży się wzbogacić". MFW ostrzega region przed błędami Japonii