Niemal połowa wartości rynkowej notowanych na warszawskiej GPW spółek przypada na firmy kontrolowane przez państwo.
Proporcje między firmami państwowymi i prywatnymi notowanymi na Giełdzie Papierów Wartościowych istotnie zmieniło przejęcie kontroli nad bankiem Pekao przez konsorcjum Państwowego Funduszu Rozwoju i PZU. Choć obydwa podmioty kupiły od włoskiego UniCreditu niecałe 33 proc. akcji, to taki pakiet zapewnia pełną kontrolę nad drugim pod względem wartości aktywów bankiem w Polsce.
W praktyce Pekao, po 18 latach od prywatyzacji, znów stał się firmą państwową. Po sfinalizowaniu tej transakcji udział spółek bezpośrednio i pośrednio kontrolowanych przez państwo w wartości rynkowej wszystkich krajowych spółek notowanych na GPW sięgnął 47,2 proc. Obecnie, za sprawą wzrostu kursów firm o najwyższej wartości rynkowej w pierwszych tygodniach lipca, sięgnął najwyższych w historii 48 proc.
– Od kryzysu w 2008 r. politycy, wspierani przez część ekspertów, lansują tezę, że jedną z jego głównych przyczyn był zbyt mały udział państwa w gospodarce – mówi Sebastian Buczek, prezes i główny udziałowiec Quercus TFI. Od kilku lat ten udział się zwiększa, a Polska jest jednym z tych państw, w których trend jest szczególnie mocno widoczny. Zmierzamy do specyficznego modelu gospodarki, w którym obok siebie będą funkcjonowały – każdy na swoich zasadach – dwa sektory: państwowy i prywatny – dodaje.
Kiedy zaczynał się kryzys, warszawska giełda była dwa razy mniej państwowa. Udział firm, na które decydujący wpływ mieli politycy, w kapitalizacji rynku sięgał 24 proc. Jednak w ciągu czterech lat niemal się podwoił. W tym czasie na giełdzie pojawiły się m.in. wielkie koncerny energetyczne: Enea, PGE i Tauron. Zgodnie z koncepcją prywatyzacji obowiązującą za rządów PO-PSL państwo wpuściło do nich prywatnych inwestorów, ale oddało im jedynie mniejszościowe udziały. Podobnie było z samą GPW, której akcje na parkiecie pojawiły się pod koniec 2010 r. Inwestorem strategicznym spółki miała być niemiecka Deutsche Börse, ale ostatecznie Skarb Państwa zachował w swoim posiadaniu ponad połowę akcji, resztę sprzedając w ofercie publicznej. Także w 2010 r. na GPW zadebiutowało PZU. Największy krajowy ubezpieczyciel to pierwsza zrepolonizowana spółka. Państwo odzyskało nad PZU kontrolę, odkupując akcje od holenderskiego Eureko.
Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Zdarzały się też przypadki nacjonalizacji. Tak było z lubelską Bogdanką, sprywatyzowaną w 2009 r. Po sześciu latach kontrolę nad wydobywającą węgiel brunatny firmą przejęła Enea, odkupując akcje, które znajdowały się przede wszystkim w rękach krajowych instytucji finansowych. Tę samą drogę przeszedł budowlany Polimex-Mostostal. Kiedy pod wpływem kryzysu w branży spółka utraciła w 2012 r. płynność finansową, na ratunek ruszyła Agencja Rozwoju Przemysłu, obejmując nową emisję akcji. Na początku tego roku Polimex, po kolejnej porcji kapitału od państwowych spółek, znalazł się pod kontrolą koncernów energetycznych. W ten sposób giełda, nazywana czasem sercem polskiego kapitalizmu, stała się państwowa.
– Państwo jako główny udziałowiec spółki to dodatkowy czynnik ryzyka, który powoduje, że z naszego punktu widzenia taka inwestycja jest mniej atrakcyjna. Bo celem działania firm państwowych nie zawsze jest maksymalizacja zysków – zwraca uwagę wiceprezes Investors TFI Piotr Dziadek. Po przejęciu władzy jesienią 2015 r. przez Prawo i Sprawiedliwość przykładów potwierdzających tę tezę jest coraz więcej. Po rzuceniu energetyki na ratunek górnictwu czy wyznaczeniu PZU roli repolonizatora sektora bankowego nadszedł czas na wsparcie pomysłów polityków ze strony sektora paliwowego.
Orlen poinformował akcjonariuszy, że wprowadzenie nowej opłaty paliwowej w wysokości 20 gr za litr, planowane przez PiS (wczoraj wieczorem wycofał się się z tego pomysłu), nie musi oznaczać wzrostu cen na stacjach. Faktycznie firma zadeklarowała, że część daniny weźmie na swoje barki, a więc dokona transferu części zysków do budżetu. Rozwiązanie byłoby korzystne dla kierowców, bo ceny paliwa dla końcowego odbiorcy by nie wzrosły, ale z punktu widzenia posiadaczy akcji PKN wyglądałoby to inaczej. – Gdyby PKN był firmą w 100 proc. kontrolowaną przez państwo, można by takie deklaracje zrozumieć. Ale celem spółki giełdowej jest budowanie wartości dla wszystkich akcjonariuszy, a nie realizacja strategicznych zadań wyznaczonych przez polityków – ocenia Sebastian Buczek. – Negatywne skutki upaństwowienia gospodarki mogą nie być widoczne w krótkim terminie, ale w dłuższej perspektywie je odczujemy – dodaje.
Według Buczka po 2020 r., kiedy przestaną do Polski płynąć środki z bieżącej unijnej perspektywy, będziemy mieli kłopoty z utrzymaniem wysokiego tempa wzrostu gospodarczego. Akcjonariuszom giełdowych spółek kontrolowanych przez państwo dominujący udziałowiec już zaczyna ciążyć. Nadzorowane przez polityków firmy w ciągu dwóch lat obcięły o kilkadziesiąt procent dywidendy wypłacane posiadaczom swoich akcji. Jak pokazują też porównania długoterminowych stóp zwrotu, na inwestycji w spółki prywatne zarabia się lepiej niż kupowaniu akcji firm państwowych. W ostatnich pięciu latach ta różnica każdego roku wynosiła średnio około 7 proc. na korzyść spółek prywatnych.