"Moraliści" Katarzyny Tubylewicz to reporterska książka o współczesnej Szwecji. Autorka przeprowadziła rozmowy m.in. z pisarką Elisabeth Asbrink, reporterem Maciejem Zarembą-Bielawskim, policjantem Mustafą Panshiri, działaczką na rzecz praw kobiet Sarą Mohammad.

Katarzyna Tubylewicz: Kryzys migracyjny 2015 r. zaznaczył się w Szwecji bardzo wyraźnie, ten kraj przyjął per capita najwięcej uchodźców ze wszystkich krajów europejskich, 163 tys. osób. Były momenty trudne. Brakowało miejsc w ośrodkach dla uchodźców, zastanawiano się, co zrobić z dużą liczbą niepełnoletnich, których trzeba było posłać do szkoły i zapewnić im opiekę prawną. Szwedzkie prawo gwarantuje osobom, które dostały w kraju azyl, że dostaną także mieszkania, tymczasem Szwecja od lat boryka się z kryzysem mieszkaniowym, obecnie brakuje ich ok. pół miliona. Kryzys uchodźczy z 2015 r. obnażył też problemy z integracją imigrantów, o których wiedziano już wcześniej, ale nie zwykło się o nich dyskutować w dobrym towarzystwie, żeby nie wyjść na rasistę...

PAP: Przez poprawność polityczną?

K.T.: Nie tylko. Fakt, że w Szwecji parę lat temu do parlamentu weszła partia Szwedzkich Demokratów o korzeniach neonazistowskich, populistyczna i antyimigrancka, spowodował, że pozostali politycy oraz świat mediów i kultury zjednoczyli się w decyzji, że nie będą ze Szwedzkimi Demokratami dyskutować, ani też brać na poważnie problemów związanych z imigracją, o których tamci mówią. W ten sposób temat oczywistych wyzwań, jakie pojawiają się w społeczeństwach wielokulturowych z dużym napływem imigrantów stał się swego rodzaju tabu. Dziś jest jednak wyraźne, że oddanie takich tematów, jak na przykład problemy imigrantów na rynku pracy czy narastająca segregacja mieszkaniowa, populistom nie prowadzi do niczego dobrego, powoduje tylko pogłębianie podziałów. Dla populistów jest bowiem jednoznaczne, że duże bezrobocie imigrantów oznacza, że są nadmiernym obciążeniem dla państwa opiekuńczego i że to tylko i wyłącznie ich wina. A tak oczywiście nie jest.

Reklama

PAP: Szwecja, od lat 40. XX wieku Mekka imigrantów, jest też przedostatnim krajem w Europie, jeżeli chodzi o radzenie sobie z ich asymilacją na rynku pracy. Z czego to wynika?

K.T.: Statystyki pokazują, że przeciętny imigrant w Szwecji potrzebuje około 10 lat na znalezienie pracy, jest wielu takich, którzy nie znajdują jej nigdy. Szwecja ma rynek pracy nastawiony na efektywność i specjalizację, a wśród uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki, którzy dominują wśród przybywających do Szwecji od lat imigrantów, jest wielu ludzi bez wykształcenia, zdarzają się nawet analfabeci. W takiej sytuacji bardzo trudno nauczyć się nowego języka, nie mówiąc już o odnalezieniu się na rynku pracy, na którym nawet w nielicznych istniejących tu fabrykach potrzeba głównie ludzi do obsługi komputerów. Poza tym w Szwecji etos protestancko-socjaldemokratyczny wyklucza zatrudnianie ludzi za niewielkie pieniądze do wykonywania prostych usług. Dla niewykształconych przybyszów nie ma więc zbyt wielu możliwych stanowisk. Jedna z bohaterek mojej książki podkreśla, że w Szwecji nawet sprzątaczka musi dobrze pisać po szwedzku, żeby wypełnić po pracy szczegółowy raport.

PAP: Wiadomo, że szwedzki rząd, przynajmniej jak dotąd, prowadził politykę otwartych drzwi dla imigrantów. Jak żyje się z nimi zwyczajnym szwedzkim obywatelom na codzień?

K.T.: Na pierwszy rzut oka bardzo dobrze. Ale są badania, które mówią, że jeżeli w danej okolicy liczba imigrantów pozaeuropejskich przekroczy zaledwie 3-4 proc. liczby mieszkańców, rdzenni Szwedzi zaczynają się wyprowadzać, co prowadzi do powstawania etnicznych gett. W Szwecji imigrant, nawet jeżeli może się pochwalić wyższym wykształceniem, w wyścigu o pracę jest na straconych pozycjach, jeżeli ma na przykład arabsko brzmiące nazwisko. Ta sytuacja nie jest dowodem na rasizm czy ksenofobię. Chodzi raczej o to, że w szwedzkim społeczeństwie konsensusu, które za wszelką cenę unika otwartych konfliktów i w którym obowiązuje wiele niepisanych, ale ważnych zasad, ludziom łatwiej jest współpracować z osobami do nich podobnymi, znającymi ten sam kod kulturowy. Myślę, że proces wykluczania imigrantów z rynku pracy nie jest do końca świadomy. Jest to jednak ciekawy i smutny paradoks, że najbardziej otwarty kraj Europy ma jeden z najtrudniejszych dla imigrantów rynków pracy.

PAP: Jeżeli tak to wygląda, to czemu Szwedzi przyjmują tylu imigrantów?

K.T.: Szwedzi mają w sobie bardzo głęboki i bardzo piękny imperatyw solidarności. W tym społeczeństwie nie ma wątpliwości co do tego, że należy pomagać ludziom w potrzebie. Co ciekawe, nie było tak zawsze i nie jest to podyktowane tylko i wyłącznie altruizmem. Elisabeth Asbrink wspomina czasy, gdy Szwecja nie była jeszcze "dobra". Przed 1943 r. Szwedzi nie chcieli przyjmować uciekających z Europy Żydów, a fascynacja nazizmem była powszechna. W 1943 r. kraj zaczął się otwierać na uchodźców, a po wojnie ukształtował się, poparty autentyczną otwartością, mit na temat humanitarnej Szwecji. Stał się on elementem szwedzkiej tożsamości, a także ważną częścią prezentowanego na zewnątrz wizerunku Szwecji, jako moralnego wzoru dla świata. Mit ten głosi, że Szwecja to kraj ludzi dobrych, współczujących, solidarnych, takie humanitarne mocarstwo. Asbrink zauważa, że ludzie przejęci ideą bycia dobrymi zaczynają się z tym tak dobrze czuć, że mogą stać się ślepi na to, co w ich działaniach dobre nie jest. Ja sama nazywam to dobrocią narcystyczną, która niekoniecznie owocuje jedynie dobrem.

PAP: Tytuł "Moraliści" brzmi w tym kontekście nieco ironicznie.

K.T. Można go jednak interpretować także dosłownie i bez cienia ironii. Szwedzka polityka ma dużo moralnego patosu, tam naprawdę uważa się powszechnie, że niesienie pomocy innym jest obowiązkiem człowieka i że należy tego wymagać od państwa. To widać nie tylko w decyzjach szwedzkiego rządu, ale także np. w powszechności wolontariatu przy pracy z uchodźcami. Z drugiej strony w szwedzkiej chęci bycia autorytetem moralnym dla innych krajów i związanym z tym lekkim poczuciem wyższości tkwi też ziarno hipokryzji, bo Szwedzi mają również swoje szkielety w szafie. Na przykład program sterylizacji osób upośledzonych intelektualnie, Romów oraz jednostek uznawanych za "antyspołeczne” realizowany był tu aż do 1975 roku! Charakterystyczne, że u podstaw szwedzkiej eugeniki leżała chęć naprawy świata, uczynienia go lepszym, poprawienia bytu całego społeczeństwa. Myślę więc, że Szwedzi są podatni na ideologie, które niosą nadzieję na uczynienie świata lepszym, a ideologie mają to do siebie, że wszystko niebezpiecznie upraszczają. Mierzenie się z rzeczywistością wymaga jednak krytycznej analizy nawet najpiękniejszych założeń. Na przykład wyraźne jest, że wielokulturowość jest wspaniała, ale rodzi też napięcia. To utopia twierdzić, że współistnienie ludzi z różnych kultur to tylko harmonijne dzielenie się obyczajami i smakami z całego świata. Jak podkreśla jeden z moich rozmówców, pochodzący z Afganistanu policjant Mustafa Panshiri, który zajmuje się dziś tworzeniem programów integracyjnych dla uchodźców, funkcjonowanie w wielokulturowości wymaga również podejmowania niewygodnych dyskusji. Według niego konieczne jest też wchodzenie w konflikty, gdy wartości kultur, które mają ze sobą współistnieć, wzajemnie się wykluczają.

PAP: Jaka właściwie jest teraz sytuacja z imigrantami w Szwecji, bo doniesienia medialne nie są jednoznaczne: od obrazów płonących na ulicach aut i zbiorowych gwałtów po wizje raju powszechnej zgody, gdzie wszyscy się kochają?

K.T.: W mediach, zwłaszcza polskich, mamy do czynienia z dwoma skrajnymi obrazami Szwecji. Jeden z nich to migawki z mitycznego kraju sprawiedliwości społecznej, wiecznego Bullerbyn, drugi - to piekło multi-kulti. Żaden z tych obrazów nie jest prawdziwy. Często opisywane w mediach tzw. strefy "no go zones", którymi niby mają być szwedzkie przedmieścia etniczne po prostu nie istnieją. Są w Szwecji dzielnice z większym problemem bezrobocia lub przestępczości, ale nie ma miejsc do których nie mogłabym się wybrać na spacer. Jest za to prawdą, że na obrzeżach miast dochodzi czasem do chuligańskich wybryków polegających na paleniu samochodów.

PAP: Kto pali te samochody?

K.T.: To wybryki wychowanej w dzielnicach etnicznych młodzieży, która czuje się skrzywdzona, wykluczona ze społeczeństwa i pozbawiona przyszłości. Moim zdaniem najważniejsze, co ich łączy to fakt, że są synami sfrustrowanych ojców i wykluczonych matek, które nie były w stanie pomóc swoim dzieciom wejść w nowe społeczeństwo. W Szwecji, tym kraju tak ceniącym kobiety, słynącym z wiary w feminizm, od lat godzono się, aby w imię akceptacji wszelkich odmienności kulturowych ograniczane były prawa wielu kobiet z imigranckich rodzin. Kobiety te, które często mają już szwedzkie obywatelstwo, pozostają latami w domach pod kuratelą mężczyzn, nie ucząc się języka i nie próbując znaleźć pracy. Nie są w stanie przekazać swoim dzieciom, jak żyć w Szwecji, bo same tego nie wiedzą, czują się obce, boją się otaczającego je świata. Ten problem ulega dziś pogłębieniu. Feministki z etnicznych przedmieść alarmują o narastającym fundamentalizmie religijnym, o kontrolowaniu młodych kobiet, o tym, że są ulice, gdzie muzułmanka bez chusty będzie wytykana palcami. Tymczasem to właśnie silne i stanowiące o sobie kobiety, które doceniają szwedzkie równouprawnienie, mogłyby wychować mężczyzn, którym będzie łatwo nawigować w szwedzkiej rzeczywistości.

PAP: Samochody więc płoną, bo dopuszczono do tego, aby w Szwecji wychowało się całe pokolenie młodych mężczyzn, którzy nie czują, że przynależą do tego kraju.

K.T. Stwierdzenie, że chodzi o całe pokolenie jest grubą przesadą, w mojej książce rozmawiam z imigrantami spoza Europy, który odnieśli w Szwecji duże sukcesy. Wspomniany już Mustafa Panshiri przyjechał do Szwecji z Afganistanu jako dziecko, również wychowywał się na etnicznym przedmieściu i zrealizował swoje marzenie - został policjantem. Teraz pisze książkę o swoich doświadczeniach. Podkreśla, że on także mieszkał w jednym pokoju z trójką rodzeństwa, także nie miał pieniędzy, ale wykorzystał możliwości, jakie daje Szwecja. Mówi, że istnieje różnica pomiędzy faktycznym wykluczeniem, a poczuciem, że jest się wykluczonym i uważa, że także imigrantom należy stawiać duże wymagania, że to na tym polega prawdziwa równość. Chuligańskie wybryki na przedmieściach mają źródło w poczuciu wykluczenia, nie można ich jednak w ten sposób usprawiedliwiać. Zwłaszcza, że samochody, które płoną należą do innych imigrantów. Na pewno jednym ze źródeł problemów jest fakt, że w Szwecji istnieje tendencja do postrzegania wszystkich uchodźców jako bezwolnych ofiar. Jeden z moich rozmówców, Maciej Zaremba Bielawski mówi, że imigranci w Szwecji są wpychani w rolę wiecznych ofiar. Są obdarowywani zasiłkami, ale nie pomaga im się w szybkim usamodzielnieniu się i znalezieniu pracy.

PAP: Jakie plany rozwiązania problemów z integracją imigrantów mają szwedzkie władze?

K.T. Na razie w Szwecji toczy się debata, co począć i mam wrażenie, że nie ma jeszcze zbyt wielu pomysłów. Co na przykład zrobić, żeby pracodawcy chcieli zatrudniać niewykfalifikowaną siłę roboczą? Zgodzić się na bardzo niskie, konkurencyjne stawki? Przecież to zniszczyłoby tworzony od dziesięcioleci szwedzki model sprawiedliwych płac, nigdy nie zgodzą się na to związki zawodowe! Po to, by przeciwdziałać chuligańskim wybrykom zostanie w najbliższych latach zwiększona liczebność policji. Dyskutuje się też o rozwiązaniach prawnych, które pomogłyby kontrolować w większym stopniu tak zwane "społeczeństwo cieni", które rośnie w Szwecji. Szacuje się, że około 10 tys. osób przebywa w tym kraju bez prawa pobytu, a w najbliższych latach ta liczba wzrośnie do 30 tys. Nielegalni imigranci mogą pracować tylko na czarno, są grupą narażoną na wiele problemów, podatną na wykorzystanie, a także na wciągnięcie w działalność przestępczą.

PAP: Z rozmów zawartych w Pani książce wynika, że szwedzki problem z imigrantami mogą pomóc rozwiązać zasymilowani imigranci.

K.T.: Bardzo długo w Szwecji lęk, żeby kogoś nie urazić i nie okazać się ksenofobem wyciszał sensowne dyskusje na temat problemów z integracją, czy na temat znaczenia niektórych różnic kulturowych. Dobrze zintegrowani imigranci mają większą łatwość mówienia wprost o problemach, nie boją się etykietki rasisty. Rozmawiałam o tych sprawach m.in. ze szwedzką parlamentarzystką kurdyjskiego pochodzenia, policjantem z Afganistanu, czy urodzoną i wychowaną w Iraku szefową organizacji walczącej ze zbrodniami honoru. Wszyscy ci rozmówcy zauważają, że przybysze z innych krajów, zarówno uchodźcy jak i zwykli imigranci mogą zmieniać poglądy, pod warunkiem, że da się im na to szansę. Jak powiedziała jedna z moich rozmówczyń "zmiana jest duszą kultury". Ja mieszkając w Szwecji również się zmieniłam, jestem dziś osobą o podwójnej perspektywie kulturowej, szwedzko-polskiej.

PAP: Nie wiadomo tylko, czy imigranci będą mieli szansę na zmiany w atmosferze dotychczasowej życzliwości. Szwedzcy Demokraci są obecnie drugą, co do wielkości partią w szwedzkim parlamencie.

K.T. Szwecja przeżywa dziś swoisty kryzys tożsamości, już nie wydaje się samej sobie tak dobra, jak kiedyś, mierzy się też z różnymi lękami i wyzwaniami. Antyimigrancka partia Szwedzkich Demokratów według niektórych sondaży jest już drugą co do wielkości partią w kraju, a w 2018 r. odbywają się wybory. Możliwe są różne scenariusze, ale myślę, że ratunkiem dla liberalnej demokracji jest uczciwa rozmowa o problemach i poszukiwanie rozwiązań. Uważam, że w Szwecji ta dyskusja już się zaczęła, i że dzięki temu nie wygrają populiści.

Książka "Moraliści" Katarzyny Tubylewicz ukazała się nakładem wydawnictwa Wielka Litera.

rozmawiała Agata Szwedowicz(PAP)

aszw/ pat/