Powołując się na swoje źródła, gazeta wskazuje, że wysocy rangą wojskowi z Pentagonu w prywatnych konwersacjach są zadowoleni, iż resort obrony, uwolniony od ograniczeń nakładanych nań wcześniej przez Biały Dom, ma w końcu możliwość skutecznego walczenia z wrogami USA.

Decyzja Trumpa pozwalająca, aby minister obrony James Mattis decydował o liczebności wojsk amerykańskich stacjonujących w Afganistanie i walczących z Państwem Islamskim (IS), załagodziła spory biurokratyczne dotyczące strategii wojennych, które powstały między administracją Obamy a resortem obrony.

Mattis zastanawia się, czy wysłać 3 tys. czy 5 tys. żołnierzy do Afganistanu w związku z faktem, iż talibowie oraz IS odzyskali część terytoriów w tym kraju. Minister poinformował, że prezydent, który jest bardzo zaangażowany w opracowywanie ogólnej strategii walki, ma przedstawić swoją rekomendację na początku przyszłego miesiąca.

Eksperci z dziedziny bezpieczeństwa narodowego i obronności chwalą zmianę strategii, argumentując, że liderzy wojskowi mają zazwyczaj znacznie lepszą wiedzę co do tego, jak walczyć i wygrać w poszczególnych strefach wojny w Iraku, Syrii i Afganistanie.

Reklama

Republikański senator Lindsey Graham na zeszłotygodniowym przesłuchaniu w sprawie budżetu wojska skomentował z ironią: „Cóż za nowatorski pomysł, aby dowódca sił zbrojnych zwrócił się do swoich dowódców i zapytał: czego potrzebujecie, aby wygrać?” oraz dodał: „Obama był słabym generałem”.

David Sedney, który był członkiem administracji Obamy w latach 2009-2013, a obecnie jest analitykiem w Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (Center for Strategic and International Studies) skomentował, iż Trump w końcu „dał wojsku to, czego potrzebuje, aby wygrywać”.

Sedney dodał: „11 miesięcy zajęło opracowanie strategii w Afganistanie, którą Obama ciągle zmieniał (...) wprowadzał sztuczne terminy wykonania zadań oraz limity wielkości kontyngentów, które nie miały żadnego związku z sytuacją na polu walki”. Podsumował, że plan byłego prezydenta składał się z półśrodków, które miały za zadanie wydłużyć istniejący konflikt, a nie zakończyć.

Trump podjął także decyzję, by dać większą swobodę amerykańskim dowódcom w Iraku i Syrii w kwestii przeprowadzania nalotów.

Obama starał się ściśle nadzorować wszelkie działania Pentagonu. Frustracje w armii związane z ciągłymi ingerencjami Białego Domu skumulowały się podczas jego drugiej kadencji, gdy przewodniczący senackiej komisji sił zbrojnych w 2015 roku John McCain powiedział, że „nigdy nie widział tak wysokiego poziomu niezadowolenia wśród wojskowych i służb mundurowych”.

Sceptycy wobec wprowadzonych przez Trumpa zmian argumentują, że wraz ze zwiększeniem kompetencji przychodzi większa odpowiedzialność i że istnieje obawa, że Trump za potencjalne niepowodzenia będzie winił swoich dowódców i Pentagon.

Z Waszyngtonu Joanna Korycińska (PAP)