Prezydent USA Donald Trump, który w środę wieczorem przybywa do Polski, trafił do polityki z biznesu. Gdy zaczynał starać się o nominację Partii Republikańskiej w wyborach, był 544. na liście najbogatszych ludzi na świecie, z fortuną wycenianą na 3,5 mld USD.

Donald John Trump - określany w mediach jako autor największej wyborczej niespodzianki w powojennej historii USA - urodził się 14 czerwca 1946 roku w Nowym Jorku. Jego ojciec, potomek imigrantów z Niemiec, był właścicielem czynszowych kamienic w nowojorskiej dzielnicy Queens. Jego matka, Mary Trump z domu MacLeod, urodziła się w Szkocji. Rodzice mieli kłopoty z utrzymaniem w ryzach nastoletniego Donalda, ojciec zapisał go więc do wojskowej szkoły średniej New York Military Academy. Trump twierdzi, że dyscyplina wpojona mu w tej szkole pomogła mu później w interesach. Kiedy miał 25 lat, ojciec przekazał mu prowadzenie firmy wynajmującej mieszkania w kamienicach czynszowych w nowojorskiej dzielnicy Queens.

Trump - nowojorski przedsiębiorca i właściciel luksusowych posiadłości na Manhattanie, pól golfowych i firm organizujących konkursy piękności Miss Universe, Miss USA i Miss Nastolatek USA - objął urząd prezydenta USA jako najstarsza osoba oraz jako pierwszy miliarder na tym stanowisku.

Po zwycięstwie w wyborach prezydenckich nad kandydatką Partii Demokratycznej Hillary Clinton Trump, absolwent prestiżowego wydziału zarządzania Wharton School of Business Uniwersytetu Pensylwanii, uznał, że jego elektorat chce, by w Białym Domu rządził biznesmen kierujący rządem federalnym jak firmą. Przed zaprzysiężeniem na prezydenta 20 stycznia 2017 roku Trump nigdy nie sprawował wybieralnego urzędu.

Prezydent Trump znany jest z tego, że nie ma cierpliwości do walki o głosy i wypracowywania kompromisów, dlatego rządzi za pomocą rozporządzeń wykonawczych. Nie lubi gabinetowych dyskusji, wyżywa się podczas spotkań z wyborcami na wzór tych z kampanii wyborczej. Jeśli tłum, przed którymi występuje, jest mu przychylny, 45. prezydent USA potrafi być czarujący, dowcipny i przekonujący.

Reklama

Zarówno podczas swojej kampanii wyborczej, jak i po objęciu władzy Trump zapowiadał, że "przybywa do Waszyngtonu, by osuszyć bagno". "Osuszenie bagna", jakie zapowiadał ten były przedsiębiorca budowlany, inwestor i nowojorski celebryta, to demontaż nie tylko dziedzictwa jego poprzednika, Demokraty Baracka Obamy, ale także innych elementów państwa opiekuńczego tworzonego przez różne administracje Partii Demokratycznej od lat 60. ubiegłego wieku, kiedy prezydent Lyndon B. Johnson rozpoczął realizację programu Wielkie Społeczeństwo (ang. The Great Society).

Jak ocenia były przewodniczący Izby Reprezentantów Newt Gingrich, prezydentura Trumpa to kolejna, po administracji Ronalda Reagana, ambitna próba oczyszczenia rządu federalnego, "obrastającego" lobbystami i biurokracją.

W tym celu Trump powołał najbardziej konserwatywny gabinet w historii USA, złożony w większości z milionerów mających za sobą kariery w wielkich korporacjach; sekretarzem stanu został np. Rex Tillerson, były szef giganta petrochemicznego ExxonMobil.

Jednym z najważniejszych doradców Trumpa został jego zięć Jared Kushner, tak jak on były przedsiębiorca budowlany. Córka prezydenta Ivanka Trump także znalazła zajęcie w Białym Domu, ale za swoją pracę nie pobiera wynagrodzenia.

W 2003 roku telewizja rozpoczęła emisję jego programu reality show "The Apprentice", w którym zawodnicy rywalizują o wysokie stanowisko w firmie Trumpa, a on po kolei eliminuje kandydatów, wygłaszając swoje słynne: "You are fired!" ("Wylatujesz!)". Trump był producentem i gwiazdą tego programu.

Wkrótce jednak okazało się, że metody zarządzania, które sprawdziły się w prywatnym biznesie, nie zawsze sprawdzają się w rządzeniu państwem. Władza prezydenta Stanów Zjednoczonych jest olbrzymia, ale ograniczona przez sądy i Kongres.

Sądy zablokowały jedno z pierwszych rozporządzeń wykonawczych Trumpa - dekret wstrzymujący imigrację do USA z siedmiu państw zamieszkiwanych przez muzułmańską większość. Dopiero niedawno Sąd Najwyższy zgodził się na tymczasowe i częściowe wprowadzenie w życie drugiej, zmodyfikowanej wersji tego dekretu.

W Izbie Reprezentantów, z powodu podziałów w jego własnej partii, ustawa o zniesieniu i zastąpieniu systemu opieki medycznej Obamacare, zmierzająca do spełnienia podstawowej obietnicy wyborczej kandydata Trumpa, przeszła dopiero w drugim podejściu, przewagą zaledwie trzech głosów. Analogiczny projekt ustawy przedstawiony w Senacie został wycofany z powodu braku głosów, a teraz jest ponownie opracowywany.

Komentatorzy zwracają uwagę, że kiedy siedem lat temu w Kongresie ważyły się losy Obamacare, prezydent Obama zabiegał o przyjęcie ustawy w 39 wystąpieniach publicznych. Tymczasem Trump poparł projekt ustawy Republikanów w Senacie mimochodem tylko raz, w publicznym wystąpieniu, by po kilku minutach zmienić temat. Nie przeszkadzało to 71-letniemu Trumpowi w prowadzeniu "twitterowej wojny" na ten temat z "mediami fałszywych wiadomości" i osobiście z córką profesora Zbigniewa Brzezińskiego Miką Brzezinski, popularną dziennikarką telewizji MSNBC.

Tymczasem od przyjęcia ustawy o zniesieniu i zastąpieniu Obamacare zależą losy planu reformy systemu podatkowego USA i wprowadzenie budżetu opartego na zasadach małego rządu (ang. small government), za którym opowiada się Trump.

Oprócz sądownictwa i trudnego do okiełzania Kongresu Trump zmaga się z oporem prawie trzymilionowej rzeszy pracowników administracji federalnej, z których wielu zawdzięcza pracę ośmioletnim rządom Demokratów. "Podczas gdy Trump w przeszłości mógł w swoich firmach zgodnie z własnymi życzeniami i kaprysem przyjmować do pracy i zwalniać pracowników w każdej chwili, w rządzie federalnym, jeśli powie się pracownikowi federalnemu +jesteś zwolniony+, oznacza to przewlekły proces sądowy" - dowodzi ekspert Brookings Institution Stephen Hess.

W rezultacie - jak wskazują amerykańskie media - 45. prezydent USA po prawie sześciu miesiącach sprawowania urzędu i mimo republikańskiej większości w obu izbach Kongresu nie może pochwalić się prawie żadnymi większymi sukcesami. Wyjątkami są: zatwierdzenie przez Senat nominacji Neila Gorsucha na sędziego Sądu Najwyższego i przyjęcie przewagą zaledwie trzech głosów 4 maja i za drugim podejściem ustawy o zniesieniu Obamacare w Izbie Reprezentantów. To drugie zwycięstwo pozostaje jednak symboliczne, bo analogiczna ustawa nie została zatwierdzona przez Senat.

Dodatkowo od zaprzysiężenia Trumpa skupienie się na realizacji wyborczego programu uniemożliwiają mu podejrzenia o kontakty osób z jego sztabu wyborczego z Kremlem oraz śledztwo prowadzone m.in. w tej sprawie przez specjalnego prokuratora Roberta Muellera.

Newt Gingrich w swojej niedawno wydanej książce "Understanding Trump" ("Zrozumieć Trumpa") broni dokonań prezydenta. Wskazuje, że Reagan, mimo doświadczenia politycznego, potrzebował aż dziewięciu miesięcy, by obniżyć podatki, a batalia o reformę systemu opieki socjalnej w 1996 roku, kiedy Gingrich był przewodniczącym Izby Reprezentantów, zajęła aż półtora roku. Gingrich apeluje, by Trumpowi dać trochę czasu. Chwali Trumpa, że odszedł od utopijnej polityki budowania demokracji w krajach, gdzie takiej formy ustroju nigdy nie było, postawił interesy USA na pierwszym planie, a prawa człowieka w ramach tej polityki "pryncypialnego pragmatyzmu" zostały zepchnięte na boczny tor.

Obrońcy prezydenta dowodzą, że mimo rekordowo niskich notowań w sondażach opinii publicznej (w czerwcu w pracę Trumpa pozytywnie oceniło zaledwie 34 proc. badanych) stan gospodarki jest jego mocnym atutem.

Podczas pięciu miesięcy sprawowania władzy przez Trumpa ceny papierów wartościowych notowanych na giełdach amerykańskich wzrosły o 3,3 biliona dolarów, a bezrobocie w maju wyniosło zaledwie 4,6 proc., osiągając najniższy poziom od 16 lat. Eksperci przewidują wzrost PKB o 2,3 proc., czyli o prawie 1 pkt proc. więcej od mizernego tempa wzrostu PKB (1,6 proc.) w ostatnim roku prezydentury Obamy.

"Byłoby jeszcze lepiej, gdyby Trump zamiast wysyłania tweetów skupił się na realizacji swojego programu" - powiedział z nutą rezygnacji w głosie senator Lindsey Graham.

>>> Czytaj też: Rosja boi się "mocarstwowych zapędów Polski"? Opinia rosyjskiego eksperta