Ekspert porównuje obecną sytuację między Rosją a NATO do okresu zimnej wojny.

Felgenhauer, który jest znanym komentatorem spraw wojskowych, ocenia, że "batalionowe grupy bojowe nie są zdolne do tego, by prowadzić w jakiejś mierze poważne ofensywne działania bojowe i tym bardziej, by zagrażać Federacji Rosyjskiej". Jego zdaniem grupy można porównać "do symbolicznych kontyngentów pokojowych, choć z bronią ciężką". Żołnierze "mogą się bronić, jeśli zostaną napadnięci, a przede wszystkim mogą powstrzymywać rosyjskie siły zbrojne swą wielonarodową obecnością: każdy konflikt będzie dotyczył wielu narodów, będzie paneuropejski i transatlantycki".

Przy tym - dodaje autor - "Rosja podobno nie zamierza dokonywać inwazji na Polskę czy kraje bałtyckie". Tak więc, "jedni nie mogą napadać, a drudzy nie chcą i w rezultacie rozlokowanie czterech wielonarodowych grup batalionowych nie jest dla nikogo realnym zagrożeniem".

Niemniej - przypomina komentator - minister obrony Rosji Siergiej Szojgu oświadczył niedawno, że na zachodnich granicach sytuacja się pogarsza, "ponieważ NATO wzmocniło swoją aktywność". W odpowiedzi "Rosja +pod przymusem+ rozlokowała na kierunku zachodnim 20 nowych jednostek i zgrupowań, zbudowała ponad 40 nowych baz wojskowych i w ciągu roku przeprowadziła w samym Zachodnim Okręgu Wojskowym ponad 100 niezapowiedzianych sprawdzianów ćwiczebnych" - podkreśla Felgenhauer.

Reklama

"Rosja niby jest gotowa, a Zachód się przygotowuje, ale właściwie do czego?" - zastanawia się komentator, zadając pytanie, czy chodzi o "ogólnoeuropejską wojnę".

Autor artykułu wskazuje na sondaż prokremlowskiego ośrodka WCIOM, z którego wynika, że 53 proc. Rosjan nie wierzy w realną groźbę ataku na ich kraj. Spośród tych 38 procent ludzi, którzy wierzą w taką groźbę, jedynie 7 procent obawia się ataku NATO. Zdaniem Felgenhauera zachodzi "potężny i tragiczny rozziew pomiędzy społeczeństwem i władzami politycznymi, jeśli chodzi o ocenę zagrożenia zewnętrznego". Analityk zwraca uwagę, że Szojgu zapowiedział w ostatnim czasie podjęcie działań w celu "+obudzenia+ obywateli, którzy wątpią w zagrożenie ze strony NATO".

Jednocześnie Felgenhauer zaznacza, że na Zachodzie w ciągu ostatnich kilku lat po raz pierwszy od 1991 roku wzrosły wydatki na obronność. Przypomina, że po zakończeniu zimnej wojny i rozpadzie ZSRR zachodnia klasa polityczna była przekonana, że w zasadzie nie jest możliwa w Europie wojna z Rosją na pełną skalę. Teraz, jego zdaniem, "kiepskie czasy cięć (na obronność) skończyły się nową konfrontacją", a wojskowi mają perspektywę wyjazdu nie do Afganistanu czy Iraku, lecz "godnej służby garnizonowej w krajach bałtyckich, Polsce, Norwegii i Rumunii, wśród przyjaznej ludności".

Komentując obecną sytuację Felgenhauer ocenia, że istnieje ryzyko nagłego incydentu, np. w wyniku czyjegoś błędu, który spowoduje, iż "cała wspaniała konstrukcja wzajemnego powstrzymywania się przejdzie w fazę ostrego kryzysu". Jednak - przypomina - również w czasach zimnej wojny "groźba apokalipsy jądrowej zawsze była obecna, niemniej jednak ludzie żyli, służyli (w armii) i dosłużyli się emerytur, ani razu nie biorąc udziału w boju".

Z Moskwy Anna Wróbel (PAP)