Mamy długo oczekiwane mocne ożywienie gospodarcze. Ale jest to ożywienie bez inwestycji, co przyprawia o ból głowy rządzących i jest zagwozdką dla analityków. W pierwszym kwartale PKB był o 4 proc. wyższy niż przed rokiem, ale inwestycje spadły o 0,4 proc. rok do roku. Co szokujące, udział inwestycji w PKB w ostatnich dwóch kwartałach był najniższy od 21 lat.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
W pewnym sensie taka sytuacja jest bardzo symptomatyczna dla polskiego modelu rozwoju. Od 27 lat rozwijamy się najszybciej w Europie (licząc obecne kraje UE), mimo że mamy chronicznie niski udział inwestycji w ogólnym popycie. Mainstreamowa teoria ekonomiczna mówiąca, że inwestycje są jednym z kluczowych czynników napędzających rozwój, jakby się w naszym przypadku słabiej sprawdzała. Większość krajów dzisiejszej UE miała w ostatnich dwóch dekadach wyższy udział inwestycji w PKB niż my, a to my jesteśmy liderem wzrostu.
Wiele wskazuje, że inwestycje w końcu ruszą, i to z kopyta. Wskazałbym trzy zjawiska, które sugerują taką możliwość. Po pierwsze, nastąpi mechaniczne ożywienie inwestycji publicznych. Mechaniczne, ponieważ wymuszone napływem funduszy europejskich, które wkrótce przekształcą się z małego strumyczka w rwącą rzekę. Po drugie, wyraźna poprawa wyników finansowych przedsiębiorstw powinna skutkować ożywieniem w inwestycjach prywatnych. Od połowy 2016 r. wyniki firm w Polsce zaczęły notować wyraźnie wyższą dynamikę niż średnio w poprzednich latach, a w historii przyspieszenie wyników przynosiło po kilku kwartałach wzmożenie inwestycyjne. Po trzecie, nastroje wśród menedżerów są dobre, sami oni wskazują na chęć do inwestowania. Widać to po różnych indeksach koniunktury.
Za pół roku będziemy słyszeć zapewne ochy i achy nad mocnym wzrostem inwestycji, ale najważniejsze będzie to, czego nie widać gołym okiem. Nie nowe tory kolejowe, magazyny czy bloki energetyczne, choć ich rola jest ogromna, ale to, czy małe firmy zdecydują się przekształcać w firmy średnie. Czy będą się łączyć, kupować nawzajem, powiększać skalę działania.
Reklama
Mamy relatywnie duży odsetek mikrofirm, które się nie rozwijają, i relatywnie duży odsetek pracujących w tego typu firmach. Małe jest piękne i w erze gospodarki cyfrowej na pewno jest więcej miejsca dla małych firm niż w erze gospodarki industrialnej czy finansowej, ale wciąż potrzebujemy znacznie więcej przedsiębiorstw, które są silnymi organizmami, mającymi pieniądze na innowacje, marketing i ekspansję zagraniczną.
W porównaniu z innymi krajami Europy Środkowej, czyli Czechami, Słowacją i Węgrami, mamy najwyższy odsetek pracujących w firmach zatrudniających od zera do dziewięciu pracowników (36 proc. w Polsce wobec 32 proc. średnio dla regionu) i najniższy odsetek pracujących w firmach zatrudniających od 10 do 49 pracowników (14 wobec 19 proc.). W przypadku większych firm już nie różnimy się istotnie od średniej dla regionu. Wskazuje to, że jest bariera blokująca przechodzenie firm od skali mikro do skali małej i średniej. Składa się ona z wielu elementów. Część z nich to zjawiska naturalne, na przykład brak zdolności rzeszy małych usługodawców do budowania większych organizmów biznesowych. Ale niemałą rolę może też odgrywać szara strefa, złożoność systemu regulacyjnego czy nieprzewidywalność aparatu skarbowego. Niektóre firmy zapewne dobrze czują się, robiąc małe przekręty na podatkach, i nie czują potrzeby rozwoju, ale wiele innych może po prostu bać się wchodzić pod radar służb administracji.
Szansą na zmianę jest to, że pokolenie przedsiębiorców, którzy rozwijali interesy w latach 90., powoli szykuje się do emerytury. Wielu z nich nie ma dobrych następców, co może wymusić konsolidację. Pewien przedsiębiorca opowiadał mi, jak przejmuje rynki od różnych lokalnych graczy, którzy nie umieją przeprowadzić sukcesji i tracą dynamikę. Wygląda to trochę jak darwinowska dżungla, ale przecież w takiej sytuacji korzystają wszystkie strony – człowiek tracący rynek może przekazać majątek finansowy potomkom, którzy z tego majątku mogą zrobić inny użytek niż prowadzenie firmy, a człowiek przejmujący zyskuje efekty skali.
Wróćmy z poziomu mikro do makro. Choć polska gospodarka rozwijała się szybko bez wysokiego udziału inwestycji, to na pewno dobrze by było, żeby odgrywały one większą rolę niż w ostatnich kwartałach. I prawdopodobnie tak się stanie. Ale istotniejsze od pytania, czy będą one rosły w tempie 4 czy 8 proc., jest pytanie, czy będą generowały nową jakość w polskim biznesie. ⒸⓅ

>>> Czytaj także: UE otwiera się na Ukraińców. Polska nie ma strategii, która pomoże ich zatrzymać