W ramach Pakietu Zimowego Komisja Europejska przedstawiła m.in. projekt rozporządzenia w sprawie wewnętrznego rynku energii elektrycznej. Ogranicza ono dostęp węgla do mechanizmów wsparcia, a jednocześnie wspiera budowę wspólnego hurtowego rynku energii UE, np. poprzez silną rozbudowę sieci transgranicznych. Przy tym spora część decyzji o zarządzaniu systemami przesyłowymi jest przenoszona z rąk krajowych operatorów do regionalnych centrów. Obawy co do rozporządzenia zgłosiła dotychczas nie tylko Polska, ale też szereg innych krajów UE. Ale jest jeszcze czas na mądre negocjacje – ruszają właśnie prace nad dokumentem w PE.

Justyna Piszczatowska, WysokieNapiecie.pl
Spotkaliśmy się Krišjānisem Kariņšem, posłem sprawozdawcą rozporządzenia o rynku wewnętrznym. Z ramienia grupy EPP jest koordynatorem w kierowanej przez Jerzego Buzka Komisji Przemysłu, Badań Naukowych i Energii (ITRE) w PE. Wykazuje dużą znajomość polskiego rynku, ale też zrozumienie dla krajowych bolączek.

WysokieNapiecie.pl: Jak wyglądają ramy czasowe prac nad projektem rozporządzenia o rynku wewnętrznym energii elektrycznej?

Krišjānis Kariņš: Raport z poprawkami mojego autorstwa jest już gotowy. W ramach komisji ITRE będziemy pracować nad nim do września. Okres wrzesień-grudzień będzie poszukiwanie kompromisu w PE, prawdopodobnie zakończy się grudniowym głosowaniem, a potem zacznie się trilog między Radą, Parlamentem a Komisją Europejską. Jest jeszcze bardzo wcześnie, jeszcze sześć miesięcy, może więcej, zanim dotrzemy do finalnego dokumentu.

Co znajdziemy w przedstawionym przez Pana raporcie?

Reklama

Jest on bardzo techniczny i wieloaspektowy. Ogólnie rzecz biorąc, zgadzam się z propozycją Komisji. Uważam, że zmierza we właściwym kierunku. Chcę jednak podkreślić potrzebę redukcji wszelkich subsydiów, bo one zaburzają rynek. Chcę jednocześnie wzmocnić aspekty, które sprawiają, że energia jest wytwarzana i przesyłana na zasadach rynkowych. Oczywiście wiem, że to dużo łatwiej powiedzieć niż zrobić.

Co to konkretnie oznacza?

Istnieje pewien typ narzędzi określanych mechanizmami mocowymi albo rynkami mocy. Polegają one na tym, że by zapewnić stały dostęp do prądu w gniazdkach, państwa utrzymują rezerwy mocy gotowych do produkcji. Kiedy elektrownie są „w trybie czuwania”, to w pewien sposób uczestniczą rynku. W efekcie niektóre stare elektrownie mogą pracować tylko po 10 godzin w roku, a wszyscy odbiorcy ponoszą koszty ich utrzymania. A być może z europejskiego punktu widzenia nie musimy płacić za tyle niewykorzystanych mocy, co obecnie. Jest na to kilka pomysłów. Jeden z nich to zdjęcie rezerwy z rynku i sprawienie, by pracowała poza nim. Drugi to sprawienie, by rezerwy działały na zasadach czysto rynkowych, by rynek na tyle płynny, by firmom opłacało się utrzymanie rezerw, bo w pewnym momencie da się na nic zarobić – to wymagałoby zniesienia limitów cenowych. Wymagałoby to również wprowadzenia mechanizmu określanego jako odpowiedzialność w zakresie bilansowania („balancing responsibility” – red.). W uproszczeniu polega on na tym, że podmiot, który sprzeda energię, a nie będzie jej fizycznie mógł dostarczyć, zapłaci za dostarczenie jej przez innego wytwórcę. Energia może być wówczas bardzo droga, a cała operacja zrujnować roczny zysk firmy w ciągu godziny. Ale kiedy firmy będą wiedziały o istnieniu takiej odpowiedzialności, będą dużo bardziej uważać na to, jakie kontrakty na sprzedaż energii podpisują.
To właśnie elementy, które chciałbym podkreślić. Dotyczy to również OZE. Ze względu na to, że mają priorytet w dostępie do sieci, w czasie silnego wiatru zalewają system znacznymi ilościami energii. Dla Polski oznacza to przepływy kołowe z Niemiec, przez Polskę, Czechy, Słowację, do Austrii. Źródła wiatrowe są subsydiowane i ktoś musi tę energię kupić. Ale jeśli usunie się priorytet w dostępie do sieci, Niemcy będą bardziej zainteresowani, by w określonych chwilach wstrzymywać produkcję i przestać tę nadmiarową energię lokować na rynku.
Nie wierzę, że regulacjami doprowadzimy ustanowimy wolny rynek energii elektrycznej w Europie, ale ważne jest, żebyśmy wyznaczyli trajektorię, która pokaże przedsiębiorcom w jakim kierunku zmierzamy.

W jakim momencie według Pana priorytetowy dostęp do sieci dla OZE powinien zostać zmieniony?

Jestem pragmatykiem i wiem, że wszystko zależy co na ten temat powiedzą Parlament Europejski i Rada. Ale to właśnie w tym kierunku powinniśmy zmierzać. Mamy dziś subsydia dla zielonej energii, dla paliw kopalnych i dla atomu. Wszystkie one zaburzają działanie rynku. Jeśli ktoś jest wynagradzany za nierobienie nic, to czemu jako inwestor miałbym wykładać pieniądze, żeby wejść na rynek.

A co, jeśli dojdziemy do sytuacji, że rynek ma się świetnie, a inwestycji nie przybywa?

Wiem, że nagłe przestawienie się z subsydiów na energetykę wolnorynkową niosłoby takie zagrożenie, ale jeśli mamy jasno wytyczoną ścieżkę i kierunek, w którym zmierzamy, to nie sądzę, że to realny problem.

Co w takim razie z rynkiem mocy w krajach takich jak Polska? Prace się toczą, ale system nie został jeszcze wprowadzony w życie.

Gdyby to zależało tylko ode mnie, mielibyśmy wyłącznie rezerwę strategiczną, którą uruchamia się wtedy, gdy jest to niezbędne.

Moją intencją nie jest jednak w jakikolwiek sposób wpływać na toczący się proces zatwierdzania rynku mocy, jaki toczy się między Polską a Komisją Europejską. Ale Komisja zaproponowała również w projekcie rozporządzenia o rynku wewnętrznym, że mechanizmy mocowe nie mogą wspierać węgla. Rozumiem więc zaniepokojenie Polski. Wydaje mi się jednak, że w przypadku kraju, który ze względu na uwarunkowania geograficzne, geologiczne i historyczne rozwinął energetykę węglową, musimy cofnąć się o kilka kroków w tył. Nie sądzę, by ktokolwiek spierał się dziś, że spalanie węgla może być dobre dla środowiska. Jednak alternatywą dla Polski byłby gazu, i to ten z Rosji. Dlatego nie wydaje mi się, by zmuszanie do porzucenia węgla i uzależnianie się od importu rosyjskiego gazu miało sens, a wręcz byłoby sprzeczne z ideą unii energetycznej.

Powstaje zatem pytanie, co zrobić, by zachęcić i wesprzeć Polskę do transformacji energetycznej tak, by z czasem wykorzystała więcej innych źródeł energii innych niż węgiel. Jako poseł sprawozdawca odpowiedzialny za regulacje dotyczące wewnętrznego rynku energii, jestem bardzo zainteresowany tym, by znaleźć nie ideologiczne, ale rynkowe rozwiązanie. Według mnie z biegiem czasu odnawialne źródła energii staną się tańsze i bardziej efektywne od wszystkich paliw kopalnych, z węglem włącznie, ponieważ wiatr i słońce nie kosztują nic. Jedyny koszt to ten na ich pozyskanie.

W jaki sposób można promować transformację energetyczną w Polsce na zasadach rynkowych, o których Pan wspomniał?

Jeśli chcemy iść w stronę prawdziwego rynku, na którym rządzi rachunek zysków i strat i odejść od subsydiów dla jakichkolwiek źródeł, to musimy mieć mechanizm, który nie karze państw UE za to, że ich miks energetyczny nie jest podobny do tego w innych krajach. Polska wybrała w latach 70-tych XX. w. ścieżkę węglową, a Francja poszła w stronę atomu. Mimo silnych sentymentów antynuklearnych nikt nie zmusza dziś Francuzów do zamykania elektrowni jądrowych. Dlaczego więc mielibyśmy zmuszać Polskę do porzucenia węgla. Z powodu środowiska?

Tak – ale w jaki sposób osiągnąć ten cel nie niszcząc jednocześnie krajowej gospodarki, równoważąc przy tym interesy społeczne i osób zatrudnionych w polskim sektorze węglowym

Mam silną świadomość tych problemów i chcę dostosowania proponowanych przepisów w taki sposób, by zachęcać do zmian, a nie karać za stan obecny. Wielu europarlamentarzystów, zwłaszcza tych silnie lewicowych, walczy z węglem nie patrząc na kontekst. Nie wierzę jednak nikomu, kto mówi, że Polska spala węglem po to, by niszczyć środowisko. Moim zadaniem jest walka o prawa rynkowe i znalezienie mądrych sposobów na to, by wspierać Polskę w zmniejszeniu uzależnienia od węgla i budowie bardziej zdywersyfikowanego miksu źródeł energii.

Jakich narzędzi może użyć UE, by wspierać kraje takie jak Polska w reformowaniu energetyki?

Dalsza część wywiadu na portalu wysokienapiecie.pl