Rozczarowujący wzrost płac znowu zbrukał solidny raport nt. rynku zatrudnienia w USA.

Stopa bezrobocia, chociaż wzrosła minimalnie do 4,4 proc., jest nadal poniżej poziomu uważanego przez Rezerwę Federalną za optymalny w długiej perspektywie. W czerwcu wzrosła także o 200 tys. liczba zatrudnionych. Amerykańska gospodarka potrzebuje zaledwie o połowę mniejszej liczby nowych miejsc zatrudnienia, by wchłonąć nowe osoby wchodzące na rynek pracy.

Jakim sposobem płace nie wystrzeliły w górę? 8-letnia gospodarcza ekspansja powinna w tym momencie bardziej przełożyć się na wzrost wynagrodzeń. Zresztą to nie tylko amerykański fenomen. Większość, jeśli nie wszystkie, największe gospodarki posiadają rynki pracy, które oferują pełne, lub niemalże pełne zatrudnienie. Bez wyraźnego wzrostu płac.

Przywołuje to na myśl dwie rzeczy: pierwsza została zasygnalizowana podczas opublikowanych w środę tzw. minutkach Fedu ˗ w dużej mierze przesłonięta przez debatę na temat bilansu finansowego ˗ gołębie są nieco bardziej rozdrażnione. Kilku ekonomistów stwierdziło, że relacja pomiędzy rekordowo napiętym rynkiem pracy, płacami a inflacją „okazała się słabsza, niż w poprzednich dekadach”.

Reklama

Nie znaczy to jednak, że w tej chwili to gołębie są najmocniej naciskają na wzrost płac. W tym roku tylko jeden z nich konsekwentnie obstawał przy takiej polityce ˗ Neel Kashkari z Minneapolis Fed. Jednak cofnięcie się inflacji po osiągnięciu w lutym 2-proc. celu przyciąga coraz większą uwagę urzędników.

Drugą ważną uwagi rzeczą jest nakłanianie przez banki centralne pracowników do naciskania pracodawców o podwyżki. Znam perspektywę banków centralnych, które wzywają zatrudnionych do „powstania”, które przywołuje na myśl aforyzm „człowiek pogryzł psa”, szczególnie biorąc pod uwagę ich walkę z inflacją charakteryzującą lata 70. i 80. Jednak protest pracowników jest wiarygodny.

Tak jak w wielu innych kwestiach pouczający może się tu okazać Bank Japonii. W zeszłym roku urzędnicy BOJ, a konkretnie zarządzający nim Haruhiko Kuroda stwierdził, że związki zawodowe powinny upomnieć się o więcej od pracodawców podczas corocznych rozmów na temat wynagrodzeń. Kuroda przekonywał, że oczekiwania płacowe, a nie tylko płace, są kluczem do przełamania deflacji.

Jeszcze bardziej bezpośredni był kilka tygodni temu prezes Banku Rezerwy Australii Philip Lowe. W swoim przemówieniu w Canberze odniósł się on do napiętej sytuacji na światowych rynkach pracy: „można sobie wyobrazić, że w pewnym momencie pracownicy będą w stanie upomnieć się o wyraźniejsze podwyżki. Jeśli do tego dojdzie, to będzie to korzystne rozwiązanie”.

Na wypadek, gdyby ktoś nie dostrzegł jego punktu widzenia, Lowe potwierdził swoje spostrzeżenia w wywiadzie dla Crawford Leadership Forum z Australian National University, który został opublikowany w Australian Financial Review. Pracownicy wstają z kolan!

RBA oraz BOJ mogą zmierzać w dobrym kierunku. Istnieją szanse na podwyżki dla osób chcących zmienić pracodawcę. Jak napisali w tym tygodniu moi koledzy Patricia Laya oraz Daniel Flatleym rekruterzy mają rekordowy rok. Popyt na pracę nie ogranicza się do osób na stanowiskach kierowniczych. Kierowcy ciężarówek i robotnicy budowlani stali się na rynku gorącymi towarami.

Wróćmy do najnowszych statystyk Departamentu Pracy: dlaczego publikowanym w pierwszy piątek każdego miesiąca całkiem silnym raportom z rynku zatrudnienia tak często towarzyszyły przeciętne dane na temat wynagrodzeń?

To trend, który wydaje się być trudny do przełamania. Ta kilkudziesięcioletnia tendencja wymaga być może odrobinę głębszej analizy.

>>> Polecamy: Prawdziwy cel płacy minimalnej? Odrobinę poprawić los jednych kosztem całkowitego zubożenia drugich