61 deputowanych 101-osobowego jednoizbowego parlamentu poparło symboliczne oświadczenie, domagające się od Rosji wycofania żołnierzy, uzbrojenia i innego sprzętu wojskowego z rozciągającego się wzdłuż granicy z Ukrainą Naddniestrza.

Ogłosiło ono niepodległość po krótkiej wojnie w 1992 roku, ale aktu tego nie uznało żadne inne państwo z Rosją włącznie. Mieszkańcy tego terytorium, w dużej części Rosjanie i Ukraińcy, obawiali się, że po rozpadzie Związku Radzieckiego Mołdawia będzie dążyć do połączenia się z Rumunią, której była częścią przed 1940 rokiem. Obawy te nie spełniły się, ale mimo to do dziś Naddniestrzem rządzą separatyści i nadal stacjonują tam rosyjskie wojska.

Stanowiący główne ugrupowanie opozycyjne socjaliści nie wzięli udziału w głosowaniu, uznając je za prowokację, która zaszkodzi stosunkom z Rosją i utrudni wysiłki na rzecz trwałego porozumienia w sprawie statusu Naddniestrza.

Mołdawską politykę zdominował spór między dążącym do zacieśnienia stosunków z Unią Europejską i USA rządem a prorosyjskim prezydentem Igorem Dodonem. W wywiadzie, udzielonym na początku czerwca rosyjskiemu dziennikowi "Komsomolskaja Prawda", Dodon zapowiedział powrót do strategicznego partnerstwa z Rosją. Nazwał też błędem podpisanie w 2014 roku porozumienia stowarzyszeniowego z Unią Europejską i stwierdził, że "jest ono korzystne dla Europy, ale nie dla Mołdawii".

Reklama

Wybór Dodona nastąpił po głębokim kryzysie politycznym w 2015 roku, gdy wybuchła afera korupcyjna związana z wyprowadzeniem z mołdawskich banków ponad miliarda dolarów - kwoty równoważnej 12-15 proc. mołdawskiego produktu krajowego brutto. (PAP)