Alan J. Auerbach, Kerwin K. Charles, Courtney C. Coile, William Gale, Dana Goldman, Ronald Lee, Charles M. Lucas, Peter R. Orszag, Louise M. Sheiner, Bryan Tysinger, David N. Weil, Justin Wolfers i Rebeca Wong przygotowali pracę „How the Growing Gap in Life Expectancy May Affect Retirement Benefits and Reforms” (Jak rosnąca luka w oczekiwanej długości życia może wpłynąć na emeryturę i reformy). Zajmują się w niej wzrostem długości życia Amerykanów i wpływem tego czynnika na emerytury, a w szczególności różnicą w długości życia między bogatymi i biednymi obywatelami.

Okazuje się bowiem, że w 1980 roku w USA oczekiwana długość życia pięćdziesięcioletniego mężczyzna należącego do 20 proc. najzamożniejszych obywateli była o pięć lat dłuższa niż mężczyzny w tym samym wieku znajdującego się wśród 20 proc. najbiedniejszych mieszkańców kraju. W 2010 roku ta różnica wzrosła do 12,7 roku. To oznacza, że bogaty pięćdziesięciolatek w USA może oczekiwać, iż dożyje 89 lat. Biedny tylko 76 lat.

Co więcej, z oczekiwanej długości życia wynika, że o ile w 1980 roku bogaci dostawali mniej więcej tyle samo od państwa co biedni (bogaci dostawali wyższe emerytury, ale biedni częściej korzystali z rent i opieki zdrowotnej), to w 2010 roku bogaci dostawali od państwa średnio dodatkowe 130 tys. dol. (dziś warte 150 tys. dol.).

Analiza dotyczy USA, ale nie ma powodu sądzić, że podobne mechanizmy nie działają w Polsce. Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego wyliczył ostatnio, że trzydziestoletni Polak po studiach ma przed sobą średnio 50 lat życia, a ten po zawodówce tylko 38 lat (czyli 12 lat mniej). Tymczasem przy wyliczeniach emerytury bierze się średnią długość życia, co jest korzystne dla zamożniejszych, a niekorzystne dla biedniejszych.

Reklama

Jest więc duże prawdopodobieństwo, że opisany przez autorów mechanizm z USA działa także w Polsce i zamożniejsi obywatele na emeryturze dostają od państwa więcej niż ci, którzy mają mniej pieniędzy. To o tyle istotne, że to niejedyny mechanizm w Polsce preferujący osoby zamożne, żeby wspomnieć tylko VAT (biedni płacą większą część swojego dochodu w postaci tego podatku niż bogaci) czy wysokie podatki na używki (alkohol, papierosy), które są częściej konsumowane przez osoby mające mało pieniędzy.

Ekaterina Jardim, Mark C. Long, Robert Plotnick, Emma van Inwegen, Jacob Vigdor i Hilary Wething opracowali analizę „Minimum Wage Increases, Wages, and Low-Wage Employment: Evidence from Seattle” (Podwyżki płacy minimalnej, płace i zatrudnienie). Zajmują się w niej skutkami podwyżki płacy minimalnej w Seattle w USA z 9,47 dol. do 11 dol. w 2015 roku i do 13 dol. w 2016 roku.

Okazuje się, że pierwsza podwyżka nie miała żadnych istotnych skutków – ani negatywnych, ani pozytywnych, tzn. zysk z wyższej godzinowej stawki wyniósł mniej więcej tyle, ile strata w wyniku spadku liczby przepracowanych godzin. Druga podwyżka doprowadziła jednak do obniżenia liczby przepracowanych godzin w niskopłatnych zawodach o 9 proc., choć godzinowa stawka w nich wzrosła o 3 proc. W efekcie całkowite zarobki osób w niskopłatnych zawodach spadły w 2016 roku o 125 dol. miesięcznie.

Wynika z tego, że przy wysokich podwyżkach minimalnych stawek pracodawcy mają silną motywację, by szukać tańszych sposobów na wykonanie pracy, na przykład przez zastąpienie części pracowników automatami albo zatrudnienie mniejszej liczby lepiej wykwalifikowanych pracowników. Najważniejszy wniosek z badania jest jednak taki, że podwyżka płacy minimalnej w Seattle zaszkodziła osobom zatrudnionych w niskopłatnych zawodach.

Nicholas W. Papageorge, Victor Ronda, Yu Zheng przygotowali analizę „The Economic Value of Breaking Bad: Misbehavior, Schooling and the Labor Market” (Ekonomiczna wartość pójścia na żywioł: złe zachowanie, szkoła i rynek pracy). Zajmują się w niej korelacją między złym zachowaniem w szkole a późniejszymi zarobkami.

Powszechne przekonanie jest takie, że złe zachowanie ucznia nie wróży dobrze. Tymczasem autorzy stawiają tezę, że wiele rodzajów zachowań, które w szkole są uważane za złe, są dobrym predyktorem wysokich zarobków w przyszłości. Naukowcy zwracają uwagę, że zachowania eksternalizujące (czyli uzewnętrzniające) łączą się z agresją i nadaktywnością. Z kolei zachowania internalizujące (czyli uwewnętrzniające) są powiązane z wyższym poziomem strachu, depresją i nieśmiałością.

Autorzy stworzyli model na podstawie danych uczniów z Wielkiej Brytanii. Okazuje się, że w przypadku mężczyzn i kobiet jedno odchylenie standardowe więcej, jeżeli chodzi o zachowania eksternalizujące, to o 2,5 proc. wyższe zarobki godzinowe. U kobiet wiąże się to także z wyższą o 6,9 proc. liczbą przepracowanych godzin. Z drugiej strony jedno odchylenie standardowe w zachowaniach internalizujących to 4-proc. niższa stawka za godzinę pracy w przyszłości.

Leonie Gerhards i Michael Kosfeld opracowali analizę „I (Don’t) Like You! But Who Cares? Gender Differences in Same Sex and Mixed Sex Teams” (Nie lubię cię! Ale kogo to obchodzi?). Opisują w niej wyniki eksperymentu, który miał pokazać, jakie są różnice w pracy w grupach kobiet i mężczyzn.

Okazuje się, że kiedy w grupie są kobiety, które nie lubią innych członków grupy (niezależnie od tego, czy kobiet czy mężczyzn), ich produktywność spada. Produktywność spada także u mężczyzn, gdy są w drużynie z kobietami, których nie cenią.

Co ciekawe, nie ma spadku produktywności, gdy drużyna w całości składa się z mężczyzn, bez względu na to czy się lubią czy nie. Prawdopodobnie wynika to z tego, że w dawnych czasach od efektywnej współpracy mężczyzn zależał los całych społeczności i do naszych czasów przetrwały geny tylko tych z nich, którzy potrafili się wznieść ponad osobiste niechęci.

Autor: Aleksander Piński