Sfinansowanie wielkich ambicji geopolitycznych może okazać się trudniejsze, niż się wydaje.

Zakończona niedawno chińska konferencja zachwalająca inicjatywę Pasa i Szlaku z pewnością wyglądała jak triumf – prezydent Rosji Władimir Putin grał na pianinie, a chińscy przywódcy ogłaszali całe szeregi potencjalnych umów i ogromne deklaracje finansowe. Jednak pod tą ekscytującą dyskusją o pozycjonowaniu się Chin w samym sercu nowego porządku światowego kryje się niewygodne pytanie: czy Chiny na to stać?

Takie wątpliwości mogą się wydawać niesłuszne biorąc pod uwagę liczby, jakie padają w tym kontekście. Chiny twierdzą, że w przygotowaniu są umowy o łącznej wartości prawie 900 miliardów dolarów, a szacuje się, że przyszłe wydatki będą wynosiły od 4 do 8 bilionów dolarów – w zależności od tego, którą chińską agencję rządową zapytać. Na samej konferencji prezydent Xi Jinping zadeklarował kolejnych 78 mld dolarów na inicjatywę, która zakłada stworzenie infrastruktury łączącej Chiny z Europą przez Azję, Bliski Wschód oraz Afrykę.

Takie deklaracje nie byłyby w żadnym stopniu wiarygodne z żadnego innego państwa na świecie. Jednak nawet Chiny mogą mieć problem z ich realizacją, jeśli nie chcą, aby kolidowały one z innymi celami kraju.

Pierwsze pytanie dotyczy tego, jakiej waluty powinno się użyć do wszystkich tych pożyczek. Denominacja w renminbi przyspieszyłaby osiągnięcie deklarowanego przez Chiny celu umiędzynarodowienia ich waluty. Ale zmusiłoby to rząd do akceptowania większego obrotu renminbi zagranicą oraz międzynarodowego ustalania jego ceny. Jak na razie Chiny pokazały, że nie mają szczególnej ochoty ani na jedno, ani na drugie.

Reklama

>>> Czytaj też: Ekspert: inicjatywa Pasa i Szlaku na razie prowadzi donikąd

Co więcej, kraje na drodze Pasa i Szlaku będą musiały mieć nadwyżkę w handlu z Chinami, żeby wygenerować nadwyżkę potrzebną do spłacenia takich pożyczek. Jak zauważył ekonomista Bloomberg Intelligence Tom Orlik, to Chiny miały w 2016 r. nadwyżkę w handlu z krajami Pasa i Szlaku o wysokości 250 mld dolarów. Spłacenie przez Sri Lankę czy Pakistan dużych, denominowanych w juanie długów będzie matematycznie niemożliwe w sytuacji, kiedy ich deficyt handlowy w stosunku do Chin wynosi odpowiedni 2 i 9 mld dolarów.

Finansowanie tych projektów w dolarach też nie rozwiąże problemu. Jeśli Chiny nie przeprowadzą emisji obligacji w dolarach amerykańskich na sfinansowanie tych inwestycji, to będą musiały skorzystać ze swoich rezerw walutowych. Obecnie wynoszą one około 3 bilionów dolarów.

To brzmi jak duża kwota. Ale z zewnątrz szacuje się, że od kilkuset miliardów do prawie jednego biliona z tej rezerwy nie jest płynnych. Chiny potrzebują prawie 900 mld na pokrycie krótkoterminowych długów zagranicznych oraz 400 do 800 mld na pokrycie importu na trzy do sześciu miesięcy. Wpompowanie dodatkowych miliardów w infrastrukturę w Azji Środkowej spowoduje tylko zamrożenie pieniędzy, których Chiny potrzebują na obronę juana.

Do tego pożyczkobiorcy potrzebowaliby znaczącej nadwyżki handlowej w dolarach, żeby spłacić dolarowe długi. Oczywiście nie każdy kraj jest w stanie to zrobić – nie każdy też może obniżyć wartość swojej waluty, żeby wypracować nadwyżkę.

Pomijając konkretne mechanizmy, nie wiadomo, czy Chiny są w stanie z punktu finansowego udzielać pożyczek na takim poziomie kredytobiorcom, których zdolność kredytowa jest wątpliwa. Jak zauważył francuski bank Natixis, żeby sfinansować projekty o wartości 5 bilionów dolarów, Chiny „musiałyby zanotować wzrosty w tempie około 50 proc. jeśli chodzi o kredyty międzynarodowe”. To zrujnowałoby chińską zdolność kredytową i zwiększyłoby poziom zadłużenia zagranicznego z „bardzo komfortowego” (około 12 proc. PKB) do „powyżej 50 procent”, jeśli Chiny nie zdołałyby zdobyć innych kredytodawców.

Trudności te można obejść na kilka sposobów. Po pierwsze, Chiny mogłyby wykorzystać to jako okazję do pełnej liberalizacji renminbi, pozwalając juanowi na przepływanie do krajów, w których Chiny chcą inwestować. Jednak biorąc pod uwagę obawy władz przed nagłym spadkiem wartości waluty i wpływem takiej sytuacji na finanse kraju, wydaje się to mało prawdopodobne.

Po drugie, Chiny mogłyby zaprosić inne kraje i wielostronne instytucje do udziału w finansowaniu projektów. Chińscy przywódcy twierdzą, że popierają taki pomysł (tak samo jak popierają umiędzynarodowienie juana) – Xi powiedział nawet, że widzi możliwość zaangażowania się w to konkurencyjnej Japonii. Ale w przeszłości nie zgadzali się oni na finansowanie projektów wspólnie z międzynarodowymi instytucjami, takimi jak Azjatycki Bank Rozwoju, a do współpracy przy zbieżnych projektach z innymi krajami byli nastawieni drażliwie – nawet jeśli chodziło o pozornych przyjaciół, takich jak Rosja.

W tym samym czasie państwa europejskie odmówiły podpisania ostatecznego porozumienia z powodu braku zapisów dotyczących korupcji i zarządzania. Stany Zjednoczone również były nieprzystępne. Zachęcanie państw i banków z Zachodu do finansowania projektów, które nie zostały odpowiednio przeanalizowane i zweryfikowane, będzie żmudnym zadaniem.

Istnieją dwa bardziej prawdopodobne, chociaż mniej pociągające możliwe rezultaty. Chiny mogą jeszcze bardziej naciągnąć swoje finanse publiczne, żeby sfinansować projekty, które, jak przyznają władze, najprawdopodobniej przyniosą straty. W tej chwili są oni skłonni udzielać kredytów w dolarach, nawet jeśli oznacza to zablokowanie twardej waluty.

Jest jednak prawie pewne, że ilość pieniędzy, która trafi do projektów Pasa i Szlaku będzie dużo mniejsza, niż głoszą zapowiedzi. Wielka inicjatywa Xi – z gigantycznymi ambicjami, ale uboga w szczegóły – powinna być postrzegana raczej jako „filozofia” czy też „linia partii”, a nie twarde zobowiązanie. Jedno jest pewne: będzie to dużo trudniejsze niż zorganizowanie konferencji.

>>> Polecamy: Wild: nie przyjechaliśmy do Chin po pieniądze na Centralny Port Komunikacyjny [WYWIAD]