Zeznania Sessionsa przed senacką komisją ds. wywiadu były jego pierwszym publicznym wystąpieniem dotyczącym powiązań sztabu wyborczego Trumpa z władzami Rosji od czasu, kiedy odsunął się on od śledztwa prowadzonego w tej sprawie przez ministerstwo sprawiedliwości.

70-letni Sessions powiedział komisji we wtorek, że odsunął się od śledztwa, ponieważ był zaangażowany w kampanię wyborczą Trumpa i wymagały tego przepisy resortu sprawiedliwości.

Kategorycznie zaprzeczył również, że jakiekolwiek jego kontakty z przedstawicielami Rosji, w tym z rosyjskim ambasadorem w Waszyngtonie Siergiejem Kislakiem, zmierzały do wywarcia korzystnego dla Trumpa wpływu na wynik ubiegłorocznych wyborów prezydenckich.

Oprócz zarzutów o powiązania sztabu Trumpa z Rosją, członków senackiej komisji ds. wywiadu interesowała także rola Sessionsa w nieoczekiwanym zwolnieniu 9 maja Jamesa Comeya ze stanowiska dyrektora Federalnego Biura Śledczego (FBI).

Reklama

Minister sprawiedliwości wyjaśnił, że zarekomendował zwolnienie Comeya na podstawie oświadczenia swego zastępcy Roda Rosensteina na temat sytuacji w FBI.

Pytany o okoliczności zwolnienia Comeya, Sessions, który jako pierwszy republikański senator poparł kandydaturę Donalda Trumpa w wyborach, kilkakrotnie odmówił odpowiedzi na pytania członków komisji, tłumacząc, że jego rozmowy z prezydentem objęte są "prezydenckim przywilejem poufności jego rozmów z podwładnymi".

Zdaniem Adama Schiffa, najwyższego rangą przedstawiciela Partii Demokratycznej w komisji wywiadu Izby Reprezentantów, tłumaczenia Sessionsa są tylko częściowo uzasadnione.

W wywiadzie dla telewizji CNN Schiff podkreślił, że przywilej poufności rozmów prezydenta nie obejmuje np. namawiania do przestępstwa.

Wskazał jednocześnie, że Sessions potwierdził w przeszłości jedną z kluczowych informacji ujawnionych przez Jamesa Comeya, iż prezydent przed rozmową z ówczesnym dyrektorem FBI przeprowadzoną 14 lutego, czyli dzień po zwolnieniu Michaela Flynna ze stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego, "poprosił Sessionsa i innych najbliższych doradców o opuszczenie Gabinetu Owalnego".

Były dyrektor FBI James Comey, zeznając przed senacką komisją ds. wywiadu w ubiegły czwartek, utrzymywał, że podczas spotkania w "cztery oczy" prezydent Trump miał mu powiedzieć, że "ma nadzieję", iż dyrektor FBI "da sobie spokój z tą całą sprawą".

Podczas wystąpienia przed komisją Comey wyjaśnił, że zrozumiał tę sugestię prezydenta jako polecenie zarzucenia śledztwa prowadzonego przez FBI w sprawie kontaktów Flynna z przedstawicielami Kremla.

Comey zeznał też, że obawiał się, iż Trump może kłamać w sprawie treści ich rozmowy, i wiedział, że będzie musiał mieć własny zapis tego spotkania. Dlatego, jak wyjaśnił, sporządził notatkę służbową na ten temat zaraz po rozstaniu się z prezydentem.

Przyznał, że następnie poprosił swojego przyjaciela Daniela Richmana, profesora Uniwersytetu Columbia, o przekazanie mediom tej notatki. Zdecydował się na to, gdy prezydent napisał na Twitterze, że Comey "powinien mieć nadzieję", że nie ma nagrań z ich rozmów.

Daniel Richman poinformował we wtorek, że przekazał FBI notatki Comeya w celu udostępnienia ich specjalnemu prokuratorowi Robertowi Muellerowi. Robert Mueller, w przeszłości dyrektor FBI, prowadzi dochodzenie kryminalne w sprawie wszystkich wątków związanych z zarzutami o "rosyjskie koneksje" osób z otoczenia Trumpa. Dochodzenie Muellera obejmuje także okoliczności zwolnienia Jamesa Comeya ze stanowiska dyrektora FBI.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)