W ubiegłym roku firmy z Państwa Środka wydały na zagraniczne przejęcia rekordową sumę pieniędzy. Gorączka zakupów zaczęła jednak przeszkadzać władzom w Pekinie, które postanowiły ostudzić zapędy rodzimych przedsiębiorców.
W kręgach rządowych coraz silniejsze było przeświadczenie, że pod płaszczykiem dywersyfikacji biznesu chińscy przedsiębiorcy zaczęli po prostu wyprowadzać kapitał z kraju. Świadczyć o tym miały transakcje nazywane przez przedstawicieli organów regulacyjnych „nieroztropnymi”. Czyli takimi, gdzie działalność kupowanego podmiotu nijak się ma do podstawowego biznesu spółki matki. Przykładem chociażby przejęcie za 400 mln dol. w marcu ub.r. Jagexa – brytyjskiej firmy z branży gier komputerowych – przez Zhongji Enterprise Group Co., konglomerat z Szanghaju parający się nieruchomościami, a także wydobyciem żelaza.
Łącznie biznes z Państwa Środka według serwisu Bloomberg zaangażował się w ubiegłym roku w przejęcia o wartości prawie 250 mld dol. Największą i najgłośniejszą transakcją było przejęcie przez China National Chemical Corporation (której współwłaścicielem jest państwo) szwajcarskiego giganta z branży agrochemicznej (nawozy, środki ochrony roślin, nasiona), firmę Syngenta. W wyniku przejęcia powstanie podmiot o globalnej sile rażenia, więc transakcja musi zostać zaakceptowana przez nadzory antymonopolowe w kilku krajach. Dopiero miesiąc temu zgodę na przejęcie wyraził regulator z USA.
Równie głośne było wejście innego państwowego kolosa, China General Nuclear Power Group, do konsorcjum budującego elektrownię atomową Hinkley Point C w Wielkiej Brytanii. W zamian za objęcie 30 proc. udziałów moloch energetyczny zapłacił 24 mld funtów, ratując w ten sposób inwestycję, na którą finansowania nie mógł znaleźć wiodący inwestor, francuski koncern energetyczny EdF. Na początku miesiąca z kolei gruchnęła informacja, że chiński konglomerat HNA Group zwiększył swoje udziały w Deutsche Banku do 9,9 proc., stając się największym udziałowcem giganta niemieckiej bankowości.
O ile powyższe inwestycje nie budzą większych wątpliwości, o tyle wiele transakcji można uznać za nietypowe. Wśród nich jest na przykład zakup za 3,5 mld dol. studia filmowego Legendary Entertainment przez największego gracza na rynku nieruchomości w Chinach, firmę Dalian Wanda (warto jednak zauważyć, że w skład przedsiębiorstwa wchodzi również największa sieć kin w Państwie Środka). Kiedy ten sam inwestor starał się o przejęcie za okrągły miliard firmy zajmującej się organizacją ceremonii rozdania Złotych Globów, chiński regulator powiedział jednak „nie”.
Reklama
Jeszcze większe zdziwienie wzbudziło kupno za miliard dolarów niewielkiego studia deweloperskiego Outfit7 z Lublany, autora popularnej aplikacji dla dzieci na telefony komórkowe Talking Tom Cat, przez firmę Zhejiang Jinke Peroxide Co. specjalizującą się w dostarczaniu związków chemicznych dla przemysłu. Ciekawa była również transakcja przejęcia studia Splash Damage produkującego gry komputerowe przez zakłady przetwórstwa drobiarskiego Leyou Technologies Holdings Ltd.
Biznesmeni z Państwa Środka wykazali też w ub. roku duże zainteresowanie brytyjską piłką nożną. Nabywców z Chin znalazły aż trzy kluby: West Bromwich Albion, Aston Villa oraz Wolverhampton Wanderers.
Jednak z perspektywy władz w Pekinie kapitał ulokowany za granicą to kapitał, który nie zostanie zainwestowany na miejscu i nie pracuje na rzecz rodzimej gospodarki. To szczególnie drażliwa kwestia, gdy weźmie się pod uwagę spadające tempo wzrostu gospodarczego i chęć uniezależnienia gospodarki od zagranicznych inwestycji. Od początku roku władze przyglądają się więc uważniej każdej transakcji o wartości większej niż 1 mld dol. Według Bloomberga polityka ta wystarczyła, żeby zagraniczne przejęcia straciły w I kw. na wartości o dwie trzecie w stosunku do analogicznego okresu ub.r.
Władza blokuje przejęcia, odcinając lokalny biznes od dewiz. Chiny nie są otwartą gospodarką; przepływ pieniądza z i do kraju jest ściśle kontrolowany, firmy nie mogą po prostu wymienić juanów na dolary i ruszyć na zakupy. Muszą się uciekać do podstępu i obejmują pakiet akcji zagranicznego przedsiębiorstwa za pośrednictwem spółek typu offshore. W taką spółkę wkładają pieniądze inni inwestorzy, którzy akurat mają dostęp do dewiz; środki te stanowią w praktyce wysoko oprocentowaną pożyczkę. Kiedy transakcja dochodzi do skutku, firma oddaje dłużnikom pożyczone na akwizycję pieniądze, często z 20-procentową przebitką. Studio Outfit7, zanim trafiło w chińskie ręce, zostało kupione przez firmę United Luck Group Holding Ltd. mającą siedzibę na Brytyjskich Wyspach Dziewiczych.
Co więcej, pojawienie się w portfolio firmy zagranicznego podmiotu z branży, która jest modna – jak chociażby gry komputerowe – podnosi jej wycenę na chińskim parkiecie. Cieszy to zarówno lokalnych inwestorów, jak i władze spółki.
Na gorączkę zakupów zachorował nie tylko chiński biznes. Od 2015 r. trwa zakupowy szał firm z Japonii, które dzięki ultraniskim stopom procentowym w Kraju Kwitnącej Wiśni mają dostęp do taniego kredytu. Japoński biznes często wypycha za granicę brak perspektyw na ekspansję we własnym kraju. Wpływa na to m.in. starzenie się społeczeństwa i idąca za tym zmiana w strukturze konsumpcji gospodarstw domowych. Najgłośniejszą japońską transakcją w ub. roku było przejęcie za 24 mld funtów przez telekomunikacyjnego giganta Softbank kontroli nad brytyjską firmą ARM, projektującą procesory do urządzeń mobilnych.
Największa akwizycja Japończyków w Wielkiej Brytanii jest o tyle ciekawa, że prowadzi do innej grupy majętnych inwestorów, a mianowicie do biznesu znad Zatoki Perskiej. W marcu Softbank poinformował, że odstępuje jedną czwartą udziałów w ARM funduszowi inwestycyjnemu Vision, który japońska firma zakłada wspólnie z Saudyjczykami. Masayoshi Son, założyciel i prezes Softbanku, przekonał do wizji utworzenia funduszu inwestującego w najnowocześniejsze technologie samego księcia Mohammeda bin Salmana, następcę saudyjskiego tronu odpowiedzialnego za transformację saudyjskiej gospodarki. Książę od dwóch lat prowadzi dość aktywną politykę, która ma zapewnić monarchii godziwe życie po tym, jak skończy się ropa; propozycja Sona była mu bardzo na rękę. W związku z tym Rijad wyłoży na fundusz 45 mld dol., a Softbank – 25 mld dol., z których część pokryją już udziały w ARM.
Son chciałby, żeby brakujące 15 mld dol. wyłożyli Dubajczycy, a konkretnie fundusz Mubadala, który również od wielu lat poszukuje ciekawych inwestycji w sektorze wysokich technologii z myślą o przyszłości po ropie. To właśnie Dubajczycy podali rękę firmie AMD, drugiemu pod względem wolumenu producentowi procesorów do komputerów osobistych na świecie, kiedy chciała pozbyć się w 2009 r. swojej części produkcyjnej. Dzięki wyłożonym wtedy przez Mubadalę miliardom AMD mogło przeżyć, a Dubajczycy zyskali własność nad ultranowoczesnymi fabrykami procesorów pod Dreznem i niedaleko Nowego Jorku.
Zagraniczne inwestycje, zwłaszcza w sektor wysokich technologii, często budzą sprzeciw rządów. Tak było w przypadku firmy KUKA, jednego z większych producentów robotów przemysłowych z Niemiec. Mimo protestów polityków firma trafiła w ub. roku pod skrzydła chińskiego producenta AGD. Sprawa była na tyle poważna, że rządy Niemiec, Francji i Włoch zwróciły się do KE z prośbą o rozważenie mechanizmu, który pozwalałby blokować wykup przez zagraniczny kapitał niektórych kluczowych z punktu widzenia gospodarki firm. W niedawnym wywiadzie dla „Financial Timesa” Jyrki Katainen, wiceprzewodniczący Komisji odpowiedzialny za rynek pracy, wzrost gospodarczy i konkurencyjność, powiedział, że Komisja nie chce podejmować żadnych poważnych kroków. – Trudno sobie wyobrazić, żeby Komisja mówiła przedsiębiorcom: „Nie może pan sprzedać swojej firmy, bo jest pan za dobry”.

>>> Czytaj też: Morawski: Agencje ratingowe pogubiły się w "dobrej zmianie" [FELIETON]