Marek wygląda jak cień człowieka – chudy, przygarbiony, o papierowej cerze. Rok temu skończył czterdziestkę, ale ma tyle energii życiowej, co spracowany sześćdziesięciolatek o krok przed emeryturą. W życiu Marka niby wszystko poszło zgodnie z planem – ożenił się, kupił mieszkanie na kredyt i doczekał dwójki dzieci. Powinien zatem czuć się spełniony, ale jedyne, co czuje, to ciągłe zmęczenie.
Odkąd żona Magda poszła na urlop macierzyński, Marek pracuje ponad stan, żeby utrzymać całą czwórkę. Jest programistą, więc póki żyli we dwoje, na nic nie brakowało pieniędzy. Poza tym żona miała zajęcie – może nie superpłatne, ale dorywcza praca w aptece dawała jej dużo satysfakcji. Sielanka skończyła się wraz z przyjściem na świat córki. Małżeństwo doszło do wniosku, że skoro Marek lepiej zarabia, niech dalej spełnia się zawodowo i samodzielnie łoży na dom.
Kiedy dwa lata później Markowi i Magdzie urodził się syn, w domu przybyło obowiązków. Mimo niezłej pensji programisty standard życia ich rodziny znacząco się obniżył i choć nadal starczało na bieżące potrzeby, to na wszystko inne zaczęło brakować. Od kilku lat planowali pojechać na zagraniczny urlop, ale co roku tradycyjnie wybierali się nad polskie morze. Samochodu na nowy też nie wymienili i w dalszym ciągu poruszają się piętnastoletnim fordem, który w każdej chwili może odmówić posłuszeństwa. Tylko Markowi nie wolno się zbuntować – aby całej czwórce żyło się nieco lepiej, zaczął brać w pracy nadgodziny i coraz częściej siadać za biurkiem w weekendy. Śmieje się, że pracuje jak roznosiciel pizzy – na telefon; czeka, aż zadzwonią, wsiada w samochód i jedzie. Ale jest to śmiech przez łzy. Dzieciaki rosną jak na drożdżach, a ambicje zawodowe żony stoją w miejscu i ani drgną. Magdę najbardziej frustrują pytania znajomych, kiedy w końcu wróci do pracy. Odpowiada na odczepnego, że niedługo powinna coś znaleźć, ale Marek twierdzi, że nawet nie zaczęła szukać.
Życie Radka i Anny toczy się jakby w zwolnionym tempie. On pracuje, ale nie szuka dodatkowych fuch – ona siedzi w domu, wychowuje dzieci, a myśli o pracy nie spędzają jej snu z powiek. Są szczęśliwą pięcioosobową rodziną. Radek nigdy nie zarabiał Bóg wie ile. Tuż po studiach próbował sił jako dziennikarz, ale szybko się zniechęcił, bo i zarobki nie odpowiadały jego oczekiwaniom. Później wyprzedawał różne rzeczy na Allegro. W końcu wziął ślub z Anną i postanowił się zawodowo ustabilizować – rodzice załatwili mu pracę biurową po znajomości, więc usiadł za biurkiem i siedzi już tak od kilku lat. Pensja nie powala na kolana, ale pieniądze co miesiąc w terminie zasilają konto, a niedawno szef nie tylko obiecał, ale dał mu podwyżkę. Niewielką, ale dał – na najpilniejsze potrzeby starczy, a gdy ma się trójkę dzieci i żonę na utrzymaniu, każdy grosz się liczy. Anna, zanim urodziła pierwsze dziecko, trochę pracowała, ale były to raczej kiepsko płatne praktyki i grzecznościowe staże za „dziękuję”. Nie miała więc oporów, aby uciec z rynku pracy tymczasowej w permanentne macierzyństwo. W tym roku mija sześć lat, odkąd nie pracuje. Skończyła kilka kursów i podobno ma już coś na oku, ale w myśl przysłowia „śpiesz się powoli”, nie zamierza brać pierwszej lepszej pracy. Tym bardziej że Radek nie wywiera na niej presji, a rodzice, z którymi mieszkają pod jednym dachem w dużym domu jednorodzinnym, kiedy trzeba przypilnują dzieci albo zaproszą całą piątkę na wspólny niedzielny obiad. Brak pogoni za doczesnymi uciechami daje im duchowy komfort, bo rodzinę zawierzają opatrzności, a nie merkantylnym zbytkom. Idealnie wpisują się w tradycyjny model rodziny – z tatą w roli dawcy na wszystko i matką z dziećmi na jego utrzymaniu.
Reklama

Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP